Skandynawski powrót do przeszłości

Każdy choć trochę zorientowany w scenie muzycznej ostatnich kilkudziesięciu lat, czyli w zasadzie od nastania ery rock n’ rolla i szeroko pojętej muzyki gitarowej wie, że dwa dominujące rynki muzyczne to Stany Zjednoczone i Wielka Brytania. Przyczyn tego jest kilka, od pozycji obu państw w międzynarodowej hierarchii, po ten oczywisty fakt, że język angielski jest najpopularniejszą mową na tej planecie, co naturalnie stawia muzyków, dla których płynna angielszczyzna jest codziennością, w uprzywilejowanej sytuacji. Nie da się ukryć, że zdecydowana większość zarówno rockowych klasyków, jak i obecnie popularnych muzyków to reprezentanci Wysp Brytyjskich bądź ich zbuntowanej przed wiekami zamorskiej kolonii. Nie oznacza to jednak, że te nacje dostały w przydziale większą ilość talentu muzycznego. A o tym, że świetną muzykę można znaleźć w różnych zakątkach naszego globu, będę się starał Was przekonać, od czasu do czasu podróżując po muzycznej mapie świata.

Pierwsza podróż, w jaką się wybiorę, nie będzie zbyt daleka. Trafimy bowiem do Skandynawii. O tym, że północna Europa jest solidnie umuzykalniona, wiadomo od dawna. Szwedzi mieli swoje megagwiazdy w postaci Abby, Roxette czy Europe, Norwegowie dość jednoznacznie kojarzyć się mogą z zespołem a-ha, a Finowie odpowiedzialni są za dość spory sukces grupy HIM. Oprócz tego, wszystkie te kraje od lat są hurtowym dostarczycielem kapel metalowych, zwłaszcza tych, grających głośno i brutalnie. Nie o nich jednak ten artykuł. Od kilku lat bowiem, w Skandynawii pojawiają się nowe grupy, wyraźnie inspirujące się klasycznym hard rockiem i rockiem progresywnym sprzed kilku dekad. Zespoły opierające swą muzykę na sile gitar i organów hammonda wyrastają na chłodnej północy kontynentu jak grzyby po deszczu i warto przedstawić chociaż kilka z nich, żeby przekonać się, że jednak ‘wciąż się tak gra’, w dodatku niekoniecznie w Anglii.

Jednym z ciekawszych reprezentantów sceny skandynawskiej jest Wobbler. Norwegowie grają ze sobą od ponad dekady, jednak wszystkie ich trzy płyty zostały wydane w ostatnich sześciu latach. Najnowsza, zatytułowana Rites Of Dawn, ukazała się na rynku nieco ponad miesiąc temu. Panowie otwarcie przyznają się do inspiracji takimi zespołami jak King Crimson, Gentle Giant, Yes czy ELP. Co ciekawe, chcąc stworzyć klimat podobny do tego, znanego nam z nagrań ich idoli, na swoich płytach nie używają sprzętu ani efektów wynalezionych po 1975 roku. Wykorzystano za to choćby melotron, organy Hammonda, minimooga oraz klawesyn. Efekt jest taki, że nagrań grupy Wobbler słucha się tak, jakby powstały 40 lat temu. Nie chodzi jednak o jakość brzmienia, a o tę klasyczną polewę, która niemal natychmiast przywodzi na myśl czasy rozkwitu prog rocka.

W tym samym kraju, ledwie rok później powstał zespół Circus Maximus. Panowie pochodzą z Oslo i mają na koncie dwie duże płyty. Trzecia jest podobno obecnie nagrywana i powinna ukazać się pod koniec roku. Jak określić muzykę graną przez tę grupę? Najprościej pewnie byłoby użyć terminu progresywny metal. Norwegowie garściami czerpią z twórczości Dream Theater, choć nie obce są im też dźwięki typowo rockowe, a także klimaty power metalowe i glam rockowe. Wszystko przyprawione obficie syntezatorami i wysokimi wokalami. Porównania do Helloween czy Queensryche są jak najbardziej na miejscu, choć muzycy Circus Maximus znacznie odważniej sięgają po bardziej złożone formy muzyczne, co objawia się choćby w dzięwiętnastominutowym utworze tytułowym z pierwszej płyty zespołu, The 1st Chapter. Fani wykonawców, takich jak Dream Theater i Ayreon powinni być mile zaskoczeni.

Pozostałą część tego krótkiego przewodnika po skandynawskiej scenie rockowej wypełnią zespoły szwedzkie. Na pierwszy ogień idzie najstarsza z tego zestawu kapela, Anekdoten. Grupa świętuje w tym roku 20-lecie powstania. W tym czasie muzycy dorobili się pięciu płyt studyjnych, a także płyt koncertowych, a nawet dwupłytowej składanki. Anekdoten zaczynali od grania post-rocka, szybko jednak zmienili obrany kierunek i znaleźli spełnienie w graniu art rocka połączonego z progresją i psychodelią. Wpływy King Crimson czy Pink Floyd są tu dość oczywiste, nie da się też nie usłyszeć w ich muzyce pierwiastka Jethro Tull. W ich brzmieniu nie brakuje interesujących elementów, rzadko kojarzonych z muzyką rockową, takich jak melotron czy wiolonczela. Dość sporą część twórczości zespołu cechuje melancholijny i mocno przygnębiający klimat, co zresztą przysporzyło Anekdoten popularności wśród fanów muzyki gotyckiej i darkwave. Twórczość grupy to jednak zdecydowanie progresywne klimaty, choć znacznie więcej uwagi zespół przywiązuje do tworzenia klimatu w swoich utworach, niż do komponowania rytmicznych połamańców.

Być może najciekawiej z tego grona pod względem używanego instrumentarium prezentuje się grupa Siena Root. Założony pod koniec lat 90-tych w Sztokholmie zespół na stałe składa się z zaledwie trzech muzyków, którzy jednak są dość często wspomagani, zarówno na scenie, jak i w studio, przez armię zaciężną, złożoną głównie z ich szwedzkich przyjaciół. W muzyce Siena Root czuć oczywiście ducha wczesnych lat 70-tych, ich brzmienie jest bardzo klasyczne, przywołujące natychmiastowe skojarzenia z takimi legendami, jak Deep Purple, Budgie i Wishbone Ash. To jednak, co wyróżnia ten zespół spośród innych, omawianych powyżej, to odważne czerpanie, między innymi z bogactwa muzyki hinduskiej. Na płytach Siena Root usłyszeć możemy tak egzotyczne i niecodzienne w muzyce rockowej instrumenty, jak bansuri, monochord, lira korbowa, sitar oraz szeroki wybór instrumentów dętych. Efekt jest piorunujący – smakowita mieszanka absolutnej klasyki prog i hard rocka z sielskimi, ułatwiającymi całkowite odpłyniecie dźwiękami kojarzonymi raczej z tłem muzycznym do medytacji lub twórczością Ravi Shankara. Zespół wyróżnia się w swoim gatunku także tym, że część kompozycji śpiewanych jest przez kobiety. Grupa ma na koncie już cztery duże płyty, wszystkie wydane w ostatnich 7 latach. Co ważne przy poznawaniu nowych kapel, Siena Root chętnie udostępniają na swojej oficjalnej stronie część swojej twórczości. Kto wie, być może będzie już niedługo okazja do posłuchania ich na żywo. Zespół rusza jesienią w trasę po Europie. Na razie ogłoszono kilka koncertów u naszych zachodnich sąsiadów ale i do nas panowie daleko nie mają.

Dzisiejszy przegląd zakończę na zespole Black Bonzo. Zwariowani Szwedzi ze Skellefteå nie tylko grają, ale i wyglądają jakby ktoś zamknął ich w jakiejś kapsule czasu 40 lat temu i przeniósł wprost do dzisiejszych czasów. W ciągu 8 lat istnienia zdążyli wydać 3 duże płyty, które powinny być jazdą obowiązkową dla każdego maniaka Deep Purple, Black Sabbath czy Uriah Heep. Na ich wydawnictwach nie brakuje porywających gitarowo klawiszowych pojedynków i solidnej dawki riffowania oraz kosmicznych klawiszowych odjazdów, co stawia ten ciekawy zespół w jednym rzędzie z opisywaną na Musihilation w zeszłym roku grupą Bigelf.

Oczywiście, można by pewnie uznać, że szkoda czasu na słuchanie kopii, skoro są oryginały. Tyle, że te oryginały najczęściej albo od dawna nie są w stanie nagrać nowej płyty, albo niechybnie zbliżają się do końca swojej muzycznej drogi. A zespoły takie jak te, wymienione powyżej, mają przed sobą jeszcze lata grania i warto przekonać się na własne uszy, że jednak ‘tak się wciąż gra’ i że fani starego, dobrego rocka nie są skazani na słuchanie w kółko przez najbliższe dekady jedynie In Rock, Paranoid czy In The Court Of The Crimson King. Dobra muzyka wciąż istnieje i jest jej pewnie nie mniej niż kilkadziesiąt lat temu. Jedyna różnica polega na tym, że teraz nie podadzą jej nam na tacy. Musimy sami ją odnaleźć.

www.wobblermusic.com

http://www.circusmaximussite.com/index2.htm

www.anekdoten.se

www.sienaroot.com/home

www.blackbonzo.com

Komentarze