Vader powraca z nowym wydawnictwem - Welcome to the Morbid Reich

Vader, żywa historia polskiego metalu. Do niedawna (do czasów ekspansji Behemotha) jedyny polski zespół bez problemu rozpoznawalny na wszystkich kontynentach świata. Jedyny zespół notowany na liście Oricon w Japonii i niezwykle tam popularny. Jeden z niewielu rodzimych zespołów, mogących poszczycić się koncertówką Live In Japan. Przez blisko 30 lat istnienia przez zespół przewinęło się 20 muzyków, jednakże od początku niekwestionowanym liderem jest Piotr „Peter” Wiwczarek – gitarzysta, wokalista, autor tekstów i muzyki. Zespół w latach 90-tych wyrobił sobie światową markę, a albumy De Profundis i Black to the Blind wyznaczały w ówczesnych czasach standardy death metalu na świecie. Moim zdaniem, najmocniejszy skład zespołu Vader przypada właśnie na wymienione wyżej płyty. Po roku 2000 i wydaniu nieco wtórnej Litany, coś w zespole ustało. Sam nie wiem, czy to progres w kompozycjach (taki trochę na siłę), czy może modna na początku nowego wieku „sterylność” brzmienia i trend grania technicznego sprawiły, że kolejne albumy, od Revelations (2002) do Necropolis (2009), nie siały już takiego spustoszenia w mojej głowie, jak premiery albumów w latach 90-tych. Oczywiście, nadal był to bezkompromisowy, poprawny death metal. Środowisko muzyczne całego świata przyjmowało z otwartymi ramionami każdą nową produkcję naszej „gwiazdy”. Choć zespół regularnie gościł na największych światowych festiwalach muzyki ekstremalnej, a notowania sprzedaży były bardziej niż zadowalające, to w globalnym spojrzeniu na scenę death metalową w latach 2000-2010, kto inny rozdawał karty. Zespoły takie jak Nile czy Immolation wyznaczały drogę rozwoju tej ekstremalnej formy sztuki.

Kiedy doszły do mnie pierwsze informacje, że Vader pracuje nad nową płytą, znów obudziła się we mnie nadzieja, że może tym razem coś się zmieni. Muszę przyznać, że Peter poszedł na całość, zapowiadając powrót do korzeni z początków twórczości zespołu. Sam tytuł - Welcome to the Morbid Reich - jest bardzo zobowiązujący, gdyż odnosi się bezpośrednio do produkcji Morbid Reich, trzeciego dema zespołu z roku 1990. Dalsze informacje dotyczyły powrotu do dawnego logotypu Vader z moich ulubionych, wymienionych wcześniej, płyt. W ostatniej fazie prac nad nowym albumem, które miały miejsce w mekce death metalowych dźwięków – studiu Hertz - pod okiem braci Wisławskich, Vader opublikował w internecie coraz modniejsze ostatnio videoraporty z produkcji. Krótkie filmy dokumentujące prace były jednak wystarczające, by stwierdzić, że powstaje coś dobrego. Tym większa była moja ciekawość premiery nowego utworu, która miała nastąpić w Łodzi, podczas kwietniowego koncertu ze Slayerem i Megadeth. Niestety, dzięki fatalnemu nagłośnieniu, usłyszałem jedynie miarowe, szybkie tempo na dwie stopy.

Miesiąc przed premierą Welcome to the Morbid Reich, w macierzy Internetu pojawił się teaserowy kawałek Come and See My Sacrifice, który wyjaśnił wszystkim niedowiarkom, że Vader się jeszcze nie skończył. Pomijając genialną produkcję (tu wielki ukłon w stronę Wisławskich), to intensywność tego utworu, połączona z (dziwnie to zabrzmi) „powiewem starości” oraz pewną dawką oryginalnych pomysłów sprawia, że jest to kawałek naprawdę reprezentatywny. Na raptem kilka dni przed premierą albumu, miałem okazję usłyszeć rzeczony utwór podczas Metal Hammer Festiwal w katowickim Spodku. Tym razem nagłośnienie było idealne i poznałem prawdziwą energię płynącą z nowej odsłony Vadera.

No i stało się, płyta kręci się w odtwarzaczu. 14 utworów (w tym 2 covery: Raping the Earth grupy Extreme Noise Terror oraz Troops of Tomorrow z repertuaru The Exploited). Lekki niesmak pojawił się u mnie jedynie przy pierwszym utworze, Return to the Morbid Reich, gdyż pojawiają się tam symfoniczne klawisze, kojarzące się z nowymi nagraniami Dimmu Borgir (brrr). Dobrze, że po pierwszej minucie cichną. Dalej mamy już tylko bezkompromisowego Vadera w całości skupiającego uwagę na ostrych gitarowych riffach i niebanalnej, ultraszybkiej perkusji. Genialnie wypada też kolejny utwór, The Black Eye, z prawdziwie old-schoolowym zwolnieniem po pierwszej połowie i znakomitą gitarą solową. Partie solowe są zresztą godne osobnego omówienia, gdyż poza znakiem firmowym Petera – czyli wyjącymi w konwulsjach, na skraju zerwania, strunami, pojawiają się nieco bardziej melodyjne wstawki w wykonaniu Marka "Spidera" Pająka. Spider to nowy „nabytek” Vadera, znany z prog-death-metalowej formacji Esquarial, która swego czasu również namieszała na polskim podwórku muzycznym. Na ostatnim koncercie Vadera, w Turku (12.08), wspomniany gitarzysta zaprezentował własne solówki nawet do starych utworów, dzięki czemu nabrały one nowego wymiaru.

Słuchając dalej, szczególną uwagę zwróciłem na dwa utwory. Pierwszy to Only Hell Knows, który dla mnie mógłby znaleźć się na płycie Black to the Blind z 97 roku – tak jest zbliżony do kunsztu i pasji z tamtych lat. Drugi to Decapitated Saints – krótki, bo trwający zaledwie 2:41, ale bardzo dynamiczny, z głównym, bardzo fajnym death’n’roll’owym motywem. Z niego będzie prawdziwy koncertowy killer. Ostatni utwór, Black Velvet and Skulls of Steel, który kojarzy mi się z kawałkiem Dethroned Emperor, grupy Celtic Frost, to kolejny ukłon w stronę starej szkoły death metalu.

Chociaż Vader we w miarę regularnych odstępach wypuszczał nowe albumy, to na ten wyczekiwałem od lat. Nie zawiodłem się, nowy album Vadera trafił na najwyższą półkę.


/Sauteneron

Komentarze