Statek kosmiczny z wężami piaskowymi na pokładzie. Turbowolf.


Brak czasu na pisanie i poszukiwania muzyczne odbija się ostatnio na blogu. Mam nadzieję, że nam to wybaczycie, ale większość załogantów to wciąż studenci i czerwiec oznacza dla nas zaliczenia, kolokwia, egzaminy... Jednym słowem – sesja w pełni, chociaż wokół eurogorączka. Na szczęście są jeszcze znajomi, którzy poczęstują dobrą muzyką, która, bywa, że bierze z zaskoczenia i nie chce opuścić słuchawek czy głośników.
Zespół, który dzisiaj gości na Musihilation to rzecz wprawdzie znana już w niektórych kręgach i lubiana, jednak nie mogłam pozostawić ich działalności bez komentarza tutaj, bo naprawdę są tego warci, by poznała ich szersza publiczność. Brytyjczycy z Turbowolf to formacja tyleż oryginalna, co młoda, z ogromnym potencjałem muzycznym i - ponoć – koncertowym. Zespół powstał kilka lat temu, ma na koncie kilka małych wydawnictw, takich jak EPki, single itp., jednak dopiero w zeszłym roku (11.11.2011) ukazał się ich debiutancki długograj o jakże wymownym tytule Turbowolf. W skład wchodzą: Chris Georgiadis (wokal / syntezatory), Andy Ghosh (gitara), Joe Baker (bas) i Blake Davies (bębny) ale to właśnie Chris, jako charakterystyczny i charyzmatyczny frontman, tradycyjnie, najbardziej zapada w pamięć. Gwarantuję, że jeśli raz usłyszycie i zobaczycie tego młodego sobowtóra Franka Zappy, to nie zapomnicie go nigdy. Specyficzna maniera, niezwykła energia na scenie (co można zobaczyć na nagraniach z koncertów czy chociażby w klipie do Rose for the Crows) sprawiają, że lubię tego gościa od pierwszego wejrzenia. Czysta energia. 

 A co z muzyką? Bo tak zwany imidż mamy pierwszoklaśny. Muzycznie jest bardzo ciekawie, słychać wpływy najróżniejszych gatunków i ich mistrzów. Znajdą się więc zarówno progresywy, stoner rock, punk rock, rock'n'roll jak i kalifornijski feeling w stylu Red Hot Chilli Peppers. No i psychodela, w wielu wymiarach. Turbowolf to płyta od początku bardzo mocna, łącznie z psychodelicznym intro, które świetnie oddaje to, jaka będzie ta płyta – nieprzewidywalna, zakręcona, dzika, rock'n'rollowa w czystej postaci. Mimo, że to Introduction, nie mamy do czynienia z utworem całkowicie instrumentalnym – plus za oryginalne podejście do tematu. Ancient Snake to kontynuacja, ten sam styl, oldschoolowe brzmienie, garaż i okolice, łącznie z trawnikiem i ogrodem sąsiadki. Brudne brzmienie, wydarty wokal, hipnotyzujące gitary, syntezatory dodające całości specyficznego klimatu. Rewelacja, a to dopiero początek płyty! Seven Severed Heads atakuje od początku, bez zbędnych wstępów, czystą energią – nie ma czasu na oddech. Szaleńcze tempo, miły dla ucha bas i opętańcze wokale – to właściwie cechy, które możnaby przypisać większości numerów na tej płycie, ale Seven Severed Heads, choć krótki, w pewien sposób definiuje dla mnie styl Turbowolf. Obok jeszcze chociażby Read & Write, Rose for the Crows, Let's Die. Oczywiście są wolniejsze momenty na tej płycie, ale ich brzmienie niczym nie ustępuje szybszym kompozycjom. Jest super, chce się skakać, tańczyć, drzeć się razem z Chrisem. Może to głupio zabrzmi, ale Turbowolf jest świetny na lato. Szkoda, że podczas żadnego letniego festiwalu w Polsce nie będzie okazji, by ich zobaczyć. A doskonale wpisują się w estetykę Przystanku Woodstock. Skoro już jesteśmy przy woodstockowym eklektyźmie, warto wspomniec o TW1, który oddaje fascynacje muzyków syntezatorami i komputerami – nieco enigmatyczny utwór, rodem z ambientowych okolic, oparty na kilku dźwiękach i hałasach – mógłby z powodzeniem stanowić element soundtracku do animacji psychodeliczno-kosmicznej. Fajna rzecz, przy której można odpłynąć w inne wymiary.

Podobne klimaty turbowilki serwują nam w KJ. Wspomniane funkowe brzmienia w stylu RHCP znajdziemy w Son (Sun) – Kalifornia ponad wszystko, moi drodzy! Funkowe gitary, spokojniejszy wokal – leżymy w słońcu, prażymy się i nie myślimy o sesji. Cudowne, palmowo-upalne klimaty. Budzimy się dopiero w refrenie, gdzie jest już nieco więcej czadu, ale nadal leniwie. Rewelacja z klawiszowym motywem. Ach! Zapomniałabym o dwóch ważnych hiciorach! Rose for the Crows – wspomniany wcześniej z okazji teledysku i próby zdefiniowania stylistyki – to szalony numer, ze wściekłą perkusją, fajnymi harmoniami w wokalach refrenowych, energicznym teledyskiem i potencjałem na wakacyjny hit. W nieco innym, bardziej electro klimacie, utrzymany jest All The Trees - bujający rytm, brud i cichy wokal,  brzmienie jak u The White Stripes. Na koniec hicior z electrointrem, statek kosmiczny z wężami na pokładzie ląduje w innym układzie planetarnym i wysyła lasery w przestrzeń. Singlowy numer, zamykający płytę, dobrze podsumowuje to wszystko, co Turbowolf zaserwował słuchaczom przez te niespełna 40 minut. Solidny rock'n'roll podsypany piachem, podlany psychodelą i podany w zestawie z wężową skórką. Wspaniałość, która broni się sama. Koniecznie to sprawdźcie i kupcie pierwszą płytę, zanim naprodukują ich tyle, że nie da się ogarnąć dyskografii. To będzie wielki zespół, jeśli przynajmniej utrzymają obecne tempo. Super! 10/10 !



Komentarze