Rock Festival Świebodzice okiem i uchem TNT

Acid Drinkers w Świebodzicach (fot. Rafał Kotylak)

Lubię imprezy połączone z wyjazdami – najchętniej festiwale, gdzie sporo się dzieje i przy okazji można spotkać grupkę znajomych. Jeszcze lepiej, kiedy impreza jest naprawdę daleko. Tak było w przypadku Rock Festival Świebodzice, na który wybrałam się w połowie marca. Po tym, jak ogłoszono line-up zaczęłam kombinować, jak się tam znaleźć, bo zapowiadało się smacznie: Acid Drinkers, Dezerter, Hey, 4 Szmery, Akurat. Szczególnie pierwsze dwa, w zestawieniu tuż obok siebie, kusiły mnie by znów wyruszyć w Polskę. 

No i stało się. 17 marca zjawiłam się w Świebodzicach – nie mylić ze Świebodzinem (tu wielkie ukłony w stronę towarzystwa, bez którego by mnie tam nie było). Okazało się, że hala, w której odbywać się będzie impreza, to w zasadzie większa sala gimnastyczna, z trybunami i – niestety – słabą wentylacją. Szczęściem organizatorzy stanęli na wysokości zadania i zadbali o opaski na nadgarstki, dzięki którym można było opuścić obiekt i skorzystać z pięknej aury, zintegrować się z towarzystwem pomiędzy koncertami, a także zwiedzić pobliskie sklepy. Na dodatek ochrona nie była nadgorliwa, jak to często bywa. Same plusy, gdyby nie te bezustanne kolejki do toalety. 
 Na pierwszy ogień poszły 4 Szmery, polski coverband AC/DC. Kiedy usłyszałam, że grają tak dobrze, że można pomylić ich z prawdziwymi elektrycznymi kangurami, nie chciałam wierzyć. Ale naprawdę – podczas ich koncertu czułam się, jakby faktycznie występowały przed nami legendy z Australii. Setlista była niezbyt długa, ale opiewała na same hiciory, w tym wyczekane TNT, które, nie wiedzieć czemu, darzę osobistą sympatią. Dobry, energetyczny koncert, szaleństwo pod sceną mimo wczesnej pory i niewielkiej ilości uczestników. Świetny band na rozgrzewkę. Dobrze, że po Szmerach na scenę weszło Akurat, które gremialnie odpuściliśmy – można było odetchnąć świeżym powietrzem. 
Tytus i Yankiel  - Acid Drinkers (fot. Rafał Kotylak)
 Po dłuższej przerwie spowodowanej występem Akurat, wróciłam do sali, gdzie zaczynał już grać Dezerter toteż nie znam kompletnej set listy, nawet nie będę próbować przytaczać jej w całości bo i tak mało kto czyta takie rzeczy (żarcik). Ale pojawiło się bardzo dużo materiału z ostatniego albumu, Prawo do bycia idiotą, a obok nich takie klasyki jak Chrystus na defiladzie, Ku Przyszłości (tutaj chyba wszyscy liczyli na duet z Nosowską, który nie nastąpił, rzecz jasna), Pierwszy Raz, Dezerter, Ile procent duszy, Brzydkie słowa i wiele wiele innych, w tym, scoverowany ostatnio przez Arkę Noego i ciepło przyjęty przez fanów Dezertera Spytaj Milicjanta. Set był dość długi i intensywny, bez zbędnego gadania, może kilka razy padło parę słów ze sceny. Świetna zabawa pod sceną, widać było jednak, że wszyscy na coś jeszcze czekają (na co?) - jak się później okazało, grzali sobie miejsca na Acid Drinkers i Hey. Szkoda czasu i energii, bo dostać się pod barierki było bardzo łatwo i tłumów nie było. No ale – co kto lubi. Ja wybawiłam się i zdarłam gardło już na Dezerterze, a w duchu sama sobie gratulowałam zostawienia glanów w domu. 
 Kolejni na scenę wyszli Acid Drinkers. Jako że parę ich koncertów widziałam, stwierdzam, że było bardzo dobrze, sztuka zagrana w pełni profesjonalnie i zero fuszerki, ale niestety też bez szczególnie zapadających w pamięć wydarzeń, tekstów ze sceny, wyjątkowych, wartych odnotowania chwil. Ot, kolejny koncert Acid Drinkers. No i wciąż za dużo w setliście coverów – czas chyba wrócić do bardziej kwaśnego grania? Na dodatek usłyszałam bardzo nielubiany przeze mnie cover Thin Lizzy Bad Reputation oraz Et Si Tu N'Existais Pas (Joe Dassin), którego mam już powyżej uszu, bo ostatnio atakuje mnie także w radiowej Trójce (LPP3). Poza tym występ, jak już pisałam – dobry, lubianych staroci oczywiście nie zabrakło, jednak pewien niesmak związany z zachowaniem publiczności pozostał. Słaba reakcja na numery z Are You A Rebel versus szał na coverach – nie muszę chyba już pisać, kiedy pod sceną zrobiło się jak w puszce sardynek? Szkoda. Poszłam więc na sam koniec sali, gdzie było zresztą słychać najlepiej. Chwalę sobie tę decyzję. 
Yankiel - Acid Drinkers (fot. Rafał Kotylak)
 Ostatni wystąpił HEY, na którego, jak się okazało, czekali wszyscy poza nami. Szczerze mówiąc od paru lat Hey robi coś, czego nie rozumiem, ale byłam ciekawa jak wypadną starsze rzeczy, o ile się pojawią (byłam kiedyś na koncercie Hey, na którym jedynym starociem był Teksański zagrany w jakiejś dzikiej aranżacji). Starocie, z czasów, jak to powiedziała Kasia: "gdy jeszcze grali heavy metal" wypadły bardzo dobrze, wokal Nosowskiej brzmiał mocno, a całość nagłośnienia powalała. Niemniej gdy zaczęły się nowości trzeba było już wracać do domu, co dziwnie zgrało się ze spadkiem mojego zadowolenia z koncertu. 
 Krótko mówiąc: festiwal bardzo dobry, czekam kolejnej edycji, kolejność jakości występów w mojej subiektywnej ocenie: Dezerter > Acid Drinkers > 4 Szmery > Hey (Akurat nie uwzględniam). A wyjazd koncertowy zaliczam do udanych i polecam Rock Fest Świebodzice!

Za możliwość wykorzystania zdjęć dziękuję Rafałowi Kotylakowi

Komentarze