Menace - gitarowy ogień z północy kraju

Musihilation to nie tylko artykuły o zjawiskach muzycznych, recenzje nowych wydawnictw, rzut oka na klasykę, czy wyciąganie na światło dzienne dawno zapomnianych artystów i płyt. To także próba, w miarę naszych na razie jeszcze skromnych możliwości, przedstawiania czytelnikom zespołów młodych, które z racji wykonywanej muzyki, ale też niezbyt dużego stażu, nie mogą liczyć na zbyt częstą obecność na większych portalach muzycznych. Dlatego z dużą przyjemnością od czasu do czasu sięgamy po dobrze rokujące kapele z naszego krajowego podwórka. Jedną z nich jest Menace.

Zespół pochodzi z niedużego podtoruńskiego miasteczka - Gniewkowa, a jego historia sięga roku 2005. Grupę założyli basista Boras oraz gitarzysta Kowal, a wkrótce dołączył do nich drugi wiosłowy, Matys. Przez kolejne dwa lata kształtował się skład zespołu, który dopełnili w końcu perkusista Aloh i wokalista Żwiras. W tym zestawieniu osobowym, Menace nagrał swoje pierwsze demo, Demo Is Amid Us. Grupa, mimo młodego wieku muzyków i zaledwie kilkuletniej działalności, zdążyła zagrać już ponad sto koncertów, dzieląc scenę z tak znanymi wykonawcami, jak Oddział Zamknięty, Acid Drinkers, Vintage, Kat & Roman Kostrzewski czy Chainsaw. Zespół miał też okazję uczestniczyć w trasie Strażnik Światła Tour, rozgrzewając publiczność przed występem legendy polskiej muzyki, zespołu Turbo. Muzycy mogą także zapisać sobie na plus udział w paru sporych festiwalach rockowych i metalowych – na kilku z nich zespół odnosił zresztą sukcesy. Wspomnieć należy choćby pierwsze miejsce na Festiwalu Mocnych Brzmień w Świeciu oraz Nagrodę Publiczności i wyróżnienie dla Matysa, jako najlepszego gitarzysty w konkursie Battle Of The Bands podczas dwunastej edycji Fama Rock Festiwal w Iławie, gdzie zespół wystąpił przebijając się przez eliminacje, w których udział wzięło około 150 wykonawców.

Rok 2010, oprócz wspomnianych sukcesów koncertowych, to także wydanie pierwszego pełnego albumu Menace. Debiutancki krążek, nie posiadający tytułu (bądź, jak kto woli, zatytułowany po prostu Menace), to ponad 35 minut pełnego energii grania, zdominowanego przez gitary. Panowie zapewniają sporo okazji do machania owłosieniem głowy, nie stroniąc jednak od motywów wolniejszych, wprowadzających potrzebne urozmaicenie. Na płycie znajduje się 10 utworów, większość z nich nie przekracza czterech minut, co może sugerować w pewnym sensie punkową prostotę. Jednak, o ile w niektórych kompozycjach faktycznie bardzo niewielkie punkowe naleciałości można usłyszeć, to utwory te cechuje spora różnorodność zastosowanych w nich rozwiązań. Na pewno zespół nie gra w myśl zasady – trzy akordy, darcie mordy. Jest czad, jest mnóstwo energii i sporo szybkiego łojenia, ale jest też w tym wszystkim pomysł i równowaga. Kiedy ma być ciężko, gęsto i z kopem, tak właśnie jest. Kiedy ma być więcej klimatu i przestrzeni, to Menace radzi sobie z tym bardzo dobrze.

W zasadzie już od pierwszych sekund utworu System, który otwiera album, możemy domyślać się, z czym będziemy mieli do czynienia na całej płycie. Menace to sprawnie działająca machina napędzana przez sekcję rytmiczną, jednak na pierwszy plan niewątpliwie wysuwają się obaj gitarzyści. To właśnie przede wszystkim ich zasługą jest to, że tej płyty po prostu dobrze się słucha. Młode zespoły niestety często wychodzą z założenia, że im głośniej i mocniej, tym lepiej. Menace jest wyjątkiem. Owszem, jest mocno, jest głośno, ale przede wszystkim, jest w tym wszystkim melodia. Gitarzyści nie prześcigają się w tym, kto zrobi większy hałas, lecz grają naprawdę przyjemnie dla ucha, można by rzec, że jak na muzykę metalową, to wręcz przebojowo. Na szczególną uwagę zasługują trochę grunge’owy chwilami Ogień, bezkompromisowy i nieco motörheadowy kop w postaci utworu Giń oraz niemal przebojowa, doprawiona dobrym basowym przerywnikiem, Bezsenność i równie chwytliwy Playboy.


Dziewięć z dziesięciu utworów na płycie posiada teksty w języku polskim. I choć nie jestem zwolennikiem takich rozwiązań, bo zawsze twierdziłem, że nawet największa wyśpiewana bzdura po prostu lepiej brzmi po angielsku, kiedy większość osób jej nie rozumie, a ja mogę poudawać, że nie jestem z wykształcenia anglistą, to jednak zespołowi udało się nie polec na tym polu. Może niektóre fragmenty trącą nieco banałem, ale biorąc pod uwagę, ze członkowie Menace ledwo poprzekraczali dwudziestkę, można im te małe braki wybaczyć. Tym bardziej, że Żwiras, który te teksty wyśpiewuje, posiada mocny, rockowy głos i choć nie ma na tej płycie zbyt wielu okazji do popisywania się skalą, to pokazuje się z bardzo dobrej strony, prezentując chwilami rasową rockową chrypę.

Debiut Menace to więcej niż solidna rockowo-metalowa płyta sama w sobie, a jeśli weźmiemy pod uwagę wiek muzyków i ich jeszcze stosunkowo niewielkie doświadczenie, to jest to na pewno propozycja, na którą warto zwrócić uwagę. Jak tak dalej pójdzie, za kilka lat może być o nich głośno na polskiej scenie rockowej. A na razie wypada zaprosić na ich koncerty. Grupa gra głównie w północnej części kraju, ale zapewne nie pogardzi wycieczką w inne rejony Polski, jeśli tylko dostanie zaproszenie od jakiegoś klubu, więc jeśli macie znajomości wśród właścicieli takich przybytków, szepnijcie im słowo o zespole. Płytę natomiast można nabyć za niewielkie pieniądze bezpośrednio od zespołu, kontaktując się z jego członkami przez ich profil facebookowy, oraz na koncertach, na których Menace prezentuje się od kilku miesięcy w lekko zmienionym składzie – za bębnami od lutego zasiada Buczas. Wypada zatem jedynie czekać na kolejne studyjne nowości od Menace i życzyć im, by z każdym następnym wydawnictwem rozwijali się tak szybko, jak do tej pory.


oficjalna strona zespołu

Komentarze