Powrót Ołowianego Sterowca

10 grudnia 2007 w londyńskiej O2 Arenie zebrało się kilkanaście tysięcy fanów muzyki, których trzeba uznać za szczęśliwców. Tego dnia odbył się koncert charytatywny, z którego zyski wpłynęły na konto fundacji Ahmeta Erteguna – zmarłego niecały rok wcześniej założyciela Atlantic Records. Bilety na to wydarzenie były dostępne przez internetowy system loteryjny; zarejestrowało się w nim około miliona osób. Samo zdobycie wejściówki dawało więc powody do szczęścia, ale nie to było najważniejsze. 
Tego dnia wszyscy żyjący członkowie Led Zeppelin: Robert Plant, Jimmy Page i John Paul Jones pierwszy raz od 27 lat zebrali się razem jako Led Zeppelin, by zagrać pełny koncert. Do składu zespołu na tę okazję dołączył wyjątkowy gość – syn słynnego Bonzo, Jason Bonham – znany z występów w takich zespołach, jak UFO, Foreigner czy, ostatnio, z supergrupy Black Country Communion. Jeśli ktoś miałby wątpliwości, że talent jest dziedziczny, to bardzo możliwe, że przypadek Jasona je rozwieje. Legendarny bębniarz Zeppelin z pewnością byłby dumny z syna, dla którego udział w tej jednorazowej reaktywacji grupy był ogromnym wyróżnieniem. Niemal 5 lat później nagranie z tego wyjątkowego wydarzenia znalazło się na albumie koncertowym Celebration Day, wydanym 19 listopada 2012 roku w kilku wersjach. Wśród nich znalazła się forma tradycyjna – DVD i dwie płyty CD, jak i wydanie godne XXI wieku, z dyskiem Blu-Ray w zestawie. Wydawnictwo zawiera 16 utworów – łącznie około 2 godzin muzyki. W przypadku zespołu o tak bogatym repertuarze każdy chyba miałby problem z wyborem kilkunastu kompozycji, które złożyłyby się na dwugodzinny koncert. Podejrzewam, że podobny dylemat mogli mieć i muzycy Led Zeppelin – w końcu miało to być wyjątkowe przedsięwzięcie. Wydaje mi się jednak, że dobierając utwory do wykonania podczas występu w O2 Arenie, Page'owi, Plantowi i Jonesowi udało się uzyskać coś w rodzaju złotego środka. Zdecydowana większość z tych 16 piosenek to najbardziej znane i oczekiwane utwory, dzisiaj będące wręcz kultowymi, rockowymi standardami. Gros z nich stanowią długie, rozbudowane kompozycje, wspaniale rozwijające się i dające szanse muzykom na zaprezentowanie wciąż imponujących umiejętności wykonawczych. 

 Film zawarty na płycie DVD rozpoczyna się krótkim intro, wyświetlonym na gigantycznym ekranie, umieszczonym za plecami muzyków – później będą na nim wyświetlane wizualizacje, na przemian z obrazem z kamer, rejestrujących to, co działo się na scenie. Krótki klip przedstawia członków Led Zeppelin u szczytu sławy, wysiadających z samolotu na lotnisku; spiker telewizyjny przedstawia zespół, po czym gitarowym riffem, otwierającym Good Times, Bad Times rozpoczyna się koncert. Od razu zachwyca potężne, selektywne brzmienie instrumentów, które w połączeniu z dynamicznie zmontowanym obrazem robi naprawdę duże wrażenie. Tym bardziej, że podziwiamy nie dwudziestoparolatków, a 40 lat starszych, elegancko ubranych dżentelmenów, od których nie powinniśmy wymagać scenicznego szaleństwa. W standardowe ujęcia wpleciono kilkusekundowe, przetworzone na „polaroidowy” styl fragmenty. Na szczęście nie jest to w tym filmie zbyt często wykorzystywany patent, stanowi więc całkiem miłe urozmaicenie dla oka. Można go też uznać za łącznik z czasami, w których powstawały kompozycje Zeppelinów. Wracając do samego koncertu i realizacji nagrania: podejrzewam, że dość znacznie ingerowano w oryginalny dźwięk, ze względu na kilkuletni proces miksowania i produkcji materiału, jednak mam cichą nadzieję, że ścieżki wokalne Roberta Planta nie uległy aż tak znacznej zmianie. Wokalista prezentuje na Celebration Day całkiem wysoką formę, rzecz jasna biorąc pod uwagę upływający czas i, mimo wszystko, dość już ograniczone możliwości jego głosu. Nie sposób nie zauważyć, że nieco obniżono tonację utworów, właśnie ze względu na Planta. Taki zabieg i sam dobór repertuaru spowodował jednak, że muzyk nie musiał forsować głosu i śpiewać zbyt wysokich dźwięków, co z pewnością odbiłoby się na jakości wykonania. A tego w zasadzie wszystkim obecnym na obserwowanej scenie muzykom członkowie młodych kapel mogą pozazdrościć. 
Nadal pełni energii, radości z grania i rockowego luzu: prawdziwy wzór dla instrumentalistów i wokalistów, stawiających pierwsze kroki w muzycznym świecie. Wystarczy obejrzeć wykonanie Black Dog - można kręcić nosem, że wokalnie to już nie to, co kiedyś, że już nie ma tego nieokiełznanego, rockowego szaleństwa – ale trudno nie docenić pasji, zaangażowania, i lat doświadczenia muzyków, widocznych gołym okiem. Do tego kontakt frontmana z zachwyconą publicznością, chociaż skromny, to i tak jest nie do podrobienia. W pierwszej połowie koncertu znalazło się również coś dla fanów bardziej bluesowego wcielenia formacji – porywające wykonanie In My Time Of Dying. Podczas Trampled Under Foot pierwszy raz za instrumentami klawiszowymi zasiada basista John Paul Jones. Najbardziej magiczny fragment tej części występu to jednak zdecydowanie No Quarter - jeden z wielu dowodów na to, że oprócz znakomitego, hardrockowego hałasowania Led Zeppelin potrafili (i, jak widać, wciąż potrafią) wytworzyć niepowtarzalny, przestrzenny, muzyczny klimat. Druga połowa koncertu to jeszcze więcej od razu rozpoznawalnych, nie tylko wśród fanów formacji, utworów. Pięknie zabrzmiał bluesowy Since I've Been Loving You, a kolejny utwór z debiutanckiego albumu zespołu, Dazed and Confused, to kompozycja, której nie mogło zabraknąć w setliście. Charakterystyczny basowy pochód Jonesa, Page grający na gitarze smyczkiem, dialog gitarzysty z Plantem... Po prostu klasyka. Dalej zagrano między innymi Stairway to Heaven - z pewnością najczęściej odtwarzany w stacjach radiowych utwór Led Zeppelin, jednak i jego nie można było pominąć. Nadal wzrusza swoją melodyjnością, a w wersji wykonanej na żywo – podwójnie. Tuż po „Schodach do nieba” Robert Plant z uśmiechem wypowiada słowa: „Hey, Ahmet! We did it!” - niejako potwierdzając, że koncert reaktywowanej legendy rocka był hołdem dla zmarłego założyciela Atlantic Records. Przy okazji uszczęśliwił mnóstwo fanów rocka na całym świecie. Ostatnią kompozycją wykonaną w ramach podstawowego setu był monumentalny Kashmir. Gdy kwartet pierwszy raz pożegnał się z publicznością, na twarzach muzyków można było zauważyć zarówno zmęczenie, jak i radość czy wzruszenie; szczególnie poruszony wydawał się Jason Bonham, dla którego z pewnością było to jedno z ważniejszych wydarzeń w muzycznej karierze. Następnie panowie wrócili jeszcze na scenę, aby zagrać dwa bisy - Whole Lotta Love i Rock and Roll - prawdziwe petardy, które znakomicie podsumowały koncert. 
Celebration Day to dla wielbicieli muzyki rockowej prawdziwy mus. Przede wszystkim to świetna pamiątka, dokumentująca prawdopodobnie ostatnią reaktywację Led Zeppelin (chociaż warto mieć nadzieję na kolejną w niedalekiej przyszłości), ale stanowi również zestaw prawdziwej klasyki rocka, w dodatku w niepowtarzalnym wydaniu – żaden cover band nie zagra tych utworów tak, jak ich twórcy. 

 /B0UNCE

Komentarze

Darmowa Muzyka pisze…
Bardzo ciekawy wpis ;) !
Muzyk pisze…
Ciekawy blog i sporo opisów
Wszedłem na tę stronę www przez Google, nie powiem perfekcyjna :)