My Name Is Dick. Fishdick Tour w Łodzi


Koncerty Acid Drinkers należą w moim przypadku do tych nielicznych, dla których jestem w stanie przebyć kawał drogi, spać w pociągu albo na dworcu. Tym razem jednak, nie musiałam. Na dodatek okazało się, że łódzki koncert Kwasożłopów był moim dziesiątym tego zespołu, jaki dane mi było zobaczyć. Nie ukrywam, że kiedy zdałam sobie z tego sprawę, morale jakby nieco we mnie wzrosło, podobnie jak chęć aktywnego uczestnictwa w tym zacnym wydarzeniu. A warto było zobaczyć tego dnia Acid nie tylko ze względu na fakt, że trwa właśnie trasa promująca najnowszy krążek Fishdick Zwei, ale także dlatego, że w Łodzi pojawili się goście obecni na płycie.

Prawdziwa bolączka Łodzi znowu dała o sobie znać - frekwencja. Wprawdzie było zdecydowanie lepiej, niż na ostatnim koncercie Turbo, o którym pisałam, jednak i tym razem nie można było mówić o zatrważającym tłumie. Być może kulała promocja, a może dzień koncertu, czyli niedziela, zniechęcił część potencjalnych uczestników. Po raz kolejny mogę powiedzieć tylko jedno - żałujcie. Acid to zdecydowanie jeden z najlepszych koncertowo zespołów w tym kraju i nie pójść, gdy grają "pod nosem", jest grzechem.
Warto wspomnieć o pięknej oprawie graficznej trasy. Tutaj należą się uznania dla Maćka Zielińskiego, który odwalił kawał dobrej roboty. Najpiękniejszy bilet w mojej kolekcji.
Przejdźmy jednak do tego, co wszystkich najbardziej elektryzuje, czyli do muzyki. Publiczność rozgrzać miał zespół o nazwie Mouga. Czy spełnił swoją funkcję? Raczej nie. Stylistycznie nie pasował moim zdaniem do Acid Drinkers, drażniący wokal przywołujący na myśl kapele emo plus zupełnie niezrozumiała dla mnie muzyka. Ale przywykłam już do tego, że supportem Acid rzadko kiedy bywa zespół ciekawy. I dobrze, bo przychodzimy na koncerty wszak dla dania głównego, a nie dla przystawki.
Dlatego też skierowałam swoje kroki pod scenę niezwłocznie, gdy tylko Mouga opuściła to zaszczytne miejsce. Przezornie, jak się okazało, ponieważ zajęcie dogodnego miejsca przy barierkach w trakcie koncertu graniczyło z cudem.

Panowie wkroczyli na scenę rzecz jasna w rytm słynnej już melodii This Land z Króla Lwa, która następnie płynnie przeszła w Baladę z Fishdicka. Fishdick Zwei to wszak kontynuacja pomysłu sprzed lat. Dlatego obecność fishdickowej Balady jako wstępu do koncertu nie dziwi, a wręcz stanowi dla mnie swego rodzaju przyjemne nawiązanie. Następnie dwa szybkie strzały z ostatniego krążka, czyli nowa wersja Ring of fire i Hit the road Jack. Tym razem występ nie był podzielony na część "zwei'ową" oraz acidową, jak to miało miejsce podczas premiery w Hard Rock Cafe. Otrzymaliśmy długaśny set składający się ze świeżych coverów i tradycyjnego, wysokiej jakości kwasu. Wisienkę na torcie stanowili znakomici goście, którzy pojawili się na łódzkiej scenie podobnie jak dzień wcześniej w Warszawie, czyli Ania Brachaczek z zespołu Biff gościnnie występująca w hitowym Love Shack, oraz Vogg z Decapitated. (Wacław tłumaczył się niewinnie, iż po prostu zapakował się z chłopakami do busa i oto jest. Jednocześnie zapowiedział, że planuje nawiedzić w ten sposób jeszcze kilka sztuk Kwasożłopów, zatem miejcie się na baczności, bo kto wie, gdzie Vogg jeszcze się pojawi! Może wyskoczy np. z lodówki albo spod dywanu.) Dodatkowymi smaczkami były numery dawno nie grane na żywo, albo zupełnie nowe w setliście, takie jak Rubber hammer and a broken head, Rattlesnake blues, czy kompletna nowość w postaci Hot Stuff. (pełna setlista na zdjęciu). Cieszyła również silna eksploatacja Infernal Connection - aż cztery utwory pojawiły się tego wieczoru(Hiperenigmatic stuff of mr nothing, Slow and stoned, Joker, Drug Dealer)! Co w zasadzie nie dziwi, ponieważ ten album to hit na hicie, co hitem pogania. Świetnie wypadł Hot Stuff z Yankielem na wokalu. Wojtek zdjął gitarę i skupił się na śpiewaniu. Na gitarze zastąpił go Vogg. Ta zamiana zrobiła dobrze nie tylko fankom pod sceną ale i samemu show. Szał ciał, Yankiel biegający opętańczo wzdłuż sceny, strojący złowieszcze miny do publiczności. Jednym słowem ekstaza, kisiel w majtkach, Ozzy Osbourne i Phil Anselmo. Jeśli podoba wam się Hot Stuff w wersji albumowej, to koniecznie musicie iść na koncert, aby usłyszeć ten wspaniały utwór na żywo! Świetnym finałem całości był oczywiście Love Shack, który płynnie rozwinął się z Pizza Driver. Tutaj już mogliśmy obserwować brawurowe wykonanie hitowego utworu, który podbił serca słuchaczy radiowej Trójki na tyle, że zdobył pierwsze miejsce w historycznym, 1500. wydaniu. (głosujemy TUTAJ!) Sześcioosobowy skład (Acid + Ania B. + Vogg) wspaniale bawił się na scenie i zakończył w ten sposób występ Kwasożłopów w Łodzi. Piękny finał dobrego koncertu, na którym zdarłam gardło i zgubiłam tygodniową normę włosów. Polecam wszystkim niewyżytym taką formę wyładowywania energii.
Taki Budda też by poszedł na taki koncert...


Komentarze

Leszek Rusek pisze…
Pięknie opisałaś to co się działo:)
P.S. Foty robił Ci Karwan, to już wiem która to Ty:)
Anonimowy pisze…
A co kóla przeskrobał że go Popcorn wywalił z sali?
Leszek Rusek pisze…
Jeśli "kóla" to koleś nazwany przez Popcorna "czapka", to ogólnie go wk...wiał:) Najpierw rzucił kubkiem od piwa, potem coś tam wrzeszczał, potem rzucił paczką od fajek, wtedy Popcorn miał go już dosyć:)
TNT pisze…
Hehe no tak właśnie było :P Motywów zachowania kolegi jednak nie poznałam ;)
Anonimowy pisze…
"Szał ciał, Yankiel biegający opętańczo wzdłuż sceny, strojący złowieszcze miny do publiczności. Jednym słowem ekstaza, kisiel w majtkach, Ozzy Osbourne i Phil Anselmo." - o, i już żałuję, że mnie tam nie było. :D
TNT pisze…
Staram się tak opisywać te koncerty, żeby nieobecnym było łyso, że się nie stawili! ;> Cieszę się, że się podoba ;]
Velv pisze…
Posłuchajcie sobie płyt z koncertów Type o Negative to zrozumiecie o co chodziło. Plastikowym kubkiem czy pustą paczką po papierosach głowy się nie odetnie a ten kubek to tylko przypomniał Popcornowi, że chce mu się piwa :P
Anonimowy pisze…
Jak Popcorn nie przepada za piwem...woli wódkę:P A Pan "Kóla" miał szczęście że fosa miedzy sceną a publiką była szeroka bo by dostał z buta od Popcorna a tak tylko wyleciał z sali.
TNT pisze…
Myślę, że by był dumny z takiej rany ;p