Po liftingu: Decapitated - Carnival Is Forever

Wydany 12 lipca nowy album Decapitated to dla mnie płyta... kontrowersyjna. Przede wszystkim dlatego, że nagrał ją drastycznie inny skład, niż na Organic Hallucinosis. Tym samym była swoistym sprawdzianem dla Vogga – czy będzie w stanie dalej utrzymać wysoki poziom swojego zespołu. Jak na kapelę grającą techniczny death metal nie mogło być mowy o niskim poziomie wykonawczym, więc w sesjach nagraniowych Carnival Is Forever uczestniczyli znany z Vesanii basista Filip "Heinrich" Hałucha i młody, austriacki perkusista Kerim "Krimh" Lechner – jak się okazało, godny następca Vitka. A co z poziomem kompozytorskim? Tu również nie można narzekać: Vogg to świetny kompozytor i, chociaż nie napisał najlepszego materiału w dyskografii Decapitated, 8 nowych utworów nie przyniosło mu wstydu. Ale to właściwie było wiadome już przed premierą płyty – trudno, żeby taka marka nagrała zły album. Problem leży w kierunku, jaki został obrany po pięcioletniej przerwie wydawniczej (nie licząc koncertówki, dwóch DVD i składanki wydanej na iTunes). Z jednej strony jest to kontynuacja Organic Hallucinosis, z drugiej – zmniejszenie ciężkości dzięki otworzeniu się na mniej metalowe środki wyrazu. Co niekoniecznie może się podobać metalowym ortodoksom, przyzwyczajonym do bezkompromisowej, brutalnej muzyki kwartetu. Poza tym wokal Rafała Piotrowskiego, moim zdaniem, nie jest niestety tak wyrazisty i mocny jak pozostającego w śpiączce Covana, co również sprawia, że odbieram nowy krążek Decapitated jako ich najlżejszy album. 

 Owocem odejścia od zwartej, deathowej formy utworów są przede wszystkim dwie kompozycje: tytułowa i A View From A Hole. Pierwsza jest przeplatanką agresywnych, metalowych riffów z fragmentami, o które nigdy bym nie posądził Decapów – spokojnych, zagranych na czysto brzmiącej gitarze. Drugi, znacznie według mnie ciekawszy, to przez pierwsze 1,5 minuty absolutnie niemetalowy kawałek – nieprzesterowana gitara plus ciekawie zagrana partia perkusji, której nie powstydziłby się Vitek... Takie osobliwe intro przeradza się w bardziej typową dla Decapitated techniczną rzeźnię, przerywaną wolnymi, rozpływającymi się w muzycznej przestrzeni riffami. Jak dla mnie jeden z najlepszych utworów tej grupy. Bardzo ciekawie wypadają solówki, teoretycznie odstające od brutalnych riffów, jednak znakomicie z nimi kontrastujące – jak na przykład w świetnym Homo Sum. W 404 do głównej zagrywki, bardzo w stylu poprzednich płyt grupy, wprowadzono wysoko brzmiące, gitarowe „ozdobniki”, które fajnie przełamują metalowy ciężar. W tej samej kompozycji usłyszeć też można riff nieco kojarzący się z francuską Gojirą. Przedostatni utwór, Pest, wywołał u mnie konsternację i pytanie: gdzie ja to słyszałem? Główny riff do złudzenia przypomina Sensual Sickness z The Negation. Ciężko stwierdzić, czy to przypadek, Voggowi zabrakło pomysłu, czy to tylko nawiązanie do tej świetnej płyty... Carnival Is Forever zamyka kolejny utwór, wywołujący olbrzymie zdziwienie słuchaczy zaznajomionych z wcześniejszą twórczością formacji – Silence to nieco ponad 4 minuty czystych dźwięków gitary elektrycznej. Nastrojowych, przestrzennych, zupełnie odbiegających od pozostałych siedmiu utworów. Czy takie outro było potrzebne? Moim zdaniem nie, ale widocznie muzycy chcieli kolejny raz, tym razem jeszcze dosadniej, zaskoczyć swoich fanów... Reasumując: Carnival Is Forever to dziwna płyta. Dziwna, bo mimo wysokiego ogólnego poziomu, jest mniej spójna w porównaniu z poprzednimi płytami zespołu i naznaczona eksperymentami, które jakby na nowo definiują tę grupę. 

Chociaż fonograficzny powrót Decapitated to z pewnością jedno z wydarzeń ostatnich 12 miesięcy, to Carnival Is Forever płytą roku – przynajmniej w moim rankingu – nie jest. Mam też nadzieję, że kolejny longplay formacji przyniesie konkretny kierunek muzyczny – niezależnie od tego, jaki by on był. 

 /B0UNCE

Komentarze