Warto, abyście od czasu do czasu przeszli się na koncert w dobrym towarzystwie. Grupa znajomych, przyjaciół czy kumpli, którzy podzielają wasze zamiłowanie do danej muzyki albo zespołu, to gwarancja wspólnej, świetnej zabawy.
fot. Karolina Fira |
Dotarliśmy na miejsce pod koniec setu Molly Malone's, którzy otrzymali zadanie rozgrzania publiki. Widziałam zespół rok temu, podczas Summer Riot Open Air Festival w Czersku, także nie czułam wielkiego przymusu oglądania ich popisów, zwłaszcza, że nieszczególnie przypadli mi do gustu. Polskie teksty, klimat zdecydowanie bardziej szantowy niż w przypadku głównej atrakcji wieczoru - po prostu chłopaki z Giżycka. Nie odmawiam im animuszu, trudno też nie zauważyć, że to wesoła kompania. Ale dla mnie po prostu grają zbyt lekko (jednak jeśli ktoś lubi szanty i pasują mu polskie teksty, to na pewno powinien ich sprawdzić). Dzięki nim mieliśmy jeszcze odrobinę czasu po wejściu do klubu - stoisko z koszulkami było oblegane, kolejki ogromne. Nic dziwnego - ceny, jak na zagraniczny merch były przystępne, wzory kapitalne a obsługa błyskawiczna.
fot. Karolina Fira |
Zdobycz koncertowa TNT |
Opinie po koncercie były jednoznaczne - wspaniale, lepiej, niż poprzednio! Faktycznie, jeśli spojrzeć na set, to przeważały dwie płyty: Warrior's Code (czyli hit na hicie hitem pogania) oraz Signed and Sealed in Blood. Kiedy poprzednio zespół grał w Warszawie, przeważały utwory z promowanej wówczas płyty czyli Going Out In Style - tym razem pojawiło się zaledwie parę kompozycji z tego krążka. Rozkład jady ewidentnie nastawiony był na przebojowe numery, przy których większość zebranych będzie się doskonale bawić. I tak też było - operacja się udała, pacjent nie przeżył - pacjent zwariował i uciekł z sali operacyjnej wołając: "LET'S GO MURPHYS!!!".
Muszę przyznać, że był to jeden z najbardziej energicznych koncertów, jakie w życiu widziałam. Niesamowity czad i ogromne pokłady pozytywnej siły płynące ze sceny. Zaangażowanie całej kapeli było fenomenalne - próżno tam szukać znudzonego odgrywaniem po raz tysięczny tej samej melodii pozbawionego zapału grajka. Pełna mobilizacja i zabawa na maksa - coś, co udzieliło się w stu procentach publice, bo raczej ze świecą tam szukać kogoś, kto by chociaż nie potupywał. Atmosfera dobrej imprezy w pubie, gdzie nikt nie przejmuje się tym, co spotyka go na co dzień. Tutaj może odreagować, zapomnieć, zatracić się w genialnej, doskonale zagranej muzyce, wykrzyczeć wraz z tłumem teksty piosenek. Tego potrzebuje od czasu do czasu każdy z nas. To był naprawdę świetny wieczór! Dziękuję wszystkim, którzy tak pięknie bawili się wraz z nami w Stodole. Publika spisała się na medal, tak samo jak zespół.
LET'S GO MURPHYS !!!
Komentarze