Tydzień temu mogliśmy podczas Dni Aleksandrowa Łódzkiego usłyszeć Jelonka, który z powodzeniem transkrybuje utwory muzyki rockowej na skrzypce, tworząc coś nowego i oryginalnego w polskiej muzyce.
Na świecie tego typu zabiegi były skutecznie podejmowane np. przez zespół Apocalyptica.
Jest jednak człowiek, który od wczesnych lat 80’ robił coś zupełnie odwrotnego, mianowicie przekładał utwory muzyki poważnej na gitarę elektryczną. Mowa o mistrzu Larsie Johannie Yngve Lannerbäck’u, szwedzkim gitarzyście, bardziej znanym pod pseudonimem Yngwie J. Malmsteen.
Jak każdy wielki gitarzysta również Yngwie zaczął swoją przygodę z muzyką bardzo wcześnie. Jak wspomina – w wieku 7 lat obejrzał program poświęcony Hendrixowi, wyemitowany tuż po śmierci muzyka w 1970 roku i to był pierwszy bodziec decydujący o jego dalszym życiu. Natomiast fascynacja muzyką klasyczną pojawiła się kilka lat później, kiedy usłyszał rosyjskiego skrzypka Gideona Kremera wykonującego 24 Kaprysy Niccolò Paganiniego. W późniejszym czasie – już jako nastolatek pracując w sklepie muzycznym zauważył, iż niektóre ze średniowiecznych lutni mają żłobione progi, co pozwala na osiągnięcie nieskończonej ilości dodatkowych barw każdego dźwięku. Yngwie Malmsteen zasłynął tym, że wprowadził ten średniowieczny patent do swojego wysłużonego Stratocastera i od tej pory jego muzyka nabrała niepowtarzalnej głębi i oryginalności, z którą nieliczni mogą się zmierzyć.
Talent i ciężka praca nad doskonaleniem techniki zaowocowały tym, że teraz to Fender produkuje sygnowane nazwiskiem Malmsteena stratocastery (Malmsteen miał sygnaturę na Fenderze jako pierwszy muzyk w historii rocka, nawet przed Ericem Claptonem). Fender specjalnie dla mistrza przygotowuje repliki jego pierwszej gitary z wyżłobionymi progami. Malmsteen ma zresztą całą serię strun, kostek, efektów i wzmacniaczy sygnowanych jego nazwiskiem. Muzyk pojawił się ponad 200 razy na okładkach największych magazynów muzycznych, sprzedał miliony płyt na całym świecie, a w najnowszej odsłonie gry Guitar Hero pojawił się w towarzystwie takich tuzów jak Les Paul, Jimmy Page czy Jimi Hendrix.
Przez 30 lat działalności na scenie muzycznej, zagrał na 25 albumach długogrających oraz na niezliczonej ilości kompilacji i singli. Początki twórczości Malmsteena w zespołach Steeler i Alcatrazz były tylko preludium do prawdziwej, solowej kariery która nieprzerwanie się rozwija od 1984 roku. Pomimo, iż trendy w muzyce się zmieniały, Malmsteen pozostawał w swoim nurcie neo-klasycznego rocka. W chwili obecnej mistrz Malmsteen, z pięćdziesiątką na karku jest właścicielem własnej wytwórni płytowej Rising Force Records i nieustannie tworzy.
Jego najnowszym dzieckiem jest przepełniony po brzegi muzyką (ponad 60 minut) album Relentless, który ukazał się w zeszłym roku nakładem Rising Force Records. W wolnym tłumaczeniu tytuł oznacza „bezwzględny”, „nieustępliwy” i taka jest właśnie muzyka na nim zawarta. Aż 15 utworów (Overture, Critical Mass, Shot Across The Bow, Look At You Now, Relentless, Enemy Within, Knight Of The Vasa Order, Caged Animal, Into Valhalla, Tide Of Desire, Adagio B Flat Minor Variation, Axe To Grind, Blinded, Cross To Bear, Arpeggios From Hell) przepełnionych kunsztem gitarzysty, który niejednego amatora gry na gitarze (czyli również mnie) przyprawia o depresję nad miernotą swoich umiejętności.
Płyta jest doskonale zbalansowana, między solowymi popisami mistrza w partiach typowo klasycznych są również utwory na wskroś hard-rockowe.
Yngwie Malmsteen słynie ze współpracy z największymi nazwiskami branży. Nie inaczej jest i tym razem, na wokalu usłyszymy samego Tima "Rippera" Owensa, rezerwowego wokalistę Judas Priest z czasów Jugulator (1997).
Na płycie nie ma słabszych i lepszych kawałków. Wszystkie są arcydziełami, nawet minutowe intro poraża energią, jaka wydobywa się spod palców mistrza. Słuchając Relentless przenosimy się co najmniej kilkanaście (lub kilkadziesiąt) lat wstecz. Nie ma tu nowoczesności, dziwnych efektów czy sterylnej studyjnej produkcji. Czuć jedynie muzykę, żywą, szczerą i prawdziwą, która narodziła się w umyśle geniusza – kompozytora i która tylko przez niego wykonywana ma to coś, co w większości nowych produkcji już nie występuje.
Jeśli ktoś jeszcze nie zna twórczości „Paganiniego Heavy Metalu” jak nazywają Malmsteena branżowe media, zapraszam do zapoznania się z Relentless oraz innymi albumami (polecam niezwykle dynamiczny Attack czy Facing the Animals oraz wszystko to, co stworzył od 1982 roku).
/Sauteneron
Na świecie tego typu zabiegi były skutecznie podejmowane np. przez zespół Apocalyptica.
Jest jednak człowiek, który od wczesnych lat 80’ robił coś zupełnie odwrotnego, mianowicie przekładał utwory muzyki poważnej na gitarę elektryczną. Mowa o mistrzu Larsie Johannie Yngve Lannerbäck’u, szwedzkim gitarzyście, bardziej znanym pod pseudonimem Yngwie J. Malmsteen.
Jak każdy wielki gitarzysta również Yngwie zaczął swoją przygodę z muzyką bardzo wcześnie. Jak wspomina – w wieku 7 lat obejrzał program poświęcony Hendrixowi, wyemitowany tuż po śmierci muzyka w 1970 roku i to był pierwszy bodziec decydujący o jego dalszym życiu. Natomiast fascynacja muzyką klasyczną pojawiła się kilka lat później, kiedy usłyszał rosyjskiego skrzypka Gideona Kremera wykonującego 24 Kaprysy Niccolò Paganiniego. W późniejszym czasie – już jako nastolatek pracując w sklepie muzycznym zauważył, iż niektóre ze średniowiecznych lutni mają żłobione progi, co pozwala na osiągnięcie nieskończonej ilości dodatkowych barw każdego dźwięku. Yngwie Malmsteen zasłynął tym, że wprowadził ten średniowieczny patent do swojego wysłużonego Stratocastera i od tej pory jego muzyka nabrała niepowtarzalnej głębi i oryginalności, z którą nieliczni mogą się zmierzyć.
Talent i ciężka praca nad doskonaleniem techniki zaowocowały tym, że teraz to Fender produkuje sygnowane nazwiskiem Malmsteena stratocastery (Malmsteen miał sygnaturę na Fenderze jako pierwszy muzyk w historii rocka, nawet przed Ericem Claptonem). Fender specjalnie dla mistrza przygotowuje repliki jego pierwszej gitary z wyżłobionymi progami. Malmsteen ma zresztą całą serię strun, kostek, efektów i wzmacniaczy sygnowanych jego nazwiskiem. Muzyk pojawił się ponad 200 razy na okładkach największych magazynów muzycznych, sprzedał miliony płyt na całym świecie, a w najnowszej odsłonie gry Guitar Hero pojawił się w towarzystwie takich tuzów jak Les Paul, Jimmy Page czy Jimi Hendrix.
Przez 30 lat działalności na scenie muzycznej, zagrał na 25 albumach długogrających oraz na niezliczonej ilości kompilacji i singli. Początki twórczości Malmsteena w zespołach Steeler i Alcatrazz były tylko preludium do prawdziwej, solowej kariery która nieprzerwanie się rozwija od 1984 roku. Pomimo, iż trendy w muzyce się zmieniały, Malmsteen pozostawał w swoim nurcie neo-klasycznego rocka. W chwili obecnej mistrz Malmsteen, z pięćdziesiątką na karku jest właścicielem własnej wytwórni płytowej Rising Force Records i nieustannie tworzy.
Jego najnowszym dzieckiem jest przepełniony po brzegi muzyką (ponad 60 minut) album Relentless, który ukazał się w zeszłym roku nakładem Rising Force Records. W wolnym tłumaczeniu tytuł oznacza „bezwzględny”, „nieustępliwy” i taka jest właśnie muzyka na nim zawarta. Aż 15 utworów (Overture, Critical Mass, Shot Across The Bow, Look At You Now, Relentless, Enemy Within, Knight Of The Vasa Order, Caged Animal, Into Valhalla, Tide Of Desire, Adagio B Flat Minor Variation, Axe To Grind, Blinded, Cross To Bear, Arpeggios From Hell) przepełnionych kunsztem gitarzysty, który niejednego amatora gry na gitarze (czyli również mnie) przyprawia o depresję nad miernotą swoich umiejętności.
Płyta jest doskonale zbalansowana, między solowymi popisami mistrza w partiach typowo klasycznych są również utwory na wskroś hard-rockowe.
Yngwie Malmsteen słynie ze współpracy z największymi nazwiskami branży. Nie inaczej jest i tym razem, na wokalu usłyszymy samego Tima "Rippera" Owensa, rezerwowego wokalistę Judas Priest z czasów Jugulator (1997).
Na płycie nie ma słabszych i lepszych kawałków. Wszystkie są arcydziełami, nawet minutowe intro poraża energią, jaka wydobywa się spod palców mistrza. Słuchając Relentless przenosimy się co najmniej kilkanaście (lub kilkadziesiąt) lat wstecz. Nie ma tu nowoczesności, dziwnych efektów czy sterylnej studyjnej produkcji. Czuć jedynie muzykę, żywą, szczerą i prawdziwą, która narodziła się w umyśle geniusza – kompozytora i która tylko przez niego wykonywana ma to coś, co w większości nowych produkcji już nie występuje.
Jeśli ktoś jeszcze nie zna twórczości „Paganiniego Heavy Metalu” jak nazywają Malmsteena branżowe media, zapraszam do zapoznania się z Relentless oraz innymi albumami (polecam niezwykle dynamiczny Attack czy Facing the Animals oraz wszystko to, co stworzył od 1982 roku).
/Sauteneron
Komentarze