Airbag - All Rights Removed (2011)

Ledwie kilkanaście dni temu prezentowaliśmy Wam norweski zespół Airbag i jego pierwszą, wydaną w 2009 roku, płytę Identity. Pomyślałem wtedy, że skoro na dniach ma się ukazać drugi album tej formacji, to dobrze byłoby przed jego zrecenzowaniem przedstawić twórców i wspomnieć o debiucie, który był ze wszech miar udany. A potem pomyślałem, że może trochę jednak przeszarżowałem w zachwytach, bo jeśli All Rights Removed, druga płyta zespołu, okaże się słabsza od poprzedniczki, to nie tylko będę rozczarowany, ale jeszcze w dodatku wyjdę na głupka, który piał z zachwytu nad zespołem, żeby po dwóch tygodniach zjadać własne słowa. Spieszę poinformować Szanownych Czytelników, że nic takiego jednak mieć miejsca nie będzie.

W tym miejscu muszą znaleźć się gorące podziękowania dla zespołu Airbag, bo jednak zachowam twarz dzięki temu, że grupa nie tylko poszła za ciosem i nie spuściła z tonu, ale jeszcze do tego nagrała album, który przebija debiut nagromadzeniem emocji i muzyczną dojrzałością. Zaledwie sześć kompozycji i pięćdziesiąt minut muzyki. Już sam ten fakt sugeruje, że na All Rights Removed dominują formy nieco bardziej złożone, niż na debiucie. Przekonuje nas o tym już pierwszy utwór, dziewięciominutowy kawałek tytułowy. Osadzona w nieco anathemowych klimatach kompozycja, wita nas soczystym, pełnym energii i dynamiki motywem gitarowym, który napędza cały kawałek i stanowi udane otwarcie płyty. Ale, o ile debiut był pod względem natężenia dźwięku dość jednostajny, na All Rights Removed mamy do czynienia z muzyką bardziej zróżnicowaną. Wystarczy wspomnieć, że po dynamicznym powitaniu, zespół uderza w zupełnie inny klimat z kompozycją White Walls, która, mam takie przeczucie, może spodobać się fanom późniejszej twórczości Marillion, ale zwolennicy wszelakich wcieleń Stevena Wilsona też obojętnie obok niej nie przejdą. Tak, jak utwór otwierający płytę oparty był na energii i rytmie, to White Walls gra przede wszystkim na emocjach słuchacza, choćby za sprawą porywającego solo gitarowego Bjørna Riisa. Ledwie budzimy się z tej hipnozy, a tu okazuje się, że mamy już kolejną kompozycję. White Walls przechodzi bowiem bardzo płynnie w The Bridge i znowu doświadczamy nieco intensywniejszych klimatów. Do tego, ponownie, solo gitarowe zagrane z takim smakiem i polotem, że niejeden słuchacz zajrzy zapewne do wkładki, by sprawdzić, czy na płycie nie gra czasem gościnnie David Gilmour.

Żebyśmy jednak nie przyzwyczaili się do tej zwiększonej intensywności dźwiękowej, kolejne płynne przejście w następny utwór, Never Coming Home, zapewnia nam następną zmianę krajobrazu. Jest to chyba najmocniejsze nawiązanie do debiutu. Dużo tu przestrzeni, sporo wypełnień w tle, które pomagają stworzyć nieco hipnotyczną i lekko unoszącą się całość. Kolejne dziewięć minut płyty przelatuje wręcz błyskawicznie, tak, że nawet nieprzyzwyczajeni do dłuższych form słuchacze, nie będą w stanie zmęczyć się tą kompozycją. Zaskakuje też kolejny utwór, Light Them All Up, będący niejako przedłużeniem poprzednika. Zdecydowanie najkrótsza forma na płycie, ledwie trzyminutowa, zapewniająca element pewnej melancholii, tak często obecny w muzyce zespołów skandynawskich. Cudne dźwięki skrzypiec na tle dobrze dobranych odgłosów wojenno-miejskich, na tyle jednak nieinwazyjnych, by nie wychodziły na pierwszy plan, tworzą pewnego rodzaju codę na tym albumie i są naturalnym zwieńczeniem czterech połączonych ze sobą kompozycji.

W tym miejscu ten album mógłby się skończyć i mielibyśmy do czynienia z pięknym, acz nieco krótkim dziełem, pełnym subtelnych emocji, połączonych ze sporą dawką porywających, instrumentalnych motywów. Muzyka milknie, pierwszy raz od ponad dwudziestu minut zapada cisza. To jednak nie koniec. Niejako na bis otrzymujemy ostatnią już kompozycję – trwający ponad siedemnaście minut i podzielony na trzy części (choć nie rozdzielone na osobne ścieżki) utwór Homesick. W wywiadach przeprowadzanych z zespołem w ostatnich miesiącach, można było wyczytać, że grupa na drugim albumie zamierza pójść nieco bardziej w kierunku dłuższych form. W wypowiedziach muzyków pojawiały się wzmianki o rocku progresywnym, mimo, że jeszcze przy okazji debiutu członkowie Airbag dość stanowczo odrzucali tę etykietkę. Nie da się jednak ukryć, że elementy progresywne na All Rights Removed są, a najlepszym przykładem jest właśnie zamykająca album kompozycja. Słuchając pierwszej jej części, mam nieodparte wrażenie, że muzycy Airbag nasłuchali się ostatnio twórczości naszej eksportowej gwiazdy, zespołu Riverside. Klawiszowe pejzaże, porywająca gitara elektryczna i dopełniająca wszystkiego gitara akustyczna dość mocno kojarzą mi się z wczesną twórczością naszej grupy. Skojarzenia te stają się jeszcze bardziej oczywiste w drugiej części utworu, gdy w połowie ósmej minuty wchodzi motyw basowy, który idealnie wręcz pasowałby na Out Of Myself lub Second Life Syndrome (czyli odpowiednio pierwszym i drugim albumie Riverside). Całość, choć oparta w dużej mierze właśnie na tym motywie, staje się z czasem coraz intensywniejsza, aż do pełnego uwolnienia emocji, wieńczącego część drugą i rozpoczynającego ostatni fragment tego utworu i całej płyty, który z kolei mógłby z powodzeniem uchodzić za zaginioną perełkę Pink Floyd z sesji do albumu Wish You Were Here. Homesick to siedemnaście minut muzyki absolutnie najwyższej próby, pełnej emocji, nienachalnej wirtuozerii i kompozycyjnego kunsztu. Nie często zdarza się, by tak młody i niedoświadczony jeszcze zespół był w stanie nagrywać muzykę na takim poziomie. To cechuje tych, o których po latach mówi się, że są klasykami gatunku.

W tej recenzji pojawia się kilka nazw zespołów oraz tytułów płyt i utworów. Nawiązania do nich są dość łatwe do wychwycenia. W żadnym razie nie można jednak mówić o zwykłym kopiowaniu. Airbag zręcznie nawiązuje do bardziej znanych kolegów, tworząc jednak przy tym bardzo specyficzny klimat, który można już dość łatwo połączyć z nazwą zespołu. Po bardzo dobrym debiucie, zespół stanął przed bardzo trudnym zadaniem nie zawiedzenia pokładanych w nim nadziei. Poprzeczkę zawiesili sobie sami niezwykle wysoko. Przeskoczyli ją z całkiem sporym zapasem. To oczywiście sprawia, że przy okazji wydania kolejnej płyty, oczekiwania będą na kosmicznym niemal poziomie. Teraz jednak mam już pewność, że Airbag jest w stanie im sprostać.

zdjęcie pochodzi z profilu zespołu na facebooku.

Komentarze