The 90's are back - Illusion, Flapjack i Tuff Enuff na Torwarze (25.11.2011).

Lata dziewięćdziesiąte to niewątpliwie złoty okres dla polskiego rocka, a co za tym idzie również dla sceny hard'n'heavy. Fani masowo kupowali płyty (czy też częściej kasety) i tłumnie przybywali na koncerty. Trasy grano w systemie kilkunastodniowym, a nie jak dziś w weekendowym, jednak zupełnie nikomu to nie przeszkadzało. Scena miała wsparcie w masowych mediach (radio, prasa telewizja) i u bogatych sponsorów. Co tu ukrywać, było pięknie. Nie dziwne więc, że jak grzyby po deszczu wyłaniały się kapele nie tylko dostarczające piosenek o łatwo zapadającym w pamięć refrenie i chwytliwej melodii, ale też te, które taszczyły pod pachą dziedzictwo mocnego uderzenia i ciężkiego riffu. Acid Drinkers, czy zmierzający w stronę bardziej metalowego oblicza Proletaryat miały już ugruntowaną pozycję na polskim rynku, ale tuż za nimi, krok w krok szły nowe formacje - Sweet Noise, KNŻ, Illusion, Kobong, Tuff Enuff, Corozone, czy Dynamind. Na świecie niepodzielnie rządziły kapele grunge'owe i nowa fala thrashu spod znaku Machine Head, czy Pantery z jednej strony, a nowojorski hard core (Biohazard, Agnostic Front) adaptujący elementy ciężkiego rapu a la Cypress Hill z drugiej. Miało to dość znaczące odbicie na polskim rynku. Rodzime kapele czerpały garściami z zachodnich idoli starając się wszystko doprawić po swojemu i nadać taki kształt, aby nadwiślański słuchacz mógł się z nimi bez wewnętrznego rozdarcia utożsamiać. 

Wszystko hulało świetnie dobre kilka lat, aż ni stąd ni zowąd pękło jak mydlana bańka. Właściwie trudno postawić diagnozę, czemu tak się stało. Czy miała na to wpływ ponownie scena zachodnia, która zaczęła się skłaniać ku bardziej nowatorskim i elektronicznym brzmieniom (co słychać także u naszych artystów: 6 Illusion, High Proof Cosmic Milk Acids, Las Machinas De La Muerte KNŻ), czy też złagodzenie oblicza nurtu szeroko zwanego metalem przez wypromowanie kapel w stylu Linkin Park, P.OD. czy Limp Bizkit. Na zachodzie publiczność to kupiła, u nas - nie bardzo. Zespoły przestawały istnieć albo z powodu wyczerpania formuły (KNŻ, Tuff Enuff), albo zniechęcenia wywołanego świadomością walenia głową w mur (Flapjack, Kobong). Słuchacze zmienili swoje gusta, dziennikarze wróżyli koniec ciężkiego rocka. 

Nastał nowy wiek. Pierwszym, niewątpliwe głośnym i szeroko dyskutowanym powrotem, była reaktywacja w klasycznym, najlepszym składzie Kazika Na Żywo w 2008 roku. Dla fanów z mojego pokolenia była to wiadomość porównywalna do wiadomości o reaktywacji Led Zeppelin, dla słuchaczy młodszych do wiadomości o wylądowaniu statku kosmicznego w Bydgoszczy. Stała się rzecz niebywała, formacja o której już nawet nikt nie marzył (ale wielu pamiętało) zaczęła regularnie koncertować i przebąkiwać coś o nowej płycie (premiera Bar la curva / Plamy na słońcu lada dzień) – kosmos. Kolejnym powrotem, co prawda w niepełnym składzie (Jerrego zastąpił Siwy z Tuff Enuff), Illusion na jedynym koncercie we Wrocławiu w grudniu 2008. Tego dnia do Hali Stulecia przybyły tysiące fanów z całej Polski. Coś się ruszyło. W międzyczasie Flapjack kilkukrotnie próbował zmartwychwstania, w różnych konfiguracjach i różnymi metodami. A to kilka pojedynczych koncertów, a to trasa MURT (Metal Union Road Tour - przyp.red.) w 2006 roku, a to próba wydania nowego materiału w 2008 (żadna wytwórnia płytowa nie była nim zainteresowana). Ewidentnie nie szło. 
Bieżący rok okazał się przełomowy. Za namową fanów na kilka koncertów zebrali się panowie z Tuff Enuff, Flapjack wypuścił w sieć pierwszy od czternastu lat numer, a w czerwcu fanów do czerwoności rozpaliła wiadomość o dwóch nowych piosenkach i trzykoncertowej trasie Illusion (do której zaproszono dwie wcześniej wspomniane kapele). Dzieciaki, te trzydziestoletnie i te młodsze, zwariowały. I miały racje. 

Na warszawski koncert szedłem podekscytowany i zbudowany reakcjami po występach w Katowicach i Gdańsku. Na forach internetowych wrzało od pozytywnych relacji w stylu “matko, znowu miałem 17 lat”. Nie ukrywam, że liczyłem na to samo. Oprócz Flapa, Tuff'ów i Illusion w każdym mieście miała wystąpić jedna kapela reprezentująca obecną scenę. W Spodku Ocean, w Ergo Arenie Chassis, na Torwarze mieliśmy usłyszeć None. Za None nie przepadam, więc bez żalu postanowiłem odpuścić sobie ich występ, uczta miała się zacząć od Tuff Enuff. Pech chciał, że do obiektu wbiłem się gdy zespół już grał i oddając ciuchy do szatni kląłem pod nosem słuchając Ma No Samos Gamines. Trudno, nie zawsze jest pierwszy maja. Tak z ręką na sercu i twarzą przed sceną uczestniczyłem tylko w trzech kawałkach - Tuff Enuff, Quanto Diablos Anarchismo i Piosence z filmu o Korkim, jednakowoż byłem na koncercie Tuff'ów na wiosnę w warszawskim Radiu Luksemburg i wiem, że to wielki powrót. Panowie prezentują swoją crossoverową mieszankę thrashu i hardcoru z energią i radością jak przed laty. Niestety mam wrażenie, że torwarowa publiczność przyjęła ich dosyć chłodno, bawiących się była garstka, reszta przyglądała się i przysłuchiwała biernie. Zdarza się. Mnie osobiście ich występ utwierdził w przekonaniu, że jestem w ten piątkowy wieczór we właściwym miejscu we wszechświecie. 

Następni w kolejce czekali zawodnicy z “drużyny naleśnika”. Miałem przyjemność zamienić z nimi kilka słów przed sztuką, zadowoleni byli z przyjęcia na poprzednich koncertach więc i tu liczyli na dobrą zabawę. Nie przeliczyli się, na ich występie rasa dokazywała śmielej, a już piosenki z Fairplay były przyjmowane z należytą euforią. W ciągu tego 45-minutowego setu zaserwowano nam przekrojówkę przez dyskografię plus trzy premierowe utwory i może na nich się skupię. Znany już z Youtube'a Black leather couch na żywo zabrzmiał bardziej rasowo i mniej podobnie do Deftones (nie lubię Deftones). To dobra, wielowymiarowa i klimatyczna kompozycja. Miałem obawy czy koncertowo nie będzie nużył, ale myliłem się, nie nuży. Kolejny (wybaczcie ale tytułów nie pamiętam) to szybka punkowa jazda która skojarzyła mi się z Dead Kennedys. To będzie koncertowy zabijaka, jestem przekonany. Ostatni to piękny thrash z rapowym wokalem, śmiało mógłby się ukazać na drugiej płycie zespołu. Myślę, że to jedna z kompozycji, które zostały kapeli po Olassie, słychać w nim jego rękę. Zespół w doskonałej formie i podejrzewam, że stoi już w blokach startowych przed samodzielną trasą. Czekam na nią! 

No i nadszedł czas na danie główne. Podejrzewam, że większość przybyłych na koncert czekała tylko na nich. Hala Torwaru zapełniła się i przy zgaszonych światłach ruszyło intro. Iluzja stała się rzeczywistością. Ciężar jaki prezentuje ten band (nie tylko brzmieniowo i kompozycyjnie, ale i tekstowo) jeszcze dziś wywołuje ciarki na plecach. Dziś po prostu już tak się nie gra. Zarówno wielkie przeboje zespołu jak Nikt, Vendetta, czy nieśmiertelny Nóż jak i mniej popularne numery z ostatniej płyty były przyjmowane po królewsku i pełną parą odśpiewywane przez kilkutysięczny tłum. Dwie (BTS i To co ma nadejść) wyłącznie przez tłum. Przyznam, że był to świetny pomysł i taka masa ludzi “drących się” wniebogłosy robi ogromne wrażenie. Jak można było przypuszczać, dostaliśmy dwugodzinne “the best off”, a na deser dwie nowe kompozycje, które również prezentują się świetnie i robią smaka na nowy longplay zespołu. Na “tronie” Lipa poprosił widzów do nagrywania na telefonach sceny, bo chcą tego później użyć w teledysku, zabrzmiało intrygująco. 
Reasumując: Illusion dalej ma wielką moc i szkoda byłoby ją zmarnować. Skoro Panowie zebrali się już razem i mają radość ze wspólnego grania, powinni kontynuować to co robią najlepiej, ku uciesze gawiedzi (również autora tego tekstu). Jeśli chodzi o detale techniczne, dźwięk, jak dla mnie, bez zarzutu. Panowie, zdaje się, stroją się niżej i brzmienie jest porównywalne do jadącego czołgu. Mój kompan na tym koncercie stwierdził, że jednak było za dużo “góry” przez co gdzieś ginęły basy, ale moim zdaniem jakby było jeszcze “niżej” to w ogóle dostalibyśmy sound Type O Negative, czyli bez sensu. Piękna oprawa świetlna. Torwar to duża hala sportowa i naprawdę można tam robić cuda ze światłem. Dodatkowo dwa telebimy po bokach, na których wyświetlano wizualizacje do piosenek. Nie wiem, kto to wymyślił, ale pomysł kiepski. Niespójne to było, a podejrzewam, że widzów siedzących na trybunach niepotrzebnie rozpraszały. Kolejny minus - brak piwa. Rozumiem, że ustawa o wychowaniu w trzeźwości to ważna sprawa, ale koncert rockowy rządzi się swoimi prawami i w wolnym czasie wolałbym zwilżyć usta browarem, a nie mrożona herbatką za sześć złotych. 
A jakie plany na przyszłość? Tuff Enuff pracuje nad nowym materiałem, 24. listopada w Antyradiu można było usłyszeć nowy kawałek, na razie w wersji demo. Jest dobrze. 
Flapjack skończył nagrywać nową płytę. Po rozmowie z Guzikiem wiem, że nadeszła faza mix'ów i data wydania jest bliższa niż dalsza. Po wydaniu oczywiście trasa koncertowa. Jest dobrze. 
A Illusion? Na koncercie Lipa powiedział, że nie myślą na razie nad płytą, nie wieszają jednak zespołu na kołku. Dostali propozycje napisania muzyki do spektaklu i są nią zainteresowani. Poza tym niebawem ma być wydane DVD z koncertu w Ergo Arenie. Jestem dobrej myśli. 
 The '90s are back.

/ KRZYK


Komentarze