Z cyklu 'Klasycy Nieklasycznie': Black Sabbath - Tyr (1990)

Nowy cykl, Klasycy Nieklasycznie, jest w założeniu próbą prezentacji dokonań znanych, a często nawet legendarnych zespołów, ale od tej mniej popularnej strony. W końcu Deep Purple to nie tylko In Rock czy Machine Head, Black Sabbath nie zakończyło działalności po odejściu Ozzy’ego, Genesis istniało zarówno przed, jak i po erze Phila Collinsa, a King Crimson to nie tylko genialny debiut, czy ubóstwiane w progresywnych kręgach Red. Zarówno te, jak i inne znane zespoły nagrywały, oprócz swoich najbardziej znanych dzieł, całe mnóstwo płyt, które znane są tylko najbardziej zagorzałym fanom, a często zasługują na dużo większe uznanie, niż to, które było ich udziałem.

Na pierwszy ogień uderzamy mocno. Zaczynamy od bogów muzyki metalowej – Black Sabbath. O ile płyty z Ozzym, a także wydawnictwa z Ronniem Dio są powszechnie znane i doceniane wśród fanów rocka i metalu, to już późniejsze wydawnictwa cieszą się dużo mniejszą popularnością i uznaniem - trzeba przyznać, że często w pełni zasłużenie. Od 1982 roku, przez kolejne niemal 15 lat, przez Black Sabbath przewinęło się tylu mniej lub bardziej znanych muzyków, że chyba nawet najwierniejsi fani nie są w stanie dziś wymienić nazwisk wszystkich byłych członków tego zespołu. Niewiele osób zdaje sobie jednak sprawę z tego, że osobą, która pojawiła się na największej ilości wydawnictw Black Sabbath, poza oczywiście oryginalnym, klasycznym składem grupy oraz sesyjnym klawiszowcem Geoffem Nichollsem, był wokalista Tony Martin. Podczas dwóch czteroletnich okresów współpracy z zespołem, Martin nagrał pięć płyt studyjnych. I choć trzeba przyznać, że nie wszystkie były najwyższych lotów, co zresztą przyznaje sam Martin, przynajmniej dwie z nich zasługują na chwilę uwagi. Są to Headless Cross i Tyr. Dziś kilka słów o tej drugiej.

Piętnasty studyjny album Black Sabbath został nagrany i wydany w 1990 roku. Skład odpowiedzialny za to wydawnictwo, choć z klasycznym Black Sabbath niewiele miał wspólnego, jest zbiorem muzyków niewątpliwie zasłużonych. W dodatku jest to jeden z nielicznych przypadków w późnej historii zespołu, kiedy ci sami ludzie nagrali dwa albumy Black Sabbath, gdyż ci sami muzycy odpowiedzialni byli również za ostatnią jak dotąd studyjną płytę Sabbath, Forbidden. Oprócz jedynego stałego ogniwa zespołu, Tony’ego Iommi, oraz wspomnianych już Martina i Nichollsa, na Tyr usłyszeć możemy basistę Neila Murraya, a także legendę perkusji, Cozy’ego Powella. Pierwszy z nich ma na koncie między innymi granie w oryginalnym składzie Whitesnake oraz w solowych zespołach Gary’ego Moore’a i Briana Maya, drugi natomiast, oprócz współpracy z tymi samymi wykonawcami, był też pierwszym pałkerem Rainbow.

Tym, co różni Tyr od poprzedniej, nagranej niemal w tym samym składzie, płyty Headless Cross, jest tematyka tekstów. Zespół postanowił odejść od liryków związanych z ciemnymi mocami, które dominowały na poprzednich albumach, zwłaszcza na Headless Cross. Cytując Neila Murraya: Byliśmy zdeterminowani, żeby Tyr nie był kolejnym zbiorem oklepanych tekstów w stylu Black Sabbath, wiecie, takich, które były już zajechane na śmierć nie tylko przez ten zespół, ale też przez różne black i death metalowe kapele.* To się niewątpliwie zespołowi udało, bo trzeba przyznać, że każdy z utworów opowiada jakąś historię. Jak można się domyślić po tytule płyty, Tyr dość obficie czerpie w warstwie tekstowej z mitologii nordyckiej, choć jak podkreślają zarówno Martin, jak i Murray, jest to tylko jeden z tematów i Tyr w żadnym razie nie jest concept albumem. Nordyckim bogom poświęcono trylogię otwierającą oryginalnie drugą stronę winyla/kasety, czyli utwory The Battle Of Tyr, Odin’s Court i Valhalla. Heaven In Black to utwór oparty na legendzie, która głosi, że budowniczych Cerkwi Wasyla Błogosławionego, znajdującej się na moskiewskim Placu Czerwonym, oślepiono, by nie mogli nigdy więcej zbudować równie pięknego budynku. The Sabbath Stones oraz Jerusalem, z kolei, nawiązują tematyką do Biblii.

A muzyka? Tyr to mieszanka łatwo rozpoznawalnych riffów Iommiego z nowoczesnym, jak na tamte czasy, metalowym brzmieniem. Dla niektórych zbyt nowoczesnym, gdyż wielu fanów narzeka zwłaszcza na zbyt głośną w stosunku do innych instrumentów perkusję. To już jednak niedoskonałości produkcyjne. Muzycznie album jest więcej niż solidnym metalowym graniem, nie pozbawionym spokojniejszych momentów, jak w The Sabbath Stones, które jest dowodem na to, że mocarny riff i soczyste rockowo-metalowe granie sprawdza się zarówno w utworach szybkich, jak i tych spokojniejszych. To, co jednak łączy większość kompozycji na płycie, to ogromna wręcz, jak na muzykę metalową, chwytliwość tego materiału. Dla wielu może być to wadą, osobiście uważam to jednak za sporą zaletę tej płyty. Pod tym względem wyróżnia się z pewnością znakomity otwieracz, Anno Mundi (The Vision) oraz Jerusalem, nagrany przez Martina ponownie 2 lata później i wydany na jego solowej płycie, Back Where I Belong. Nie da się ukryć, że utworem, który najmniej pasuje do całości, jest ballada Feels Good To Me. Sami członkowie zespołu wielokrotnie podkreślali, że kawałek ten znalazł się na płycie tylko dlatego, że miał ją promować jako singiel i nie pasuje w żaden sposób ani tekstowo, ani muzycznie do reszty materiału.



Tyr to prawie 40 minut naprawdę solidnego i chwytliwego metalowego grania, tym bardziej szkoda, że poza największymi fanami Black Sabbath, nikt w zasadzie o tej płycie nie słyszał. A i sami fani często ignorują płyty zespołu nagrane po 1982 (pierwsze odejście Dio), lub nawet po 1979 (odejście Osbourne’a) roku. Nie pomógł też na pewno fakt, że na kolejnych trasach koncertowych, utworów z Tyr zabrakło w setlistach, z wyjątkiem granego na trasie Cross Purposes Live kawałka Anno Mundi. Dla wielu fanów Black Sabbath, zmiana stylu, jaka zaszła w muzyce zespołu po odejściu Ozzy’ego, a następnie kolejnych muzyków oryginalnego składu, jest nie do przeskoczenia. Często za taki stan rzeczy winieni byli nowi w zespole, jak choćby Martin, Powell czy Murray. Jak jednak podkreślał w jednym z wywiadów Neil Murray, pretensje kierowane były pod złym adresem. Tony Iommi pisał bardziej melodyjne utwory w latach 80-tych, niż 70-tych, natomiast to Tony’ego Martina oskarżano o to, że sprowadza Black Sabbath w stronę AOR, podczas gdy on tylko dokładał swoje wokale do gotowych utworów. Cały kawałek był już zazwyczaj napisany zanim powstały słowa. Fani Black Sabbath najczęściej winili jego, mnie lub Cozy’ego za zmianę stylu, podczas gdy to Tony Iommi pisał wtedy taką muzykę. Nikt go nie zmuszał do grania w ten sposób. Wielka szkoda, że więcej osób nie miało okazji zapoznać się z Headless Cross, na której jeszcze nie grałem, lub z Tyr. (...) Większość fanów chce po prostu składu z Ozzym, Geezerem, Billem i Tonym. Chcą, żeby zespół brzmiał i wyglądał właśnie tak, więc jeśli coś jest inaczej, to tracą zainteresowanie.**

Jakkolwiek by jednak nie spoglądać na kontekst powstania i skład osobowy na tym albumie, Tyr to jedna z najcięższych płyt Black Sabbath, a także album, na którym chyba największą w całej historii zespołu rolę odgrywają klawisze Geoffa Nichollsa – tajnej broni Black Sabbath – który, mimo że często niewidoczny na scenie, grał w zespole najdłużej ze wszystkich jego muzyków, poza rzecz jasna Iommim. Warto też zwrócić uwagę na wyśmienitą formę wokalną Martina, który choć może nie należy do wokalnej ekstraklasy metalowej, zaprezentował się na Tyr z bardzo dobrej strony, a jego silny głos i spora skala na pewno przywodzić może na myśl jednego z jego sławnych poprzedników w zespole, Ronniego Dio. Warto dać mu szansę, nawet jeśli, jak stwierdził kiedyś pewien mój znajomy, Ozzy robił klimat, Martin po prostu śpiewa.

Tyr to nie jest wielka płyta – na pewno ani kunsztem muzycznym czy kompozycyjnym, ani tym bardziej popularnością nie może równać się z debiutem, Paranoid, Sabbath Bloody Sabbath czy Heaven and Hell, ale jest to z całą pewnością album, który fanom starego dobrego gitarowego grania może dostarczyć wiele przyjemności i chyba ostatni studyjny krążek Sabbs, który wart jest uwagi. A jeśli komuś przeszkadza etykietka Black Sabbath na okładce, zawsze można sobie dopisać „Tony Iommi’s” przed nazwą zespołu i może łatwiej będzie wtedy podejść do tej płyty bez zbędnych uprzedzeń.


* cytat pochodzi z wkładki do reedycji płyty z serii Classic Rock Series.
** cytat pochodzi z wywiadu, jakiego Neil Murray udzielił magazynowi Polskiego Fanklubu Queen, tłumaczonego na potrzeby magazynu przez autora powyższego
artykułu.


UWAGA: mniej więcej w chwili, kiedy ten artykuł był wrzucany na naszą stronę, muzyczny świat obiegła wiadomość z gazety Birmingham Mail, że Black Sabbath są w trakcie nagrywania nowej studyjnej płyty w oryginalnym składzie Iommi, Osbourne, Buttler, Ward. Płyta ma się ukazać w 2012 roku, w planach jest także trasa koncertowa. Wiadomość została zdementowana przez Iommiego, który jednocześnie zaznaczył, że faktycznie rozmawiał z dziennikarzem tej gazety, jednak było to 2 miesiące temu. Nie wiadomo na razie w jaki sposób sytuacja w zespole zmieniła się przez te 2 miesiące.

Komentarze