Dream Theater - A Dramatic Turn of Events, runda druga.


W dniu premiery nowej płyty Dream Theater, opublikowaliśmy jej recenzję, która wyszła spod palców (a raczej klawiatury) jednego z autorów Musihilation. Dziś runda druga, czyli spojrzenie na ten sam krążek oczami i uszami innego słuchacza. Nie da się bowiem ukryć, ze płyta ta narobiła na tyle dużo zamieszania w świecie muzyki rockowej i metalowej, że warto przedstawić różne punkty widzenia i, przede wszystkim, słyszenia.

Mniej więcej co dwa lata, fani progresywnego rocka spod znaku Dream Theater mają okazję do szczególnego świętowania, gdyż w niemal równych, właśnie dwuletnich odstępach czasu, pojawia się nowe wydawnictwo Amerykanów.

Nigdy jednak z ukazaniem się nowej płyty Dream Theater nie wiązało się tyle niepewności, czy wręcz atmosfery skandalu jak w przypadku A Dramatic Turn of Events, która niedawno trafiła do sklepów. Spowodowane było to niespodziewanym odejściem w 2010 roku perkusisty Mike’a Portnoya, założyciela tej kapeli, którego styl gry był zawsze najbardziej charakterystycznym elementem muzyki grupy. 25 lat nieprzerwanego grania z zespołem, wywołało u Mike’a syndrom wypalenia zawodowego. Jak sam stwierdził, chciał tymczasowo zawiesić działalność zespołu i złapać drugi oddech, udzielając się w innych zespołach, z którymi również zaczął odnosić sukcesy. To właśnie grając przez ostatni rok z Hail, Transatlantic i Avenged Sevenfold, Portnoy zauważył, że sprawia mu to więcej przyjemności i lepiej dogaduje się z muzykami wymienionych kapel, niż z tymi ze swojej rodzimej.

Reszta zespołu, do końca poświęcona Dream Theater, nie przyjęła pozytywnie pomysłu o zawieszeniu działalności, tym bardziej, że plany wydania nowej płyty były już bardzo zaawansowane.

Panowie pożegnali się więc, ku zaskoczeniu całego świata muzycznego. Na wolny wakat perkusisty, zgłosił się Mike Mangini, znany chociażby z grupy Annihilator. Przejęcie pałeczki (a nawet dwóch, perkusyjnych) po Portnoyu to nie zabawa dla mięczaków. Rock progresywny i to na dodatek w wykonaniu Dream Theater, to jeden z najbardziej wymagających technicznie gatunków muzyki. Łamane rytmy, niesztampowe rozwiązania, czasami czysta improwizacja i to wszystko na dodatek w dość szybkich tempach, do jakich przyzwyczaił nas Portnoy, to bardzo wysoko zawieszona poprzeczka. Mangini zna jednak swoje umiejętności, gdyż początkowo grał wszelkie odmiany jazzu, a potem w speed-thrashowym Annihilatorze doskonalił warsztat „szybkogracza”. Czy się sprawdził? O tym za chwilę.

Na płytę A Dramatic Turn of Events składa się dziewięć utworów o łącznej długości prawie osiemdziesięciu minut. Jak zawsze w przypadku Dream Theater, możemy liczyć na długie, skomplikowane kompozycje nie pozbawione metalowego pazura, wychodzącego przy każdym riffie genialnego gitarzysty i głównego kompozytora Johna Petrucci’ego. To właśnie niesamowite kompozycje melodyczne połączone z agresywnym brzmieniem 7-strunowych gitar Petrucciego są jednym z kilku znaków rozpoznawczych każdej płyty Dream Theater. Drugim takim elementem są klawisze Jordana Rudessa, których na A Dramatic Turn of Events jest jakby więcej niż na wcześniejszych wydawnictwach. Każdy z utworów jest nimi przepełniony do cna. Widać, że po odejściu Portnoya nie tylko perkusja uległa zmianie. Jeśli chodzi o pracę instrumentów klawiszowych, to akurat one działają na plus całokształtu, dodając więcej klasycznej progresji w stylu lat 80-tych.

Jak to przeważnie bywa na albumach Dream Theater, zachowany jest idealny balans miedzy szybszymi partiami i całymi utworami, a wolnymi, wręcz balladowymi kawałkami, w których na pierwszy plan wychodzi cudowny wokal Jamesa LaBrie. Co ciekawe, te wolniejsze kompozycje zawsze są nieco krótsze, gdyż stanowią raczej funkcję przerywników do zaczerpnięcia tchu i oczyszczenia umysłu przed kolejnym ponad dziesięciominutowym pojedynkiem między Petruccim, a Rudessem. Na chwilę obecną, moim faworytem jest utwór Outcry, który ma najwięcej wspólnego z takim Dream Theater, jakie uwielbiam. To właśnie w tym kawałku zawarta jest cała esencja tego, jak ewoluował rock progresywny i czym jest w chwili obecnej. Genialna praca basu Johna Myunga w połączeniu ze wspomnianymi wcześniej wirtuozami gitary i klawiszy oraz symbolicznym wokalem LaBrie robi niesamowite wrażenie.

Podobnie jak utwór Breaking All Illusions - to aż dwanaście i pół minuty praktycznie nieprzerwanej jatki gitarowo – klawiszowej, której dostarczyć może tylko duet Portnoy & Rudess.

Wracając do perkusji, niestety muszę się wypowiedzieć mniej pozytywnie. Oczywiście, nie biorąc pod uwagę, tego jak grał Portnoy, można by stwierdzić, że jest dobrze. Dynamiczna, wpadająca w ucho, stanowiąca jedną całość z melodią, dobrze zrealizowana i nagrana, ale jednocześnie do cna przewidywalna, co wcześniej nie miało miejsca. Słuchając wcześniejszych dokonań Dream Theater, czasami musiałem cofać utwór i analizować sekunda po sekundzie – jak ten Portnoy to w ogóle zagrał mając tylko dwie ręce? Niekonwencjonalne, arcymistrzowskie zagrywki tego, w mojej ocenie, najlepszego perkusisty świata były przysłowiową wisienką na torcie w muzyce Dream Theater. Bez Mike’a Portnoya to nadal bardzo dobry zespół, nadal czołówka światowa i myślę, że nowemu perkusiście należy dać trochę więcej czasu, gdyż i tak zrobił wiele. Zobaczymy… za dwa lata, przy następnym albumie. Sprawność koncertową Manginiego mogliśmy ocenić już w lipcu tego roku. Będziemy mogli zrobić to ponownie już w styczniu 2012 , gdyż zespół potwierdził już pierwsze daty swojej przyszłorocznej trasy koncertowej i nie zabrakło wśród nich również koncertu w Polsce. 29 stycznia w poznańskiej hali Arena amerykanie zagrają wraz z Periphery.

/Sauteneron

Komentarze