Foo Fighters - Concrete and Gold

O tej płycie chciałoby się gadać bez końca. Szczerze mówiąc jednak, kiedy piszę te słowa, nie do końca jestem pewna, co konkretnie Wam przekazać. Czy ktoś jeszcze w dzisiejszych czasach czyta recenzje na niszowych blogach muzycznych? Szczególnie po polsku? Bez ruchomych obrazków albo - o zgrozo, bez obrazków w ogóle? (No dobra, jeden będzie). Jednak potrzeba podzielenia się przemyśleniami jest na tyle silna, że muszę wylać z siebie co nieco na temat Concrete and Gold
Ten materiał to w sumie same konkrety i złoto (kapitan suchar jest aktywny) - od początku do końca mocna płyta, rozpoczynająca się sympatycznym T-shirt, który w sumie pełni tu rolę swoistego intra, dzięki spokojnemu nastrojowi, jest bowiem niezłym otwieraczem. Później jest już tylko lepiej, bardziej energicznie, bardziej foofightersowo i zdecydowanie różnorodnie. Na każdym kroku czuć inspiracje muzycznymi guru Dave'a i spółki - od bluesa po heavy metal, przez The Beatles (Sunday Rain!). Zespół dał się poznać szerokiej publiczności jako grupa prawdziwych fanów muzyki, dzięki serialowi Sonic Highways. Poprzedni album, będący dla mnie po prostu ścieżką dźwiękową do serialu, choć okraszony bogatymi historiami i mocno zakorzeniony w historii muzyki, wydawał mi się jednak płaski, wymuszony. Więcej wyczuwałam w nim historii, niż muzyki samych Foos. Zupelnie inaczej jest w przypadku Concrete and Gold. Tutaj od początku słyszę FF w mojej ulubionej wersji - wyluzowani, bez napinki, swobodni i - zdaje się - niczym nie ograniczeni. Ta lekkość słyszalna jest na każdym kroku i przypomina mi klasyczne już Learn To Fly, Big Me czy Everlong. Choć muzycznie jest raczej ciężko (no może poza Happy Ever After), to przecież melodie wchodzą do głowy, nucę je jadąc rowerem, stojąc w kolejce... Cholera, to jest to, właśnie to jest znak, że zaskoczyło, że jest dobrze! Ktoś inny powie - "dobry utwór nie jest do nucenia, tylko do delektowania się, do słuchania i EWENTUALNIE potupania w rytm". Ja przepraszam, ale dla mnie właśnie muzyka, która mnie porywa, wzrusza, której melodie zapamiętuję i z przyjemnością nucę, po kilku pierwszych odsłuchach, ma w sobie coś, do czego chce się wracać i nad czym warto dłużej się pochylić. A jeśli do tego to płyta moich ulubieńców, to czego chcieć więcej? 
Tym, co od dawna zachwyca mnie u Foo Fighters, są teledyski. Uwielbiam klipy Foos! Często zabawne, wielokrotnie zmuszające do refleksji, ale podane w lekkiej, niemal komiksowej formie, zawsze oryginalne (no może poza serią klipów do Sonic Highways, chociaż tam można było przy okazji przyswoić teksty). To jeden z tych zespołów, na które przyjemnie się patrzy, bo radość z grania nigdy nie wygląda na wystudiowaną czy wymuszoną. Podobnie jest z obrazkami promującymi najnowszą płytę. Run, który zobaczyłam jako pierwszy, to kolejne wcielenie Foo Fighters-świrów. Zespół staruszków doprowadza do prawdziwej rewolucji w domu "spokojnej jesieni życia". W The Sky Is A Neighborhood zobaczymy zaś zespół kosmitów z błękitnymi światełkami zamiast oczu, grający na dachu drewnianego domku, pośrodku lasu. Skojarzenia z kinem Spielberga, jak sądzę, zupełnie usprawiedliwione? 
No dobrze, ale warto słuchać tego nowego Foo Fighters, czy nie? Znajdziecie tam coś zupełnie nowego, coś, co sprawi, że poczujecie się, jakbyście doznali olśnienia? Co do tego ostatniego - raczej nie. Jeśli już znacie FF i lubicie klimaty starszych płyt, ta z pewnością przypadnie Wam do gustu. Jeśli nie znacie Foos, może warto spróbować zacząć od Concrete and Gold, bo to w sumie kwintesencja ich twórczości. Nakładane wokale, chórki, klawisze, mocne gitary i perkusja trzymająca wszystko w ryzach, niekiedy w dziwacznych tempach, niekoniecznie przyjemnych dla ucha, ale znajdujących ostatecznie przyjemny finał. Całość buja, nakręca, momentami zwalnia, żeby za chwilę przywalić mocniej. 
Jest dobrze, lepiej, niż drzewiej bywało. 
Nie lękajcie się, Foos są w formie. 


// TNT

Komentarze