Powrót do korzeni: Chris Cornell – Songbook

Prawie trzy lata temu ukazała się najbardziej kontrowersyjna z wszystkich płyt, które Cornell nagrał w swojej karierze – Scream. Na szczęście okazało się, że był to tylko chwilowy skok w zupełnie nierockowym kierunku. Na początku 2010 roku oficjalnie ogłoszono reaktywację jednej z legend Seattle – Soundgarden. Panowie ruszyli w trasę, wydali kompilację największych przebojów, a na bieżący rok zapowiedzieli nowe studyjne wydawnictwo. W międzyczasie Cornell zagrał niejeden koncert solowy – w dosłownym tego słowa znaczeniu: tylko on i gitara akustyczna. I właśnie tym (przynajmniej w moich oczach, a raczej uszach) muzycznie się zrehabilitował. 
 Wydana 21. listopada 2011 roku płyta Songbook to pamiątka po trasie, jaką odbył między marcem a majem zeszłego roku w Stanach. W repertuarze występów Cornella znalazły się utwory zarówno jego autorstwa jak i covery. Jeśli chodzi o te drugie, można mówić o pewnej przewidywalności: Imagine Johna Lennona to po prostu klasyk, Thank You Led Zeppelin może tak klasycznym kawałkiem nie jest, jednak niemal każda kompozycja Brytyjczyków nadawałaby się do grania w aranżacji akustycznej. W przypadku piosenek autorskich i tych, które współtworzył, Cornell pokusił się o zagranie nie tylko popularnych utworów Soundgarden czy Audioslave, lecz przypomniał także fragmenty jedynej płyty projektu Temple Of The Dog i sięgnął po materiał z płyt solowych. Obok sztandarowych hitów macierzystej formacji, jak Black Hole Sun czy Fell On Black Days pojawiły się Ground Zero z albumu Scream, Can't Change Me z Euphoria Morning czy Scar On The Sky z Carry On. W moim odczuciu przede wszystkim te utwory, odarte ze studyjnej produkcji, zyskały nowe życie. Ascetyczne wersje, w dodatku zarejestrowane podczas koncertów, sprawiły, że nawet na te słabsze momenty w dyskografii Cornella można spojrzeć nieco przychylniejszym okiem. Nieco rockowego pazura zyskał wspomniany wyżej utwór Ground Zero
Songbook otwiera inny utwór z płyty Scream, As Hope And Promise Fade (zamieszczony na tamtym krążku w postaci ukrytej ścieżki, pod tytułem Two Drink Minimum). W oryginale klasycznie bluesowy, w nowym wydaniu wypada równie dobrze, a może nawet bardziej przekonująco. Jedną z dwóch nowości jest tutaj Cleaning My Gun, kawałek wcześniej nie wydany na żadnej z płyt Cornella – raczej niczym się nie wyróżnia, jednak ciężko nazwać go wypełniaczem. Wreszcie świetnie zabrzmiały ballady Audioslave, wręcz stworzone do akustycznego grania. Cieszy to tym bardziej, że na jedynym wydawnictwie koncertowym tego zespołu (Live in Cuba z 2005) większość wykonań wskazywała, że ta grupa nie była wtedy w zbyt wysokiej formie. Nagrania z Songbook też nie są idealne, jednak tutaj jest to wynik swobodnego podejścia do utworów, co w żadnym wypadku nie jest wadą. Wręcz przeciwnie, stanowi to największą wartość tego albumu i pokazuje, że Cornellowi należy się miejsce wśród najlepszych wokalistów rockowych. Ostatni na trackliście jest The Keeper - wyjątek w tym zestawie, bo został zarejestrowany w studiu. Ten kawałek ukazał się na ścieżce dźwiękowej do filmu Kaznodzieja z karabinem (Machine Gun Preacher, reż. Marc Forster). Choć jest to bardzo udana piosenka, to raczej ciekawostka niż coś, co miałoby mieć wpływ na kolejną zmianę kierunku muzycznego Cornella. Po tak smakowitej przystawce, jaką jest Songbook, nie pozostaje nic innego, jak czekać na danie główne w postaci nowej płyty Soundgarden. Mam nadzieję, że będzie to dla Chrisa Cornella powrót do korzeni – już na stałe, bez niepotrzebnego oglądania się na to, co aktualnie jest w muzyce modne. 

/B0UNCE

Komentarze