40 lat płyty bez tytułu

ZoSo, The Runes, Four Symbols, The Fourth Album, The Hermit, czy też po prostu IV. Wieloma tytułami określa się czwartą płytę Led Zeppelin, która światło dzienne ujrzała dokładnie 40 lat temu, 8. listopada 1971 roku. Płytę pod każdym względem wyjątkową, o czym świadczy nie tylko historia jej tytułu i okładki, ale także niezwykła popularność poszczególnych, zawartych na niej utworów, a także krążka jako całości.

To dość zaskakujące, że jedna z najpopularniejszych płyt wszech czasów, nie posiada nawet tytułu. Lub, jak kto woli, posiada ich kilka. Po dość krytycznym przyjęciu przez prasę płyty III, zespół postanowił tym razem nie umieszczać na okładce ani tytułu kolejnego swojego dzieła, ani nawet nazwy zespołu, wychodząc z założenia, że wielu przedstawicieli prasy krytykuje ich muzykę, porównując ją ciągle do tej, znanej z poprzednich płyt. Żeby więc odciąć się w pewien sposób od wcześniejszych wydawnictw, a przy tym narobić nieco zamieszania, grupa, ku zrozumiałej rozpaczy przedstawicieli wytwórni płytowej, zdecydowała się na zabieg mocno niecodzienny. Nie dość, że na okładce próżno było szukać jakichkolwiek napisów, z numerem katalogowym włącznie, to i sami muzycy we wkładce do wydawnictwa chowali się za czterema symbolami. Symbole odpowiadające perkusiście Johnowi Bonhamowi, basiście Johnowi Paulowi Jonesowi oraz gitarzyście Jimmy’emu Page’owi, pomysłodawcy całej akcji, zostały zaczerpnięte ze starych ksiąg. Znak przypisany wokaliście Robertowi Plantowi był jego własnym pomysłem, choć również opartym na dawnej symbolice. I z takiego obrotu sprawy wytwórnia była jednak w stanie wyciągnąć jakieś korzyści. Na tygodnie przed ukazaniem się płyty, w różnych mediach pojawiały się pojedynczo te niewiele wtedy mówiące fanom znaki. W końcu, w dniu wydania krążka, na Sunset Boulvard w Los Angeles, stanął sporawy ruchomy billboard, przedstawiający wszystkie cztery symbole i dopisek „are here”. To, co nastąpiło potem, jest już historią muzyki rockowej.

Na płycie znalazło się osiem kompozycji. Postawiono tym razem w zdecydowanej większości na własny materiał, choć tradycyjne nawiązanie do przeszłości pojawiło się w zamykającej album bluesowej kompozycji When The Levee Breaks, wykonywanej oryginalnie pod koniec lat dwudziestych ówczesnego stulecia w nieco innej formie przez małżeństwo – Kansas Joe McCoya i Memphis Minnie. Zanim jednak słuchacze mieli okazję dojść do tego utworu, byli świadkami prawdziwej rockowej uczty na absolutnie najwyższym poziomie. Pierwsze cztery kompozycje na płycie, czyli mniej więcej jej połowa, to jedno wielkie nagromadzenie radiowych hitów i utworów, które po czterdziestu latach od wydania, uznawane są za absolutną klasykę muzyki rockowej. Ciężko wyobrazić sobie na płycie z początku lat 70-tych bardziej klasyczne otwarcie, niż dublet Black Dog i Rock And Roll. Dość powiedzieć, że ten pierwszy utwór regularnie trafia na wszelkie listy najlepszych utworów i najlepszych riffów wszech czasów, a Robert Plant wydaje tu z siebie najwyższy dźwięk kiedykolwiek zarejestrowany na płycie Led Zeppelin. Plotka głosi, że dość skomplikowane i nietypowe sygnatury rytmiczne tego utworu były celowym zabiegiem, który miał zniechęcić kiepskie cover bandy do zarzynania tej kompozycji w garażach i salach prób. Rock And Roll to z kolei jeden z najlepszych na świecie przypadków dopasowania tytułu do kompozycji. Jest to bowiem nic innego jak oparty na klasycznych motywach, ale zagrany z niesamowitą energią rock and roll, w którym gościnnie wystąpił jeden z założycieli The Rolling Stones, pianista Ian Stewart. Utwór ten spotkało niemal tak wiele zaszczytów we wszelkiego rodzaju rankingach muzycznych, co poprzednika na płycie, a i jego dużo prostsza struktura sprawiła, że do dziś jest jednym z najczęściej coverowanych kawałków rockowych.

Po tak mocnym wejściu, musiała nastąpić zmiana klimatu. The Battle Of Evermore to jedna z ciekawszych i najbardziej nietypowych kompozycji w dorobku grupy. Inspirowany folkiem duet wokalny Roberta Planta i zmarłej kilka lat później Sandy Denny, został napisany przez Page’a podczas sesji nagraniowych i powstawał przy użyciu mandoliny, na której Page podobno nigdy wcześniej nie grał. Jest to też jedyny przypadek w historii zespołu, kiedy w utworze zaśpiewała gościnnie osoba spoza grupy. I także ten utwór doczekał się licznych wzmianek przy okazji tworzenia wszelakich list i rankingów.

Żaden jednak kawałek, nie tylko na tej płycie, ale chyba w ogóle w historii rocka, nie jest przy okazji tych rankingów wymieniany tak często, jak kompozycja numer cztery – Stairway To Heaven. O tym utworze napisano już wszystko – liczba wyróżnień, tytułów i rekordów bitych przez nią jest zniewalająca. Warto wspomnieć choćby to, że w latach 70-tych, Stairway To Heaven było najczęściej zamawianym utworem w stacjach radiowych w Stanach. Jego początki sięgają sesji nagraniowych do trzeciego albumu Led Zeppelin. Wtedy to, w wiejskiej chatce Bron-Yr-Aur w walijskich górach, gdzie zespół mieszkał jakiś czas, odpoczywając po wyczerpującej trasie po Stanach i zbierając materiał na nową płytę, powstały pierwsze pomysły i szkice, które przybrały bardziej konkretny kształt dopiero kilka miesięcy później, podczas prac nad Czwórką. W listopadzie 1970 roku, Jimmy Page zdradził w rozmowie z jednym z angielskich dziennikarzy muzycznych: Mamy pomysł na naprawdę długi kawałek... wiesz, coś jak Dazed and Confused i inne kawałki rozbite na sekcje. No więc, chcemy spróbować czegoś nowego, z organami i gitarą akustyczną cały czas wzmagającymi napięcie, a potem zaczyna się część elektryczna... To może być nawet piętnastominutowy kawałek. Stanęło na ośmiu minutach, co zresztą i tak nie przeszkodziło wytwórni próbować wypuszczenia Stairway To Heaven jako singla. Jednak stanowczy sprzeciw zespołu i kategoryczna odmowa przycięcia utworu do długości bardziej odpowiedniej dla singla spowodowały, że mimo swojej olbrzymiej popularności, kompozycja ta nigdy nie była oficjalnym singlem na żadnym dużym rynku płytowym, choć w 1972 pojawiła się na płytce promo w Stanach. Wspomnianej popularności tego, chyba najbardziej znanego rockowego utworu wszech czasów nie umniejsza nawet fakt, że momentami dość mocno przypomina on kawałek Taurus zespołu Spirit, nagrany dwa lata wcześniej. Gdyby ktoś chciał zwalać wszystko na przypadek, dodać należy, że Zeppelini w początkach kariery grali w Stanach jako support dla Spirit, więc o przypadku mowy być raczej nie może. Nie zmienia to jednak faktu, że o Taurus słyszało stosunkowo niewiele osób, natomiast Schody zna chyba każda osoba, która ma jakikolwiek związek z muzyką rockową. Co ciekawe, podobno podczas pierwszego wykonania tego utworu na żywo, 5. marca 1971 roku w Belfaście, publiczność była dość znudzona, czekając na znane już dobrze, starsze utwory.

Ciężko sobie właściwie wyobrazić, co mogłoby nastąpić po takim dziele. Najlepszym rozwiązaniem byłoby chyba uznanie płyty za kompletną. Problem w tym, że wybrzmieć zdążyły zaledwie cztery utwory, które choć genialne, nie były wystarczająco długie, by zapełnić całą płytę. Zaczyna się więc jej druga część. Część, która skazana jest na wieczne bycie w cieniu tego rewelacyjnego otwarcia. Nie ma tu bowiem ani wielkich hitów, ani utworów uznawanych po latach za dzieła wybitne. Jednak i tu znaleźć można rzeczy ciekawe, jak choćby wspólny, gitarowo klawiszowy motyw przewodni w Misty Mountain Hop, które trafiło na płytę w wersji mocno niedoskonałej, z wyraźnie słyszalną wpadką na początku trzeciej minuty, kiedy to panowie Page i Jones nieco się rozjechali czasowo. Zespół uznał jednak, że cała reszta podejścia jest na tyle dobra, że szkoda je tracić. Najsłabsze na płycie Four Sticks ciekawe jest natomiast głównie ze względu na genezę tytułu. A wziął się on stąd, że sfrustrowany nieudanymi podejściami do tego utworu podczas sesji nagraniowych John Bonham, zagrał tutaj używając tytułowych czterech pałeczek na raz. Co ciekawe, jest to jedyny utwór z tej płyty, który nie był w zasadzie w ogóle grany na koncertach. Jego jedyne wykonanie podczas występu Led Zeppelin miało miejsce w 1971 roku w Kopenhadze.

Następujący po mocno średnim Four Sticks utwór Going To California, to z kolei powrót do znanych z The Battle Of Evermore klimatów folkowych. Pozbawiona całkowicie partii basu i perkusji kompozycja jest dość prosta w formie, ale stanowi udaną przeciwwagę dla nieco chaotycznego i hałaśliwego Four Sticks. Płytę wieńczy wspomniany wcześniej stary blues w nowej formie, czyli When The Levee Breaks, którego powstanie wiąże się z wielką powodzią rzeki Mississippi z 1927 roku, największym tego typu kataklizmem w historii Stanów Zjednoczonych, kiedy to wały na rzece pękły w 145 miejscach. Ze względu na mnogość efektów studyjnych, użytych przy rejestracji i miksowaniu tego utworu (warto tu wspomnieć choćby o tym, że John Bonham grał na bębnach ustawionych na klatce schodowej, a ścieżki wszystkich instrumentów były mocno przetworzone), When The Levee Breaks było grane na żywo jedynie kilka razy w 1975 roku. Warto odnotować, że z sesji nagraniowych do IV pochodzą też trzy utwory, które ostatecznie znalazły się na szóstym albumie grupy, Physical Graffiti. Są to Boogie With Stu, Down By The Seaside i Night Flight.

Sukces, jako odniosła czwarta płyta Led Zeppelin jest ciężki do opisania słowami. Choć wielu fanów zespołu bardziej ceni wcześniejsze płyty formacji, a i część słuchaczy zdążyła się przez lata nieco zmęczyć ogromną popularnością Stairway To Heaven, to właśnie czwarta płyta jest tą, która uchodzi za najbardziej znane dzieło grupy. Potwierdza to statystyka. Album w samych tylko Stanach sprzedał się jak do tej pory około 25 milionów razy, stając się trzecim najbardziej popularnym krążkiem wszech czasów na tamtejszym rynku, ustępującym jedynie albumowi Thriller Michaela Jacksona i składance największych hitów zespołu Eagles. Na całym świecie, Czwórka rozeszła się jak do tej pory w ponad 37 milionach kopii, co stawia ją na początku drugiej dziesiątki zestawienia. Nie ma przymusu rozpływania się w zachwycie nad tym wydawnictwem. Faktem niezaprzeczalnym jest jednak to, że jest to jeden z kilku najpopularniejszych albumów w historii muzyki rockowej i choćby z tego powodu, okrągła rocznica jego wydania jest ważnym wydarzeniem dla fanów rocka na całym świecie.

zdjęcie pochodzi z oficjalnego facebookowego profilu zespołu
zdjęcie okładki płyty pochodzi z oficjalnej strony zespołu

Komentarze