Przytłaczające piękno: The Angelic Process - Weighing Souls With Sand (2007)

The Angelic Process to moim zdaniem jedna z bardziej tajemniczych formacji, jakie pojawiły się w ostatnich latach. Właściwie to niewiele o niej wiadomo – trudno znaleźć w sieci jakiś obszerniejszy zbiór informacji na temat TAP, poza strzępkami dostępnymi tu i ówdzie, głównie na rozmaitych forach internetowych, poświęconych niszowej, niezależnej muzyce. Poza tym był to projekt efemeryczny – istniał zaledwie 8 lat, do 2007 roku, kiedy jego działalność została zawieszona po kontuzji ręki K. Angylusa (wokal, gitara, perkusja) – jednego z dwóch członków składu; drugą połową duetu była M. Dragynfly (wokal, bas). Ostatecznie zespół przestał istnieć rok później. K.Angylus zmarł 26 kwietnia 2008, co rzecz jasna przekreśliło szanse na reaktywację grupy i ewentualne nowe nagrania. Okoliczności śmierci Krisa nie są jasne, według nieoficjalnej informacji popełnił samobójstwo po wieloletnich zmaganiach z depresją. Myślę, że to całkiem możliwe, biorąc pod uwagę, jak emocjonalną i właśnie depresyjną muzykę tworzył... 
Weighing Souls With Sand to ostatni album, jaki został wydany pod szyldem The Angelic Process. Stanowi esencję twórczości duetu i jest swego rodzaju podsumowaniem muzycznej drogi, jaką przeszedł. Od razu zaznaczam, że nie jest to muzyka przystępna, zarówno w formie jak i brzmieniu. W końcu jest to mieszanka doom metalu, ambientu i drone'u: przeciągłych, walcowatych, bardzo mocno przesterowanych riffów gitarowych, rozbrzmiewającej gdzieś w tle perkusji, zatopionej w głębokim pogłosie, i specyficznych wokaliz. Nieraz elektronicznie przekształconych i przede wszystkim dodających muzyce duetu jakiejś nieziemskiej aury. Wszystkie te elementy, razem z pięknymi (ale raczej nieprzebojowymi) melodiami, kryjącymi się pod ścianami budowanymi z dźwięków, sprawiają, że ta muzyka jest… magiczna. Przytłaczająca, ciężka w odbiorze, ale jednocześnie niesamowicie emocjonalna i, dzięki temu, szczera. Jest przepełniona depresyjnym bólem – nie takim fizycznym, lecz rozbrzmiewającym wprost z umysłów jej twórców. Ponadto w wielu utworach pojawia się rodzaj podniosłego, może trochę patetycznego nastroju – to wrażenie wynika zapewne ze smutku, płynącego z wokaliz i melodii, ukrytych między przesterami. Od czasu do czasu muzycy pozwalają odpocząć słuchaczowi od brzmieniowego ciężaru i pojawiają się fragmenty lekkie, przestrzenne, wolne od dźwiękowego brudu. Tak jest chociażby w trzecim na liście utworów The Resonance Of Goodbye - tu daje o sobie znać nieprzewidywalność tej muzyki. Po paru chwilach ciszy gitary i wokale powracają, by znów zburzyć ten pozorny spokój. Pozorny, bo w tych atmosferycznych częściach daje się wyczuć nadchodzący wybuch emocji. TAP mistrzowsko potrafią budować napięcie w swoich kompozycjach – co jest dużym osiągnięciem, jak na tak trudną w odbiorze muzykę. Dzięki niej chce się wracać do tych nagrań, pomimo początkowego szoku – bo przy pierwszym przesłuchaniu wiele osób na pewno się do nich zrazi i uzna je po prostu za asłuchalne, odpychające i stwierdzi, że w tych szumach i trzaskach... nie ma muzyki. Cała płyta jest bardzo spójna, kompletna – to jakby monolit, przeznaczony do słuchania tylko w całości, jednak kilka jej fragmentów się wyróżnia. Według mnie do najlepszych momentów na Weighing Souls With Sand należy Dying In A-Minor. W większości bardziej ambientowa niż drone'owa kompozycja, o dusznym, mrocznym klimacie, z delikatnie zarysowaną, melancholijną melodią. Dopiero pod koniec piątej minuty utworu pojawia się wyraźniejszy riff gitary, paradoksalnie uwypuklając partię wokalną – najpiękniejszą chyba na całym albumie. Ciekawą melodię (jedną z tych, które da się zapamiętać) przynosi riff otwierający Weighing Souls With Sand, później ewoluujący w coś na kształt zagrywek gitarowych, kojarzonych z post-rockiem i w całkiem konkretne, bardziej „standardowo” metalowe riffowanie pod koniec utworu. 
 Nie jest to płyta dobra na każdą okazję – pasuje raczej do jesienno-zimowej aury, pochmurnych, zimnych, wietrznych dni... I polecić ją można zwolennikom muzycznych poszukiwań, oczekujących czegoś więcej od muzyki, niż tylko odtwarzania oklepanych schematów. Z pewnością spodoba się ona fanom eksperymentalnych projektów, zarówno metalowych, jak i tych, do których przypięto łatkę post-rock.

 /B0UNCE

Komentarze