Kult natury: Wolves In The Throne Room - Celestial Lineage

 Chociaż nigdy nie byłem fanem Wolves In The Throne Room, to ich najnowszy album, wydany pół roku temu Celestial Lineage, chyba jako jedyny na dłużej zagościł w moim odtwarzaczu. Oprócz EP Malevolent Grain (sprzed dwóch lat) to moim zdaniem najlepszy materiał tego amerykańskiego zespołu. Najlepszy – bo najlepiej oddający klimat tekstów i najbardziej adekwatny do określenia „atmospheric black metal”, używanego często w odniesieniu do muzyki kapeli. Black Cascade, jej poprzedni longplay, może nie odrzucił mnie, ale rozczarował. Był blackowo-monotonny. Celestial Lineage to niemalże artystyczny zwrot o 180 stopni. Przesądziło o tym kilka elementów. Należy do nich przede wszystkim piękny wokal Jessiki Kenney, która już parę lat temu gościnnie zaśpiewała w dwóch utworach Wolves In The Throne Room. I tu ciekawostka, a właściwie dwie: inna pani, która również się udzieliła, to Faith Coloccia – prywatnie żona niejakiego Aarona Turnera (Isis). Jego głos ponoć też znalazł się na tym albumie, jednak nie jestem w stanie go zlokalizować. Żeński głos można podziwiać chociażby w otwierającym płytę Thuja Magus Imperium. Początek kompozycji pełni rolę intra do całego albumu; wprowadza w jego mistyczny, tajemniczy charakter. Jak można wywnioskować z całości – szamański. 
Ten projekt to dowód na to, że jednak black metal bez szatana może istnieć. I choć kult rogatego (nie wnikając już, czy symboliczny, czy „prawdziwy”) został tu zastąpiony „kultem natury”, to tym stricte blackowym fragmentom – Astral Blood i częściowo Subterranean Initiation – nie sposób odmówić rasowej, pobrzmiewającej norweską tradycją agresji. Doskonale wypada w konfrontacji z takim podkładem growl (lub skrzek, jak kto woli) Nathana Weavera. Skoro już wspomniałem o tym drugim utworze, to zatrzymam się przy nim na chwilę. Gdzieś w jego połowie następuje fragment przypominający muzykę... Cynic. Bardzo miło mnie to zaskoczyło, bo nie przypominam sobie, żebym takie dźwięki (generowane przez, jak mniemam, ebow) słyszał na poprzednich albumach Wilków w Sali Tronowej. Ponadto, w ramach brzmieniowych odkryć, na Celestial Lineage nierzadko można zetknąć się z samplami – ponoć oryginalnymi „field recordings”; roi się też od rozmaitych klawiszy – czy to syntezatorów, czy, gdzieniegdzie, melotronu. Bardzo ciekawie wypada jeden z trzech kawałków kompletnie łamiących black metalowe schematy – Woodland Cathedral. Sam tytuł przynosi jednoznaczne skojarzenia, a i brzmienia klawiszowe w nim wykorzystane wprowadzają atmosferę niczym z jakiegoś religijnego rytuału. Do tego niesamowity żeński głos i pozostające w tle, rzężące gitary. Długo zwlekałem z przesłuchaniem tej płyty – właśnie ze względu na wspomniany na początku zawód po zapoznaniu się z poprzednim albumem. Gdy już nadrobiłem zaległości, nie żałowałem. I dalej nie żałuję, co jakiś czas wracając do Celestial Lineage. Zero schematów, mnóstwo oryginalnych pomysłów i niepowtarzalny klimat. Mam nadzieję, że po takim dziele nie wpadną znów na pomysł nagrania monolitu, z którego może wiać nudą. 

 /B0UNCE

Komentarze