Ponury galop doomowych wyjadaczy

Fani Type O Negative wzywani do tablicy! Oto nadeszło nowe, w sam raz dla Was (Nas?) !

A Pale Horse Named Death, wbrew długiej nazwie nie ma nic wspólnego z młodymi ślicznymi chłopaczkami w kraciastych koszulach i spodniach-rurkach. To zespół składający się z doświadczonych muzyków, którzy z niejednego pieca nuty kleili. Krótki wdech i lecimy z plejadą nazwisk: Sal Abruscato (wokale i gitara) to główny sprawca zamieszania, dawniej perkusista kultowego i nieodżałowanego Type O Negative oraz Life Of Agony. Drugim mózgiem zespołu jest Matt Brown, gitarzysta (tutaj odpowiedzialny także za chórki) znany z Seventh Void. Johnny Kelly - perkusja, zajął miejsce Abruscato w TON w '94; później także Danzig oraz Seventh Void. Eric Morgan z Lament zajął się gitarą basową, natomiast Eddie Heedles dzierży trzecią gitarę.

Abruscato i Brown połączyli siły w rodzimym Nowym Jorku. Jak podkreśla Sal, jest między nimi chemia podobna do tej, którą znamy z relacji Lennon-McCartney. Przesada? Wydaje mi się, że panowie doskonale się uzupełniają. A zaczęło się od niewinnej, przyjacielskiej usługi. Matt miał "zerknąć" na propozycje Sala okiem producenta, a zobaczył tam coś, czemu należałoby poświęcić więcej uwagi. I tak oto narodził się nowy zespół, który w roku 2011 wydał debiutancki album And Hell Wil Follow Me. Okładka, mocno demoniczna i bezpośrednio nawiązująca do nazwy kapeli, to dzieło Sama Shearona znanego także jako Mr. Sam. Ma on na koncie okładki m.in. dla Roba Zombie, Fear Factory, Cradle of Filth czy Biohazard. Projektuje także dla dla Dean Guitars i ESP Guitars. Aby jeszcze podsycić wasze pragnienie zagłębienia się w muzykę A Pale Horse Named Death dodam, że w kilku utworach usłyszeć można głos Keitha Caputo (tak, tak!) oraz gitarę Bobby'ego Humbela z Biohazard.

APHND to mieszanka gotycko-doomowa, z ciągotami w stronę melancholii bliskiej Alice In Chains. Słychać to także w wokalach. Przyznacie, że brzmi zachęcająco, a jak twierdzi sam ojciec Bladego Konia, Sal Abruscato, debiut jego najnowszej formacji to najlepszy album, jaki kiedykolwiek nagrał.

Teraz kilka słów o samej muzyce. Album otwiera utwór tytułowy - to odgłosy zbliżającego się galopem konia, który donośnym rżeniem otwiera drogę pierwszej kompozycji  - As Black As My Heart. Podobieństwo do najlepszych momentów Alice In Chains jest słyszalne od samego początku, ale na szczęście nie mamy tu do czynienia z naśladownictwem. Nie, to po prostu esencja, to co najlepsze z mrocznej strony Alicji, dodane do ponurego klimatu doomowego, z porządnymi solówkami podpartymi motorycznymi riffami złowieszczo wybrzmiewającymi w tle. Wokale są często harmonizowane, nakładane, ale doskonale współgrają z wielowymiarową muzyką. Moje ulubione utwory to Devil In The Closet oraz Die Alone. ten ostatni jest jednocześnie najdłuższą kompozycją na płycie, trwa niemal 8 minut. Znamy to dobrze ze stricte doomowych albumów. Długi, leniwie rozwijający się utwór, dopieszczony i dopracowany.  Te kilka nadprogramowych minut (w stosunku do radiowych standardów) poprzedzone trwającym ponad minutę intro, wcale się jednak nie dłuży. Refren to już absolut, przyznam, że chyba najlepszy spośród numerów zgromadzonych na debiucie APHND. 

Pozostaje mi gorąco polecić Wam płytę i zespół, który dzisiaj (sic!) zagra w Warszawie (Proxima), zaś już jutro, 11.02, odwiedzi wrocławski klub Firlej. 

Komentarze