Temple Of The Dog - tak się grało 20 lat temu.

Kilka miesięcy temu minęła dwudziesta już rocznica premiery jedynego krążka tego efemerycznego zespołu. W przypadku Temple Of The Dog, bardziej na miejscu byłoby jednak określenie „projekt”, powstał bowiem w ściśle określonym celu, a po jego zrealizowaniu w zasadzie przestał istnieć – poza jednym, oficjalnym, występem na żywo, w zależności od źródeł, można odnotować jeszcze 2 lub 3 nieoficjalne koncerty grupy, choć od czasu do czasu można obserwować ten sam skład w komplecie podczas występów Pearl Jam. Dlaczego zatem ten materiał powstał? Dziesięć utworów, w większości skomponowanych przez Chrisa Cornella (wszystkie teksty są jego autorstwa), jest hołdem dla jego współlokatora, Andrew Wooda – zmarłego rok wcześniej po przedawkowaniu heroiny, wokalisty grupy Mother Love Bone. Prócz Cornella i Matta Camerona (perkusja), członków Soundgarden (Cameron jest również od 13 lat muzykiem Pearl Jam), w projekcie wzięli udział właśnie muzycy MLB, Jeff Ament i Stone Gossard oraz ich znajomy, Mike McCready. Do nich dołączył Eddie Vedder, który przyleciał w tym czasie do Seattle z perspektywą współpracy z Amentem, Gossardem i McCreadym. Przy okazji „terapii” po śmierci przyjaciela, niemal w stu procentach wykrystalizował się skład Pearl Jam, który pół roku po wydaniu Temple Of The Dog wydał swój słynny debiut - Ten. Tyle historii, pora na samą muzykę.

Krótko po śmierci Wooda, Cornell napisał dwie piosenki i zarazem dwa pierwsze utwory na płycie. Say Hello 2 Heaven, moim zdaniem jeden z najpiękniejszych utworów wśród tych, opatrzonych etykietką grunge, to chyba najbardziej poruszający fragment tego albumu. Jednocześnie jest jednym z tych najmniej grunge'owych w zestawie, bliższy jest klasycznym rockowym balladom. Numer dwa - długi, rozimprowizowany w środkowej części Reach Down - stanowi świadectwo bardzo wysokiej formy wokalnej solisty Soundgarden. W takim właśnie lżejszym, bardziej przestrzennym repertuarze, Cornell w pełni pokazał, co potrafi. To dowód na to, że początek lat 90-tych to czas jego największych sukcesów artystycznych.

Eddie Vedder pojawia się w duecie z Cornellem w singlowym Hunger Strike, do którego powstał teledysk. Ten utwór, z mocnym gitarowym riffem i charakterystycznymi partiami wokalnymi, najwięcej ma wspólnego z muzyką prezentowaną przez ówczesną scenę Seattle. Ponadto późniejszego frontmana Pearl Jam możemy usłyszeć w chórkach do Pushin Forward Back, Your Saviour i Four Walled World. Pierwszy z nich – pełny energii, dość agresywny w stosunku do reszty numer – odrobinę może kojarzyć się z Pearl Jam – nie bez powodu, gdyż jego autorami są Stone Gossard i Jeff Ament. Your Saviour również należy do najcięższych fragmentów płyty.


Call Me A Dog, Times Of Trouble i Wooden Jesus to ponownie spokojniejsze, bardziej refleksyjne utwory. W dwóch pierwszych pojawia się pianino, co ciekawie ubarwia kompozycje i wprowadza miłe dla ucha urozmaicenie. Times Of Trouble zasługuje na miano prawdziwej perełki. Świetny wokalnie, z krótką solówką na harmonijce ustnej – pycha. Ten sam utwór został zresztą wydany z nowym tekstem Veddera jakiś czas później przez Pearl Jam, jako Footsteps. Płytę wieńczy bardzo klimatyczny, niezwykle nastrojowy - All Night Thing.

Temple Of The Dog to przez wielu album zaliczany do największych osiągnięć grunge'u. Myślę, że jest tak przede wszystkim z powodu wysokiej formy kompozytorskiej muzyków, doskonałego wykonania i niebanalnych tekstów, poruszających trudne, egzystencjalne tematy. Zarówno wokalnie, jak i instrumentalnie ta płyta urzeka od pierwszej do ostatniej sekundy. Dla mnie to jedna z najlepszych płyt grunge'owych – nie zamyka się na żadne schematy i, co najważniejsze, nie stanowi kopii wcześniejszych dokonań jej twórców.

/BOUNCE

Komentarze

Bizon pisze…
absolutnie jedna z moich ulubionych płyt nie tylko sceny seattle, ale w ogóle w historii rocka. ament z gossardem powinni dostać jakiegoś nobla za nagranie w ciągu niecałych 2 lat 'apple' mlb, 'totd' i 'ten' pearl jamu - trzech płyt, które są w ścisłej czołówce moich ulubionych płyt ever. w dodatku każda z innym wokalistą w zasadzie. geniusze
wolfs77 pisze…
Szkoda że nagrali tyko jedną płytę ale za to tak genialną