Papryczkowa średnia: Red Hot Chili Peppers - I'm With You

Pod koniec sierpnia, po pięciu latach od ostatniego albumu – dwupłytowego Stadium Arcadium – Red Hoci zaprezentowali publiczności nową studyjną płytę. Jej tytuł wydaje się, w konfrontacji z obecną sytuacją personalną w zespole, trochę nietrafiony – po raz kolejny formację opuścił John Frusciante. Stanowisko gitarzysty objął Josh Klinghoffer, którego można było usłyszeć między innymi podczas ostatnich koncertów trasy promującej poprzednie wydawnictwo grupy. Niestety, w moim odczuciu, Klinghoffer pozostaje w cieniu swojego poprzednika i wypada przy nim dość blado, stosunkowo rzadko wybijając się na pierwszy plan. I'm With You w porównaniu do kilku ostatnich pozycji w dyskografii zespołu nie jest może płytą powalającą na kolana, choć w kilku momentach bardzo pozytywnie zaskakuje. 

 Takim miłym akcentem jest chociażby otwierający album Monarchy of Roses. Pomimo zahaczającego o disco refrenu, za sprawą nośnej melodii i kilku fajnie „psujących” utwór zagrywek gitary, piosenka stanowi świetny otwieracz i ma szansę być sporym przebojem. Dalej już tak różowo nie jest: z kolejnych kompozycji właściwie rzadko kiedy można zapamiętać partie gitary. Utwory prowadzi bas Flea i perkusja Chada Smitha, gitara w większości przypadków jest jedynie tłem, czasem tylko nieśmiało zaznaczającym swoją obecność. W drugim na liście Factory of Faith od razu w ucho wpada właśnie linia basu, genialna w swej prostocie. Podobnie jest w przypadku ciekawej wokalnie Ethiopii – jednym z dwóch utworów inspirowanych muzyką afrykańską, wyników fascynacji Flea i Klinghoffera brzmieniami Czarnego Lądu. Zetknęli się z nimi bezpośrednio podczas wizyty w Etiopii w ramach projektu Africa Express, zorganizowanego przez Damona Albarna (Blur, Gorillaz). Bardzo przebojowo wypada też Look Around, z lekkim, funkowym riffem gitary i krótką solówką tejże; krótka niby-rapowanka Kiedisa w ostatniej minucie przypomina tutaj trochę tę z tytułowego utworu z By The Way. Pierwszą połowę płyty zamyka The Adventures of Rain Dance Maggie, w którym znów trochę więcej słychać nowego wiosłowego. Drugim „afrykańskim” kawałkiem jest pogodnie brzmiący Did I Let You Know, ozdobiony trąbką i całkiem niezłą solówką gitary – szkoda, że jest ich tak mało na tej płycie. Ten utwór jest jednym z najlepszych punktów albumu. Z kolejnych pozycji na liście wyróżnia się właściwie tylko dynamiczny Goodbye Hooray

 Chad Smith, perkusista RHCP, twierdzi, że pomimo tej samej nazwy, to „nowy zespół”. Moim zdaniem to po prostu taktyka obronna, usprawiedliwiająca roszadę w grupie – zapewne dla wielu wielbicieli muzyki Papryczek, w szczególności tej stworzonej z Frusciante w składzie, zmiana w składzie była nie do zaakceptowania. Reasumując: nie jest źle, ale mogłoby być lepiej. Czyli, gdyby pozbyć się kilku wypełniaczy, powstałby solidniejszy longplay. Pozostaje mieć nadzieję, że następna płyta z Klinghofferem będzie lepsza. 

  /B0UNCE

Komentarze