Łyżka dziegciu i ciut miodku, czyli krótkie podsumowanie muzyczne roku 2011

Rok 2011 przyniósł nam wiele dobrej muzyki, ale także sporo gniotów; kilka naprawdę szokujących wiadomości oraz, co najsmutniejsze, stanowił ostatnią prostą w karierze kilku muzyków. Odeszli: Karin Stanek (słynąca, chociażby, z występów z grupą Czerwono-Czarni, uśmiechnięta dziewczyna z warkoczami i gitarą, która śpiewała o tym, że wyłącznie chłopak z gitarą byłby dla niej parą), Maciej Zembaty, polski tłumacz poezji Leonarda Cohena, bliżej znany miłośnikom poezji śpiewanej. Zmarła także, napiętnowana w ostatnich latach i gnębiona przez media, polska diva, ekscentryczna i budząca kontrowersje swym zachowaniem i wizerunkiem, Violetta Villas. Po dramatycznej walce z chorobą odszedł także Piotr "Stopa" Żyżelewicz, perkusista znany m.in. z VooVoo, Izraela, Armii, Moskwy, Brygady Kryzys, 2Tm2,3 i wielu innych. Z najbardziej znanych i lubianych zagranicznych muzyków, pożegnaliśmy Mike'a Starra, współzałożyciela i pierwszego basistę zespołu Alice In Chains, oraz wirtuoza gitary, Gary'ego Moore'a. Najgłośniej jednak było o śmierci Amy Winehouse, która zmarła, według wyników śledztwa, z powodu sześciokrotnego przedawkowania alkoholu, po okresie abstynencji. Głosy krytyki pod jej adresem nie cichną do dziś. Jedno jest pewne - straciliśmy kolejny wielki głos. 

Na szczęście rok 2011 przyniósł też sporo dobrych wieści oraz ciekawych wydarzeń zarówno w kraju jak i na świecie. 
Zacznijmy od dobrych wiadomości, a tych było sporo. Nowe płyty, już na początku roku zapowiedziało kilka znaczących kapel metalowych, w tym Megadeth, Testament oraz Anthrax. Nowy album zaanonsowali także grunge'owcy z Soundgarden, którzy po trasie reaktywacyjnej przyznali, że ponowna współpraca okazała się owocna. Czekamy zatem na efekty. Ogromny entuzjazm wzbudziły pogłoski o reaktywacji Black Sabbath, które ostatecznie potwierdziły się w listopadzie. Fani szaleją, bilety na zapowiedziane koncerty rozchodzą się jak świeże bułeczki. Ojcowie heavy metalu powrócili! 

Skoro już jesteśmy przy koncertach, należy wspomnieć o tych, które niżej podpisana widziała osobiście, a które szczególnie zapadły w pamięć i wywarły wpływ na dalszy bieg wydarzeń. 
Jako najważniejsze koncerty w roku 2012 - i tu kolejność ma znaczenie - wyróżniam:

11.04.2011: European Carnage Tour 2011 w łódzkiej Atlas Arenie, czyli Slayer i Megadeth pod blokiem, bo: niespełna rok wcześniej powiedziałam, że byłoby miło, gdyby Slayer zagrał w Łodzi razem z Megadeth, a było to podczas Sonisphere 2010 na warszawskim Bemowie, tuż po koncercie Slayera, który dostał ochłap nagłośnienia i ochłap czasowy, w związku z czym, jaklo najlepszy zespół świata został potraktowany w moich oczach gorzej od ścierwa orkowego przez jeźdźców Rohanu. Dlatego też pragnęłam odkuć się za tę namiastkę koncertu i bardzo marzyłam o tym, aby to właśnie z Megadeth Slayer zagrał w nowiutkiej hali widowiskowej w Łodzi. Gdy dotarły do mnie wieści, że takie wydarzenie ma mieć miejsce, oddałam nerkę, zawarłam pakt z diabłem (pozdrawiam! ;)), rozbiłam świnkę z oszczędnościami z komunii, ale kupiłam bilet do Golden Circle i poszłam, zdarłam gardło, zobaczyłam Bogów z odległości 3 metrów i odtąd mogłam już umrzeć. Niektórzy mówią, że ten koncert był słaby. Pierdolę ich. 
9.12.2011: Thrashfest Classics, Katowice, Mega Club. Klękajcie narody i bijcie pokłony przed kapelami, które zagrały tego wieczoru! Chwalcie polską publiczność, bo potrafi się bawić i wie, co to circle pit! Kolejny must-see, czyli skład, którego absolutnie nie mogłam odpuścić, a który skopał zadki tak mocno, że do dziś mam siniaki. Ba! Wspominam z łezką w oku każdą sekundę, którą dane mi było spędzić na scenie po udanym crowd surfingu  podczas koncertu Exodus. Wiem, że był to najbardziej oldschoolowy gig w moim życiu. Nie tylko za sprawą setlist, które wypełniły same klasyki wszystkich występujących na scenie kapel: Sepultury, Exodus, Destruction, Heathen i Mortal Sin, ale także ze względu na formę, która przerosła moje oczekiwania. Gdyby nie fakt, że w kwietniu widziałam Slayera, na 100% byłoby to muzyczne wydarzenie roku.
Luxtorpeda na Przystanku Woodstock. Zdecydowanie jeden z najlepszych koncertów PW 2011. Rewelacja. Widziałam chłopaków wcześniej dwa razy i za każdym razem wyczuwałam niesamowitą energię ze sceny i spod sceny, sama byłam jej częścią. Ale na Woodstocku wszystko jest bardziej. Dlatego też ten koncert był NAJ. 

fot. Ewelina Ledzion
6.05.2011 - SoundImage4Experience - Z'EV & HATI w łódzkiej Jazzdze. WOW! Słyszeliście kiedyś cżłowieka, który zdefiniował industrial!? Na żywo!? Wiecie co on wyrabia z tym.. wszystkim na czym gra!? no to powiem, że to, co można zobaczyć/usłyszeć, warte jest każdej ceny. Niesamowite wrażenia słuchowe, widowisko kameralne, ale jednocześnie przepełnione jakimś szczególnym rodzajem rozmachu i atmosferą niezwykłości. Wyszłam z Jazzgi oczarowana. 
Arka Noego na Przystanku Woodstock. Ktoś może się śmiać z dzieciaków, może iść na ich koncert dla jaj. Dla ubawu, żeby pośpiewać sobie teksty Arki Satana (jak niżej podpisana). Ale wrażenie, kiedy dzieciaki zaczynają dawać czadu, jest niebywałe. Nieważne, jakie masz przekonania. To jest po prostu kawał dobrej muzy i nie sposób temu zaprzeczyć. 
Ach, zapomniałabym! Airbourne na Woodstocku! Cóż to był za koncert! Cóż to było za szaleństwo! Cóż to było za wybijanie zębów podczas hulanek! Wspaniałe! Na wyróżnienie zasługuje także De La Soul w Warszawie, na którym dane mi było być. Świetny koncert, choć marzyło mi się więcej kawałków z 3 Feet High & Rising. Ale radość z grania, która płynęła ze sceny, bezcenna. Tylko publiczność... bez komentarza.  

Okej, nadszedł nareszcie czas na albumy wydane w minionym roku.
Na pierwszy ogień ŚWIAT. Tu będzie krótko i zwięźle, nie ukrywam, że mam spore zaległości, ale:

Anthrax - Worship Music - NARESZCIE!!!! Świetny album, zróżnicowany, dużo dobrej muzyki. WARTO!
Foo Fighters - Wasting Light - zdecydowanie dobry album, solidny kawał grania, Dave już od dawna jest moim idolem, ale pomału zaczyna mocno wyśrubowywać moje oczekiwania wobec muzyki rockowej. Long live FF!
Morbid Angel  - Illud Divinum Insanus - ortodoksi mnie zabiją, ale ten album jest po prostu mistrzowski. Połączenie dwóch gatunków, które uwielbiam (choć jeden ostatnio mocno zaniedbałam), a mianowicie ciężkiego metalu i industrialu. Nie mam pytań!
Megadeth - Thirteen - Dave trzyma poziom i choć serwuje kilka odgrzewanych kotletów, to nadal są to rzeczy mocne i naprawdę dobre. Na plus!

A teraz płyty, które spowodowały opad szczęki, ale w złym tego wyrażenia znaczeniu: 

Metallica & Lou Reed - Lulu. Panowie chyba mieli ambicję wkurzyć miliony. Ja czuję się co najwyżej zaskoczona i zniesmaczona, ale jako, że do fanów Metalliki szczęśliwie nie należę, ta płyta AŻ TAK mnie nie boli. Niemniej - konsternacja. To dobre słowo. 
Guano Apes - Bel Air. Jeśli ktoś się spodziewał, że Guano Apes wróci w wielkim stylu, tak jak ja, to przeliczył się srodze. Słaby album, zupełnie nowy zespół, którego ja nie kupuję. Dziękuję, do widzenia. 
Misfits - The Devil's Rain. Mocno nijakie Misfits. 

POLSKA: 
Nie będę oryginalna, jeśli napiszę, że absolutnym hitem i rewelacyjnym debiutem, który wstrząsnął polską sceną muzyczną, był debiutancki krążek Luxtorpedy. Rzecz, po której starałam się nie oczekiwać niczego, zwaliła mnie z nóg. Rewelacyjne teksty, muzycznie - miazga. Koncertowo - zniszczenie. Personalnie - rewelacja. Sukces na całej linii. Czekamy na nową płytę!
Świetny album - NARESZCIE 2 ! - wydali weterani death metalu, czyli nasz polski Vader. Welcome to the Morbid Reich to prawdziwy walec w starym stylu. Czekałam na taką płytę. Ostatnie dokonania grupy lekko mnie od nich oddaliły, a support przed Megadeth/Slayer w Łodzi wręcz zniesmaczył, tak był zły, ale tą płytą wygrali wszystko. Czapki z głów, Peter pokazał, że nie stracił jaj. 
Morowe - Piekło. Labirynty. Diabły. Ja przepraszam, ale dla mnie to jest po prostu genialne. I żałuję i kajam się, że nie widziałam na żywo. Mam nadzieję, że szybko nadrobię. No już, już. Wiem, że 2010. Dla mnie to i tak jeden lepszych albumów 2011. ;)
Na wyróżnienia zasługują też:
Arka Noego - Pan Krakers. Rewelacja! Dzieciaki śpiewające punkowe (i nie tylko) klasyki, takich tuzów polskiej muzyki jak Kult, Armia, Dezerter (Spytaj Milicjanta to absolutny cios!), TILT, Brygada Kryzys i jeszcze paru innych. Naprawdę nie żałuję, że kupiłam tę płytę.
Kat & Roman Kostrzewski - Biało Czarna. Kolejne "nareszcie" w zestawieniu. Zachwycona może nie jestem, ale to z pewnością dobry znak, że zespół przestał odcinać kupony grając coraz droższe koncerty z coraz starszym materiałem. Roman tekstowo trzyma formę, a wręcz momentami może zaskoczyć (sic!).
Teraz pora na baty. Kilku wykonawców mocno mnie w tym roku rozczarowało. I to takich, po których bym się w życiu tego nie spodziewała.

KNŻ - Plamy na słońcu/ Bar la curva. jedno się zachwycają, inni cmokają. A ja powiem krótko - dla mnie to nie jest KNŻ. Trąci to Kultem, a przecież miał być to wielki powrót świetnego zespołu jakim był KNŻ i jakim zapamiętałam go z koncertu reaktywacyjnego w toruńskiej OdNowie. No niestety.Wszystko to za lekkie, tekstowo słabe. Minus. 
Żywiołak - Globalna Wiocha. WTF!? To ma być Żywiołak!? Gdzie moje ulubione wokalistki!? Gdzieś tam pobrzmiewa smutne echo starego Żywiołaka, chociażby dlatego, że postać założyciela nadal w nim tkwi i swoje robi, ale to już jednak inny zespół. Nie dla mnie. Szkoda. 
Cool Kids of Death - Plan Ewakuacji. Rozumiem, że zespoły ewoluują, obcinają włosy, zmieniają image i swoją muzykę. Ale tutaj stało się to nie do strawienia. Szkoda tym bardziej, że to zespół z mojego miasta i zawsze ich lubiłam. Szkoda II. 
Z debiutów, głównie zaobserwowanych na naszym podwórku, zasługują na wyróżnienie: 
Luxtorpeda (znowu)
wprawdzie nie debiut, ale... Terror Tactics - z zabójczą demówką Thermonuclear Deathrash Attack pokazują, że można w tym kraju łoić świetny thrash z pomysłem. Gdyby była to chociaż EP, pewnie znaleźliby się w płytach roku. 
No i ostatnio odkryty projekt Macieja Szajkowskiego z Kapeli Ze Wsi Warszawa, czyli R.U.T.A.. WOW! W sam raz dla załamanych nowym Żywiołakiem. Można się pocieszyć, a nawet trzeba!

Z wydarzeń wartych odnotowania należy wspomnieć o chorobie Jeffa Hannemana ze Slayera, spowodowanej ukąszeniem pająka. Wcale nie poprawiło to moich stosunków ze stawonogami. Niemniej cieszymy się, że Jeff powrócił już do formy i liczymy na koncert Slayera w Polsce w pełnoprawnym składzie. 
Warto wspomnieć o filmie Lemmy: The Movie, który ujrzał światło dzienne właśnie w roku 2011. Bohaterem, rzecz jasna - Lemmy Kilmister, ikona, żywy dinozaur i lider Motörhead . Dokument zwariowany, rokenrolowy, pełen anegdot, sławnych postaci i niezdrowego żarcia. Must see dla fanów, a dla reszty jazda obowiązkowa tak czy siak. 
Zaskoczeniem była dla mnie frekwencja podczas Event Horizon Festival w Łodzi. Wybrałam się tam ze względu na Dezertera, którego klubowego koncertu w tym mieście nie mogłam uświadczyć, zatem zakręciłam się gdzie należy i zdobyłam bilet na tę imprezę, której headlinerem była Pidżama Porno. Po raz kolejny okazało się, że na niektóre rzeczy jestem już za stara. Ale co ważne - Atlas Arena była co najmniej w połowie bardziej zapełniona niż podczas koncertu Slayera. I dlatego było mi smutno. 
Uff, to chyba już wszystko. Jeśli dotrwaliście do końca, to chętnie przeczytam, jakie macie własne spostrzeżenia odnośnie muzyki i wydarzeń z nią związanych w minionym roku. 

/ TNT aka Żustin

Komentarze

stab pisze…
Ej, nowe CKOD (i ostatnie, jak zapowiadają) jest bardzo sympatyczne. Tak, sympatyczne to dobre słowo :P
TNT pisze…
To ja wolę to antypatyczne ;)
Anonimowy pisze…
Fajne podsumowanie, podoba mi się jak piszesz, zabrakło mi tylko wzmianki o Autopsy :)
Iszkariot pisze…
Ostatnie CKOD zdecydowanie na NIE.

A Airbourne na Woodstocku... pfff, na Heaven Shall Burn ludzie umierali! :D
TNT pisze…
Pisałam o koncertach, które widziałam ;] HSB przegapiłam, a na Airbourne bawiłam się wyśmienicie. Mój klimat 100%.