XVIII Przystanek Woodstock - okiem, uchem i... stopą TNT

Tak jak obiecaliśmy, wracamy w sierpniu. Przed Wami pierwsza z festiwalowych relacji – w miarę krótko i w miarę zwięźle o tegorocznym Woodstocku. 

XVIII edycję Przystanku Woodstock zaczęłam 31.07, od wyjazdu, tradycyjnie już, pociągiem woodstockowym, do Kostrzyna. Podróż piętrusem z wesołym towarzystwem festiwalowiczów jest tym, co właściwie rozpoczyna imprezę, jeszcze przed pierwszym gwizdkiem z wielkiej sceny. Nie trzeba tego tłumaczyć nikomu, kto choć raz jechał w ten sposób na Woodstock. Pierwsze dwa dni to cykl przedwoodstockowych imprez, między innymi na Akademii Sztuk Przepięknych, czy w Pokojowej Wiosce Kriszny, lub rozgrzewka przedwoodstockowa w gronie znajomych (i nieznajomych). Wraz z oficjalnym rozpoczęciem Przystanku Woodstock zaczynają się dylematy – co zobaczyć, a co odpuścić? Żeby zobaczyć i uczestniczyć we wszystkim, co jest do wyboru, należałoby co najmniej się rozdwoić. Można też odpuścić całkowicie. Ale czy ma to sens? Woodstock jest raz w roku, trzeba więc korzystać – a jest w czym wybierać: Woodstock to od wielu lat już nie tylko koncerty, ale i warsztaty, lekcje gry, śpiewu, gry aktorskiej, czy kabaretu, warsztaty filmowe, zajęcia z psychologami i socjologami, zabawy z rzemiosłami i spotkania z ludźmi świata kultury, sztuki, nauki, sportu. Bogata oferta festiwalu zawiera też pokazy filmowe, sztukmistrzowskie, a także przedstawia różne alternatywne spojrzenia na świat – zapoznanie się z religiami i kulturami z całkiem bliska. Feeria barw i bodźców jest niezwykła. Dlatego każdy, kto ma choć odrobinę otwartą głowę, powinien zawitać na kostrzyńskie pole, by posmakować piękna tej imprezy.
Tegoroczna edycja wystartowała w czwartek, 2.08.. Ci, którzy zjawili się w Kostrzynie wcześniej, mogli już od środy bawić się na koncertach w Pokojowej Wiosce Kriszny, gdzie jak zwykle zawitało, przez cały czas trwania Przystanku, sporo kapel z klimatów roots/reagge/ska/punk. W tym roku była okazja, by usłyszeć tam i zobaczyć na żywo m.in.: Dubska, Bednarka, Plagiat 199, Zmazę, Leniwca, Farben Lehre, Bas Tajpan, czy, tradycyjnie już, GaGa/Zielone Żabki
Koncerty na Dużej Scenie, oraz na Scenie Folkowej, zwanej potocznie "Małą", wystartowały wraz z rozpoczęciem Przystanku, w czwartkowe popołudnie. Rozpoczęli Vavamuffin, po nich ThePetebox, Carrantuohill z gośćmi z Fanfare Ciocarlia (wspomnę o nich jeszcze dalej), a następnie Happysad. Koncertem, na który tego dnia czekałam najbardziej, był bez wątpienia dziewiczy występ Hardcore Superstar na polskiej ziemi. Panowie, którym od kilku lat gorąco kibicuję, przyjechali do nas po raz pierwszy właśnie na Przystanek Woodstock! Uważam, że to doskonały pomysł, aby taki właśnie kształt miała ich pierwsza wizyta u nas! Zobaczyli, że woodstockowicze bawią się przy ich muzyce, że są w tym kraju także ludzie, którzy znają, lubią i cenią ich twórczość. Oczywiście wyskakałam pod sceną cały koncert, wraz z moją handmade koszulką, wykonaną specjalnie na tę okazję. Zdarłam gardło śpiewając wraz z Jocke każde słowo. Niezwykle energetyczny koncert, taki, jakiego spodziewałam się po tych skandynawskich świrach. Świetna, rock'n'rollowa atmosfera. Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić, to set, który nie zaprezentował pełni możliwości zespołu. Miło, że pojawiło się kilka staroci, rozumiem, że zespół, mając po raz pierwszy kontakt z polską (w większości) publiką, chciał pokazać się z różnych stron, ale  wolałabym, gdyby w secie dominowały albumy Beg For It / Split Your Lip, z naciskiem na ten pierwszy. No cóż, tak czy owak, hitów typu We Don't Celebrate Sundays czy Last Call For Alcohol nie zabrakło. I koncert należy zaliczyć do wyjątkowo udanych i wybitnie męczących - ale wyłącznie kondycyjnie. Cieszę się, że chłopaki w końcu pokazali się u nas no i mam nadzieję, że wrócą niedługo na koncert klubowy!
Kolejnym gwoździem programu czwartkowego było Ministry, które obserwowałam już z bezpieczniejszej odległości. Bardzo dobry, jak zwykle na Woodstocku, rewelacyjnie nagłośniony koncert, set, wobec którego trudno mieć zastrzeżenia. Cóż, jeśli ominęliście ten występ na Woodstocku, to jedyne co mogę powiedzieć, to: 'przykro mi'. Bo to była demonstracja tego, co może zrobić Ministry na wielkiej, woodstockowej scenie. A może wiele. Podobało mi się. 
Tego dnia wystąpili jeszcze Damian Jr Gong Marley, AntiFlag i The Quemists. Dźwięki tych ostatnich przypadły mi do gustu, jednak już spod namiotu - upalny dzień na Woodstocku potrafi zmęczyć nawet najtwardszych. Na Scenie Folkowej tego dnia furrorę zrobili Ja mmm chyba ściebie, o których słyszałam same pochlebne opinie. Cóż, w tym samym czasie na dużej scenie szaleli HCSS - trzeba mieć priorytety. 
Początek koncertów piątkowych upłynął pod znakiem Deriglasoffa i błota. The Analogs podziwiałam z wysokości wzgórza ASP - niemniej moje ucho wyłowiło kilka przebojów, które rozruszały woodstockową publikę. Wiem, że wiele osób czekało na ten koncert i chyba się nie zawiodło. Godny odnotowania był występ Piotra Bukartyka czy Poparzonych Kawą Trzy. Tym jednak, co naprawdę mnie rozruszało, był koncert Machine Head, już po zmroku. Nie ukrywam, że bardzo czekałam, żeby w końcu zobaczyć ich na żywo. Obawiałam się, że usłyszę niemal same, rozwlekłe dla mnie nieco, nowości, ale set obfitował w starocie, kamienie milowe z historii kapeli. Nie zabrakło więc Imperium, Halo, Davidian, pojawiły się także Old czy Beautiful Mourning. Nie ma sensu pisać o tym, jak wspaniale był ten koncert zrealizowany czy oświetlony, bo jest to już swego rodzaju woodstockowy standard. Niemniej - warto było być pod dużą sceną tego wieczoru. Piękny koncert, po którym czekała mnie natychmiastowa zmiana klimatu. Na Małej Scenie (Folkowej) wystapili Fanfare Ciocarlia, orkiestra z Rumunii, którą zapewne większość z czytających kojarzy jedynie jako wykonawców słynnego Asfalt Tango z filmu Sztuka Spadania Tomka Bagińskiego. Ale nie tylko - słynna jest także ich wersja motywu z filmu o Bondzie, Dr. No, o wiele mówiącym tytule, 007. Obydwa utwory rzecz jasna pojawiły się podczas kostrzyńskiego występu. Rewelacyjny, naładowany pozytywnymi emocjami koncert, podczas którego trudno było ustać w miejscu (podziwiam tych, którzy jak wmurowani obserwowali scenę). Doskonałość wykonania szła w parze z ogromną dawką energii, która płynęła wprost do publiczności. Jestem zachwycona i oczarowana. I nie żałuję, że w związku z tym koncertem odpuściłam Asian Dub Foundation. Bo było magicznie tego wieczoru na wzgórzu ASP. 
Magicznie i niesamowicie było jeszcze później, ponownie pod dużą sceną. Laureaci Złotego Bączka, Luxtorpeda, zagrali godzien siebie koncert. Cóż to jest za torpeda, z tej kapeli. Cóż za słuszna i adekwatna nazwa, swoją drogą! Set był miksem obydwu albumów, które do tej pory zespół nagrał (a podobno i materiał na trzecią już się robi - trochę to przerażające!). Jednak to, co działo się podczas kontaktu kapeli z publiką, jest czymś, czego nie da się opisać. Wyjątkowa nić porozumienia, która tego dnia była niemal namacalna, szczególny rodzaj prądu, który unosił się w powietrzu. Czuć było, że słowa, które padają, które są śpiewane przez kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt tysięcy gardeł, mają niesamowitą wagę i wartość. Że ludzie, którzy je śpiewają, wiedzą, co one znaczą. I że szczerze w nie wierzą. Niezwykle wzruszający moment podczas Za Wolność, kiedy Litza nakazał zgasić wszystkie światła na Woodstocku. I... faktycznie wszystko zgasło na chwilę. Łzy wzruszenia i uśmiech od ucha do ucha z radości z muzyki, która otaczała nas zewsząd i w każdym wymiarze. Takie rzeczy tylko na Woodstocku. 
Dzień i noc zakończył niemiecki Shantel - bujanie, które przyjemnie ukołysało wielu woodstockowiczów do snu, a innym... porwało nogi do tańca. Znów. Zdecydowanie dobre zakończenie drugiego dnia Woodstocku, szczególnie po pełnym werwy koncercie Fanfare Ciocarlia. 
Ostatni dzień na Woodstocku jest zwykle najsmutniejszy - świadomość, że nazajutrz spakujemy manatki, złożymy namioty i pojedziemy zatłoczonymi pociągami do domów, kładzie się cieniem na woodstockowym, spalonym słońcem, polu. Ale póki czas, póki jeszcze tam jesteśmy - chłoniemy ten klimat wszystkimi porami ciała. I o to chodzi! Na dużej scenie pojawili się tego dnia: Hope, Eris Is My Homegirl, Plan, Dubioza Kolektiv, Elektryczne Gitary, In Extremo, The Darkness, Sabaton i My Riot. Jednak tym, co jako pierwsze zdobyło moje serce i pełne oraz świadome uczestnictwo pod sceną, był pierwszy koncert Kabanosa na Przystanku Woodstock! Wiadomość, że panowie zagrają na scenie folkowej, była dla mnie niezwykle miłą niespodzianką i czekałam bardzo na sobotnie popołudnie, by poszaleć przy dźwiękach kiełbasy. Prawdziwy rock'n'roll tego koncertu nastąpił w momencie porzucenia przeze mnie jakiegokolwiek obuwia, na rzecz radosnego taplania się stopami w błocie (tego dnia miała miejsce największa chyba ulewa, a więc było w  czym brodzić). Koncert, jak to zwykle u Kabanosa - bardzo zły! Tragiczny, wręcz jeden z najgorszych, na jakich byłam. Set do bani, muzycy jacyś koślawi, Zenek biegał z "kamerą na kiju", brudne włosy wchodziły mu do oczu, a publika jak zwykle łyknęła to jak młode żurawie. Cóż mogę więcej powiedzieć, aby nie przesłodzić? Złoty Bąk za małą scenę dla Kabana!
The Darkness, choć oglądane ze sporego dystansu, wzbudziło we mnie z początku mieszane uczucia. Wyraźne fałsze i zadyszka wokalisty, lekko mnie przeraziły. Ale za chwilę spojrzałam na scenę i zdałam sobie sprawę, że ten facet jednocześnie: gra na gitarze, śpiewa (i to rzeczy niełatwe wokalnie!), biega po scenie, skacze i co tylko. Ok, szacunek, to jest poziom, który nie każdy byłby w  stanie ogarnąć nawet w fazie teoretycznej. On to ogarnia i idzie mu - szczerze mówiąc - zajebiście. Popieram kandydaturę tej kapeli jeśli chodzi o Złotego Bączka. Chcę to zobaczyć jeszcze raz. I to z bliska. 
Koncertem, na który z pewnością wielu woodstockowiczów bardzo czekało (co dało się zauważyć po charakterystycznym outficie) był Sabaton. Kapela, która uderza w czułe miejsce Polaków, ma u nas rzesze fanów, choć do mnie, szczerze mówiąc, twórczość zespołu nie przemawia. Mimo to trzeba im oddać, że koncert był po prostu imponujący. Fakt, że postanowili nakręcić na Woodstocku swoje DVD, z pewnością zjedna im kolejnych zwolenników. Szwedzi ewidentnie wiedzą, jak rozruszać polską publiczność, wykorzystują to w nienachalny sposób i to co robią, robią w pełni profesjonalnie. Bardzo dobry koncert, ale wciąż - fanką nie byłam i wspaniałość widowiska tego nie zmieniła. 
Ostatnim koncertem, który wspominam, jest My Riot. Glaca jak zwykle profesjonalnie, emocjonalnie i niezwykle żywiołowo, do tego z gośćmi, nieco sentymentalnie, ale zawsze mocno i do przodu. Podziwiam. Uosobienie jednocześnie showmaństwa i charyzmy. A przy tym muzycznie moc jak z silników ferrari. 
To by było na tyle, jeśli chodzi o muzyczne wspomnienia z XVIII. Przystanku Woodstock. Poza tym, mogłabym rozpisać się o innowacjach na polu namiotowym, o postępie, który dokonał się przez rok, co się zmieniło na lepsze czy gorsze, ale wtedy długość tego tekstu chyba w ogóle przekroczyłaby normy wszelakie, w tym dobrego smaku i możliwości czytelnicze większości internautów. Toteż poprzestanę na tym, o czym najchętniej tutaj czytacie, czyli na muzyce. Było bardzo dobrze, bardzo zróżnicowanie, woodstockowo i klimatycznie. Były momenty powagi, były momenty radości i smutku. Było wszystko to, czego oczekujemy od Owsiaka i Przystanku Woodstock - szczerość, przyjaźń, dobra muzyka, rock'n'roll i - co ważne - rewelacyjna pogoda! Do zobaczenia za rok!


Komentarze

darmowe mp3 pisze…
niestety nie mogłem być, miałem wyjazd w inne miejsce ale z tego co widzialem na pkp i na peronach to dużo ludzi się tam wybrało, za to mi czas umiliły free mp3 słuchane w pociągu ;)
club-sound pisze…
WOODSTOCK!!!!!!!! :D
wyszukiwarka mp3 pisze…
mmm musicie tam być w 2013!
jeszcze kilka miesięcy :D