Pogogenny naleśnik - Flapjack: Keep Your Heads Down

Zacznijmy od tego, że nigdy nie należałam do fanów Flapjacka. Owszem, zespół był mi więcej, niż znany: słuchany z wszelkich dostępnych nośników, widziany na żywo kilka razy. Świadomość składu i historii zespołu nie pozwalała mi pominąć go w moich muzycznych poszukiwaniach "swojego zespołu" za który można dać się pokroić. Niemniej, mimo wszystkich tych konfrontacji z naleśnikową nutą, nie mogłam się jakoś przekonać do tego, silnie połączonego z Acid Drinkers, tworu. Ostatnie lata wprawdzie nieco odmieniły moje upodobania, nieco poszerzając horyzonty, ale nadal nie byłam przekonana do Flapjacka. A argument, że powstał on z inicjatywy Ślimaka i Litzy z Acid, nie trafiał do mnie kompletnie. Jak się okazuje, do czasu.

 W wakacje ukazał się pierwszy od piętnastu (!) lat album Flapjack – Keep Your Heads Down. A ja, jako kompletnie pozbawiona oczekiwań względem tego materiału osoba, można by rzec, z zewnątrz, posłuchałam go swym niedoświadczonym i niczego nieświadomym uchem. Co wyłowiłam? Zaznaczę raz jeszcze, że dyskografia kapeli, chociaż gdzieś tam funkcjonująca w mojej świadomości muzycznej, nie jest mi najbliższą. Miałam świeże spojrzenie, laickie wręcz. Po pierwsze na uszy rzuca się znakomita produkcja – materiał brzmi nowocześnie, a jednocześnie oldschoolowo – czyli: przyjemnie się tego słucha, rewelacyjnie brzmi, ale z drugiej strony ma się wrażenie, że jesteśmy co najmniej dekadę do tyłu – w zasadzie wtedy mogłaby powstać ta płyta, gdyby nie pewne sytuacje losowe i zawirowania w zespole. Jednak czwarty krążek Flapjacka ukazał się w 2012 roku (choć miało to mieć miejsce już dwa lata temu, a część kompozycji miała trafić na album Verses of Steel Acid Drinkers) i może to nawet lepiej. Kilka lat temu ten materiał nie ruszyłby mnie tak, jak teraz. Brzmi niesamowicie, mocarnie, po prostu nie może się nie podobać. Doskonale wyważone proporcje pomiędzy typowo rapcorowymi numerami a metalowym łojeniem i fragmentami wzbogaconymi o przyjemne dla ucha wokale. Tematycznie znajdujemy głównie teksty antykorporacyjne, przeciwko poddawaniu się mediom i ich wpływom – czyli blisko klimatów HC. I co ciekawe, po raz pierwszy wokale Guzika mnie nie drażnią. Co trzeba też oddać "naleśnikom", to świetny dobór numerów i ich kolejności – Keep Your Heads Down błyskawicznie się rozpędza, nie nudzi, zaskakuje i jest tak naładowany energią, że aż chce się skakać i – co najważniejsze – słuchać w kółko, a potem biec na koncert. Do moich faworytów należą otwierający płytę Stand Up, Party Never Ends, False Flag Operation (z motywem, który nie chce wyjść z głowy), Dead End (wokale!!!), świetny In a Structure z gościnnym udziałem Hau'a z Dynamind, The Ballad Of Frankie Pots – coś dla fanów gier komputerowych + znowu świetny refren, bardzo chwytliwy, Nombre: Odio – po prostu majstersztyk, słucham zawsze z przyjemnością a nogi same rwą się do dzikich pląsów, dodatkowo zaśpiewany po hiszpańsku, co dodaje utworowi egzotyki i skręca w klimaty "brujeriopodobne"; podobnie we Feud (znowu z Hau'em), przyjemne wytchnienie przynoszą Blackmail Quicksand.
W zasadzie na płycie przeważają mocne strzały, trudno znaleźć tutaj cokolwiek, do czego można by się przyczepić. Najsłabszym utworem jest chyba Black Leather Couch, który – o ironio! - promował Keep Your Heads Down. Na płycie słychać też głos zmarłego gitarzysty Flapjack i Acid Drinkers, Olassa. Jego wokale i gitary wykorzystano w utworze Reborn. Być może nie jest to najlepszy utwór na płycie, ale fakt, że pojawiają się tam wokale Olassa, nadaje mu podniosły nastrój a tekst zyskuje nowe znaczenie.
Podsumowując - ta płyta przekonała mnie do Flapjacka, niepodzielnie króluje w słuchawkach od dłuższego czasu i dzielnie walczy o miano polskiej płyty roku. Żałuję, że trasa zespołu omija moje wielkie miasto, ale cóż poradzić - łódzka publiczność sama sobie na to zapracowała. Pozostaje liczyć na to, że kiedyś uda się usłyszeć te utwory na żywo. Bo na pewno warto, potencjał "pogogenny" jest w tym materiale ogromny!

Komentarze