Aztecki deathcore: Soundfear - 676

Wśród zespołów metalowych odwoływanie się w tekstach utworów do różnych wierzeń, kultów, czy nawet ogólnie – cywilizacji, często egzotycznych z naszego, zachodniego punktu widzenia, jest dość popularne. Perfekcję w tego typu tematyce osiągnął amerykański Nile, podobne motywy znajdują się w tekstach chociażby Behemoth. Powszechna niemalże jest fascynacja mitologią Cthulhu (wprawdzie to „tylko” wytwór wyobraźni jej autora, ale niewtajemniczonych odsyłam do prozy H.P. Lovecrafta). Wydawało mi się, że w tej materii nic już mnie nie zaskoczy, aż do momentu, gdy prawie przypadkowo wpadłem na najnowszą EPkę kaliskiego Soundfear. Sekstet inspirację do swoich liryków i muzyki czerpie z kultury i religii... starożytnych Azteków. Jak sami wyjaśniają na facebookowym profilu , ich muzyka to mieszanka deathcore'u, death metalu i „azteckiego klimatu”. Nietrudno się zgodzić z takim zaszufladkowaniem, bo dość precyzyjnie oddaje zawartość ostatniego wydawnictwa zespołu. Na 676 znajdziemy tylko trzy utwory, trwające razem niecałe 13 minut, jednak to wystarcza, żeby kapela zaintrygowała swoją propozycją. 

Moje skojarzenia przy słuchaniu materiału wędrują, za sprawą tajemniczych sampli i charakterystycznie brzmiących solówek, między innymi w stronę Sepultury. Dotyczy to zarówno introdukcji w Reconciliation of Shamans, którego początek brzmi niczym pierwsze sekundy Roots Bloody Roots, jak i fragmentów The Endless Water czy końcówki Voodoom. W przypadku tego ostatniego utworu skłaniałbym się bardziej ku atmosferze rodem z najbardziej klimatycznych, a zarazem przerażających momentów muzyki Nile. W Soundfear jest dwóch wokalistów, co zdecydowanie dobrze wpływa na urozmaicenie partii wokalnych, które stylistycznie oscylują wokół deathowych growli (te głębokie – trochę a'la Karl Sanders) i krzyków. Taka kombinacja kieruje moje myśli w stronę Job for a Cowboy, ale to luźne skojarzenie. Pod względem rytmicznym również jest dość standardowo, co nie zmienia faktu, że nie ma mowy o jakimś zupełnym banale. O partiach solowych gitar już wspomniałem, riffy – od walcowatych, wgniatających w fotel do szybkostrzelnych, wszystkie podlane core'owym brzmieniem. Pomimo dość wyraźnie wyczuwalnych elementów tej układanki (choć być może mylę się, jeśli chodzi o inspiracje muzyków), całość robi ogromne wrażenie. Świetne wykonania utworów, imponująca produkcja, jak na niezależnie wydany materiał (z drugiej strony w dzisiejszych czasach to prawie norma) i, co najważniejsze – pomysł na muzykę. Wbrew pozorom wybić się z tłumu jednakowych kapel, serwujących świetne technicznie, ale pozbawione „tego czegoś” kompozycje, nie jest łatwo. Gdy dorzuci się do tego nietypowe teksty... powstaje magia. Coś w tym rodzaju przedstawia właśnie Soundfear. Zupełnie, jakby azteccy bogowie czuwali nad powstawaniem tych kompozycji... 

Najnowszą EPkę Soundfear można, zupełnie legalnie i za darmo, ściągnąć tu: http://dl.dropbox.com/u/46580501/Soundfear%20-%20676%20EP%20%282012%29.rar

 /B0UNCE 

Komentarze