Lunatic Soul - Impressions, czyli instrukcja w ośmiu częściach o tym, jak zrobić dobre wrażenie

Po miesiącach zapowiedzi i kilku tygodniach oczekiwania, aż nieco spóźnione egzemplarze pojawią się w końcu na sklepowych półkach w Polsce, ukazała się płyta Impressions projektu Lunatic Soul. Znawcom tematu przedstawiać zapewne nie trzeba – jak już pisaliśmy jakiś czas temu, Lunatic Soul to projekt Mariusza Dudy, na co dzień kojarzonego przede wszystkim z formacją Riverside, której jest liderem, basistą, wokalistą i głównym kompozytorem. Często bywa tak, że muzycy znanych zespołów nagrywają sobie na boku i wychodzi im z tego gorsza kopia dokonań macierzystych grup. Nic takiego nie ma jednak miejsca w przypadku Dudy i Lunatic Soul. Po pierwsze dlatego, że muzyka na płytach tego projektu jest drastycznie wręcz inna od tego, co Duda nagrywa z kolegami z Riverside, po drugie zaś, w żadnym wypadku nie jest to gorsza kopia czegokolwiek. Dwie pierwsze płyty Lunatic Soul, Czarna i Biała zwróciły uwagę muzycznego świata na tę zdecydowanie mniej rockową część osobowości muzyka, a także odsłoniły jego zamiłowanie do dźwiękowych eksperymentów, muzycznych przestrzeni i flirtów zarówno z muzyką ambientową, jak i z niecodziennym instrumentarium.

Dwie pierwsze płyty, które stanowiły dwie części jednej opowieści, dość nieoczekiwanie zostały uzupełnione płytą trzecią, mocno nawiązującą do poprzedniczek i będącą niejako ich uzupełnieniem. Jak zapewniał w wywiadach sam twórca, to nie jest płyta z odrzutami, ale z pomysłami, które z różnych przyczyn nie weszły na poprzednie krążki. Jest to w pewnym sensie ścieżka dźwiękowa do opowieści z poprzednich dwóch płyt. Nie są to nieskończone albo niewykorzystane dema. To pełnoprawne utwory, nagrane w tym roku na nowo, bazujące na pomysłach z poprzednich sesji, które nie znalazły w takiej formie miejsca na tamtych wydawnictwach. Początkowo miały zostać wydane jako bonusy do wznowień Czarnej i Białej płyty, zadecydowano jednak, że materiał jest na tyle dobry i jest go na tyle dużo, że warto jednak pokusić się o osobne wydawnictwo. I przyznać muszę, że był to strzał w dziesiątkę.

To, co natychmiast rzuca się w oczy, a raczej w uszy, to różnorodność muzycznych klimatów. Owszem, wszystkie utwory mają to „coś”, co jest bardzo charakterystyczne dla muzyki Lunatic Soul, jednak mnogość użytych motywów i instrumentów sprawia, że ani przez moment muzyka zawarta na płycie nie staje się monotonna. Mamy więc utwory dość surowe w aranżu i w pewnym sensie chłodne, jak choćby Impression I i Impression V, które zahaczają nawet o klimaty ambientowo-elektroniczne. Mamy też kompozycje nieco bardziej „piosenkowe”, jak II i IV, gdzie, zwłaszcza w tej drugiej, mimo braku słów, niemal czuć jakąś opowieść... a może to zasługa odgłosów morza i przewracanych kartek książki? Najbardziej niezwykłym brzmieniowo utworem na płycie jest chyba Impression VI – świetnie użyte dzwonki (zwane u nas często błędnie cymbałkami), bardzo w klimacie drugiej płyty. Echa Clannadowe gdzieniegdzie, wkrótce ustępują dość nieoczekiwanie klawiszom i smyczkom, które dominują w drugiej części kompozycji. Sielska atmosfera zmienia się w dość złowieszczy, niemal post-apokaliptyczny klimat. Czegoś takiego na żadnej płycie Lunatic Soul nie mieliśmy. Intensywność dźwiękowa przy wykorzystaniu bardzo niewielu instrumentów. Jest to pójście w zupełnie nowym kierunku. Musze przyznać, powiało grozą. Z kolei w Impression VIII, na zakończenie zasadniczej części płyty, powraca dawno nieobecny (od utworu numer II) fortepian z motywem, który wydaje się jakby znajomy i choć nie jestem w stanie w tej chwili rzucić konkretnym tytułem, to pewnie byłbym w stanie być może nieco nierozważnie zaryzykować poświecenie jakiejś mało istotnej części ciała, stawiając na to, że ten fortepianowy motyw już gdzieś w historii Lunatic Soul się pojawił. Refleksyjne, melancholijne i mocno jesienne zakończenie płyty.

Na dokładkę dwa remiksy utworów z poprzednich płyt, które, mówiąc szczerze, są najmniej przekonujące na całym albumie. Nie, żeby były słabe. Obie kompozycje to naprawdę ciekawe i dobrze zrobione wersje świetnych oryginałów. Problem w tym, że po ponad 40 minutach pięknych pejzaży i historii opowiedzianych bez użycia słów, pojawienie się wokali w tych nowych aranżacjach Gravestone Hill i Summerland po prostu burzy nieco klimat. Jest to jednak w zasadzie jedyne zastrzeżenie odnośnie tej płyty, a i ten minus można łatwo zignorować, zwłaszcza, że wspomniane kompozycje umieszczone zostały jedynie na wersji kompaktowej Impressions. Na winylu album kończy się po Ósmej Impresji.

Brak wokali jest tu, według mnie, olbrzymim plusem, bo, choć zaliczam się do fanów Mariusza Dudy – wokalisty niemal w takim samym stopniu, jak Mariusza Dudy – basisty i kompozytora, to jednak brak wokali pozwala wsłuchać się w każdą nutę i każdy dźwięk w tle. Tu nie ma dźwięków niepotrzebnych. Mimo, że większość utworów oparta jest na jakimś jednym konkretnym motywie, to poprzez intensyfikację doznań dźwiękowych i sprawne aranżowanie tła, nie stają się one monotonne. Fani Riverside, którzy byli do Lunatic Soul dość sceptycznie nastawieni i nie za bardzo potrafią się odnaleźć w takiej stylistyce, powinni trzymać się od tej płyty z daleka, bo w zasadzie nic tu dla siebie nie znajdą. Jednak miłośnicy dwóch poprzednich albumów LS będą zachwyceni. Ta płyta jest dużo mniej przystępna od Czarnej i Białej choćby przez to, że nie ma tu żadnych słów, a i konstrukcja utworów jest w większości mniej tradycyjna. Nie powinno to jednak zniechęcać do poznania Impressions. W końcu nie jest to muzyka, której targetem są fani nieskomplikowanych młócek, mordujących nasze uszy w niemal każdej stacji radiowej i telewizyjnej. To twórczość przeznaczona dla ludzi nieco bardziej otwartych na muzyczne eksperymenty i na wieczne poszukiwania.

okładka pochodzi z oficjalnej strony Lunatic Soul

Komentarze