Powiew folk-rockowej świeżości: Laura Marling - A Creature I Don't Know

Trzeci solowy album w dorobku młodej Brytyjki ukazał się 9. września. Przez dwa miesiące od premiery zdobył uznanie wśród recenzentów pracujących w redakcjach branżowych pism, fani artystki z pewnością też są zachwyceni jej nowym wydawnictwem. Ja wciąż jestem pod wrażeniem tego dzieła i od teraz z całą stanowczością mogę nazwać się wielbicielem twórczości Laury Marling. Już jej druga płyta, I Speak Because I Can, wydawała się bardzo dojrzałą propozycją, jak na wiek autorki – zarówno pod względem kompozycyjnym, jak i wykonawczym. Głos Laury już wtedy cechowała powaga i dojrzałość, charakterystyczna dla artystów dużo starszych od dwudziestoletniej wtedy wokalistki. Tamten album był też wewnętrznym rozliczeniem dla Marling – tekstami i muzyką podsumowała i, jak należy wnioskować, zamknęła niezbyt dla niej szczęśliwy okres. Jednocześnie na drugim longplayu został częściowo wytyczony kierunek, którym podążyła na kolejnej płycie. Urozmaicenie w warstwie aranżacyjnej i częstsze odchodzenie od tradycyjnie folkowego schematu „wokal plus gitara” dało wyśmienity efekt w postaci A Creature I Don't Know. Przede wszystkim, ku mojej uciesze, panna Marling nagrała płytę bardziej folk-rockową niż folkową. Jak nietrudno usłyszeć już od pierwszego utworu, Laura (a raczej jej głos i akustyczna gitara) jest nadal postacią pierwszoplanową, jednak swoje trzy grosze dorzucają też muzycy jej towarzyszący. Wcześniej pozostali intrumentaliści byli jakby w cieniu liderki. Teraz sprawiają, że kompozycje wreszcie brzmią jakby były grane właśnie przez cały zespół - takie jest chociażby The Muse ze świetną partią instrumentów klawiszowych, sprawiającą wrażenie improwizowanej. Poza tym, co najważniejsze, mocniejsze dźwięki dodają utworom świeżego, rockowego pazura (Salinas, The Beast). Właśnie rockowa sekcja rytmiczna i przede wszystkim sporo partii gitary elektrycznej, o którą trudno było na poprzednich albumach, stanowią najważniejszą nowość w muzyce Laury i tym samym wyznaczają jakby nowy etap w jej twórczości. W internecie można przeczytać o kilku prawdopodobnych inspiracjach muzycznych, które mogły mieć wpływ na kształt nowego albumu – chodzi o muzykę Joni Mitchell, Leonarda Cohena czy PJ Harvey. Ja dorzuciłbym do tej listy nieodżałowanego Jeffa Buckleya. Jego duch w moim odczuciu unosi się nad I Was Just A Card – gdyby nie śpiewała tej piosenki kobieta, z powodzeniem mogłaby znaleźć się wśród utworów nagranych przez Amerykanina. Więcej typowo rockowych środków wyrazu nie znaczy oczywiście, że nagle nastąpił stylistyczny zwrot o 180 stopni – podstawą kompozycji nadal jest wokal i gitara akustyczna. Sprawia to jednak, że cała płyta jest spójna, mimo wykorzystania tych wszystkich smaczków, zmian dynamiki i nastroju. Są na A Creature I Don't Know kawałki, które spokojnie mogłyby znaleźć się na poprzednich albumach Brytyjki, ale najciekawiej wypadają te, które raczej nie miałyby na to szans. Do nich należy najbardziej rockowy w zestawie The Beast, w którym doskonale wykorzystano przybrudzone brzmienia gitary elektrycznej. Zaryzykowałbym stwierdzenie, że to najlepszy utwór w solowym dorobku Laury Marling. Następująca po nim, wyciszona, akustyczna ballada Night After Night jest okazją do kilku chwil odpoczynku po sporej dawce muzycznych wrażeń – wręcz ekstremalnych, jak na muzykę Angielki (na szczęście ekstremalnie dobrych). Ten utwór, razem z Don't Ask Me Why i Rest In the Bed stylistycznie pasowałby do wydanego w zeszłym roku albumu wokalistki. Sporo w tych piosenkach melancholii, kontrastującej z pozytywnymi momentami, pojawiającymi się na przykład w lekko rozbujanym My Friends czy wspomnianym już wcześniej The Muse. Na koniec warto wspomnieć o samym wokalu. Laura Marling z płyty na płytę coraz lepiej operuje swoim głosem i wypada świetnie zarówno w przyjemnie melodyjnych, całkiem przebojowych partiach, jak i w tych o nieco mrocznym zabarwieniu, gdzie śpiewa niżej, często granicząc z melorecytacją. Wciąż jest bardzo przekonująca i naturalna – tak jak i jej muzyka. Z dużym zainteresowaniem będę śledził kolejne kroki w muzycznej karierze Marling. Zdecydowanie warto zwrócić na nią uwagę, gdyż mam wrażenie, że w dzisiejszej muzyce, zdominowanej przez błyszczący, plastikowy show business coraz trudniej o takich prawdziwych artystów, piszących i komponujących z głębi serca i nie dbających o aktualne trendy. Mam też nadzieję, że na kolejnym albumie uda jej się osiągnąć poziom przynajmniej tak wysoki, jak na A Creature I Don't Know. 

 /B0UNCE

Komentarze