Powrót w wielkim stylu: Amebix - Sonic Mass


Amebix united
Może wstyd przyznać, ale jakoś nigdy nie pasjonowałam się crust-punkiem. Nigdy zatem nie zgłębiałam tematu, ograniczając swoją wiedzę do faktu, że taki gatunek istnieje, ma się dobrze, ma sporą rzeszę fanów. I to mi wystarczało. Do momentu, kiedy usłyszałam Sonic Mass, pierwsze od 24 (sic!) lat, pełnowymiarowe wydawnictwo zespołu Amebix, który, jak się okazuje, legendą tegoż , wspomnianego wyżej crust-punku, jest.
 Jak twierdzą liczne źródła internetowe, w latach 80-tych zespół pogrążył się w bardzo mrocznych i ciężkostrawnych klimatach, raczej odległych od zwykle porywających melodii punkowych. Warto zauważyć, że sam zespół istnieje od roku 1978 (na początku funkcjonowali jako The Band With No Name). Pełnowymiarowych albumów mają dotąd (wraz z wydanym w ubiegłym roku Sonic Mass) zaledwie trzy, za to całą gamę koncertówek, EP, kompilacji. Fani zespołu naprawdę muszą należeć do niezwykle wyrozumiałych i cierpliwych person. Jak się okazuje, Amebix był inspiracją dla takich gigantów jak Sepultura, Bolt Thrower, Neurosis czy Napalm Death, a przecież sami zaginęli gdzieś w pomroce dziejów. Co ciekawe, zespół już w latach 80-tych eksperymentował z brzmieniami, które później zyskały sobie miano sludge. Na lata osiemdziesiąte przypada zresztą wydanie dwóch albumów, które przeszły do kanonu crust-punka: Arise! oraz Monolith. Namieszali, stali sie inspiracją dla wielu znakomitych kapel, a następnie... zamilkli na ponad 20 lat. I wracają w wielkiej formie.

Sonic Mass (2011)
Moje pierwsze wrażenie? Killing Joke! Jak w mordę strzelił! I pewnie większość słuchaczy KJ będzie miała podobne wrażenia. Ale uprzedzenia odłóżcie na bok, w końcu to legenda, zespół, który powrócił, by pokazać, co robili przez dwadzieścia lat, a co postanowili zebrać do kupy przez ostatnie dwa. A serwują, jak sami piszą: "płytę mroczną, miażdżącą, szczerą tak, jak Monolith i Arise!, wypełnioną surowymi emocjami i wieczną nadzieją. To płyta, którą zespół zawsze chciał stworzyć". I tak brzmi. Od samego początku atakuje nas niesamowita ściana dźwięków, znana z kompozycji Killing Joke, podobnie brzmi też wokal. Rob Miller (wokal, bass) przyznawał zresztą, że to właśnie KJ był dla nich silną inspiracją, obok Motörhead, Joy Division czy Bauhaus. Ale wierzcie mi, warto, a nawet trzeba dać tej płycie szansę. Jest po prostu bardzo dobra, od początku do końca, trudno tu znaleźć słabe utwory. Czuć, że zespół miał parcie na granie, na stworzenie dobrych numerów, które porywają, zachęcają do podkręcenia pokrętełka "volume" na maksa. Płyta brzmi świeżo, nie jest to, co często zdarza się po reaktywacjach bądź długim procesie tworzenia albumu, zbitka przypadkowych melodii, bowiem całość jest spójna i rajcująca. Kawał łojenia, obok którego nie sposób przejść obojętnie. 

Podniosły klimat większości kompozycji świetnie koresponduje z bardzo dobrymi tekstami.  Jeden z moich ulubionych na płycie, to The Messenger. Rozpoczyna się nawoływaniem z oddali, po którym następuje nieco powolny, motoryczny riff, który niczym walec przetacza się przez głowę. Rozdarty wokal, cudownie zachrypnięty, nieśpiesznie skanduje słowa, czego apogeum otrzymujemy w refrenie. Niesamowita, powalająca swoją epickością kompozycja. Na chwilę oddechu pozwala nastrojowa Sonic Mass Part 1, gdzie akustycznym gitarom towarzyszy jedynie wokal i fortepian. Pomiędzy utworami pojawiają się dźwięki egzotycznych instrumentów, bębenki, fujarki, piszczałki. Klimat niczym na Roots Sepultury, wsparty mocnymi wokalami, bezkompromisowymi bębnami, które brzmią tak, jak lubię - podniośle, zaakcentowane, mocno bazujące na kotłach i stopie. Gdzieniegdzie gitary i smyki wspólnie tworzą niepokojącą atmosferę, elektryzującą, pachnącą okolicami industrialu. Krótko mówiąc - Sonic Mass to zbiór bardzo dobrych wzorców, przekutych na rewelacyjny album, połączonych ze smakiem i wyczuciem. Niczego nie jest tu ani za dużo, ani za mało, całość brzmi na przemyślaną i dopracowaną. Bardzo dobra płyta, bardzo dobry zespół. Cieszmy się, że wrócili.

Znajdźcie ich: Amebix.netFacebook




Komentarze