Long Distance Calling – Avoid The Light

W momencie gdy czytacie ten tekst na półki sklepowe trafia już kolejny pełny album Long Distance Calling. Jest to więc ostatni moment by przybliżyć Wam ostatnią płytę Avoid The Light jak i dobra okazja, by poznać bliżej ten ciekawy i oryginalny zespół. Long Distance Calling to niemiecka formacja utworzona w 2006 roku, mająca na koncie póki co dwa (trzeci lada dzień) pełne albumy, limitowaną edycję demo z 2006 roku i splitową EP’kę ze szwajcarskim Leech. Skład zespołu stanowią gitarzyści David Jordan i Florian Füntmann, perkusista Janosch Rathmer, basista Jan Hoffmann oraz Reimut van Bonn odpowiedzialny za elektronikę.
Panowie grają muzykę z pogranicza post rocka z elementami progresji. Jest to co prawda ścieżka jaką kroczy wiele zespołów, jednakże obydwa te gatunki są tak szerokie i wielorako interpretowalne, że na dzień dzisiejszy nie jestem w stanie znaleźć drugiego zespołu, o którym mógłbym powiedzieć, że brzmi jak Long Distance Calling.
Skupiając się na ostatniej płycie LDC Avoid The Light, którą osłuchałem setki razy muszę przyznać, że zespół coraz pewniej czuje się w post rockowych klimatach i tam już (mam nadzieję) pozostanie.
Co dość charakterystyczne dla Long Distance Calling jak i większości zespołów post rockowych, również na Avoid The Light nie uświadczymy zbyt wielu wokali. Ba, nie ma ich tu prawie wcale – jeśli nie liczyć drobnych szeptów i mini-monologów. Ten brak wokaliz jest jednym z elementów, dzięki którym muzyka sama w sobie musi się obronić w minimum 100%. Co takiego jest więc w muzyce, że potrafi dać sobie znakomicie radę sama, bez warstwy lirycznej? Sekret tkwi w umiejętnym zagęszczeniu struktury utworu i dopracowaniu z największą starannością każdego motywu jaki pojawia się w kompozycji. Efekt jaki osiąga Long Distance Calling na płycie Avoid The Light jest mistrzowskim przykładem takiego podejścia do komponowania. W każdym z sześciu utworów możemy dostrzec pewien schemat, szkielet, wokół którego powstają coraz to nowsze i bardziej rozbudowane elementy składowe. Hipnotyzują one słuchacza i sprawiają, że sama ciekawość co będzie dalej, nie pozwala bez wyrzutów sumienia wyłączyć odtwarzania w połowie utworu, a w moim przypadku nawet w połowie płyty. Co niezwykle istotne, pomimo że płyta nie stanowi koncept albumu, jest niezwykle spójna muzycznie co sprawia, że 55 minut muzyki stanowi coś w rodzaju jednej wielkiej suity.
Płytę otwiera dwunastominutowy kawałek Apparitions, który rozpoczyna się w dość nostalgiczny, nieco ambientowy sposób (głównie dzięki doskonałej pracy klawiszy i elektroniki) by potem raz po raz przyspieszać i zwalniać, aż do osiągnięcia wręcz galopującego tempa (po 9. minucie) i ostrych gitarowych riffów. Drugi utwór, Black Paper Planes, nieco krótszy, trochę ponad siedmiominutowy, daje jeszcze więcej ciekawego groove’a, masę ciekawych pomysłów w rozbiciu na gitary i perkusję ale wszystko z dość dużym tzw. kopem.
Pewną odskocznią jest kolejny utwór o tajemniczym tytule 359° rozpoczynający się spokojnym, flangerowanym basem, nieco spokojniejszy z dużą dawką elektroniki. Podobnie zwodzi nas kolejny utwór I know you, Stanley Milgram, który przez pierwsze dwie minuty wprowadza prawdziwie nostalgiczny nastrój by potem wyrazistym rytmem na dwie stopy zmienić zupełnie charakter. Po pewnym czasie da się zauważyć prawidłowość, że znów znajdujemy się w spokojnym, sielankowym klimacie znanym z początku utworu. To właśnie ta różnorodność sprawia, że muzyka bez wokalisty, ale zrobiona tak jak to robi Long Distance Calling, potrafi wciągnąć na tyle, że ponad dziesięciominutowy utwór mija stanowczo zbyt szybko i wciskamy replay bo chcemy jeszcze.
Kolejny kawałek niesie ze sobą niespodziankę w postaci pokaźnej ilości wokaliz w dość znajomym stylu, jaki prezentuje szwedzka Katatonia. Nic w tym dziwnego, gdyż we wkładce płyty czytamy, że do tego właśnie utworu, The Nehring Grave, głosu użyczył Jonas P. Renske – wokalista Katatonii. Utwór robi piorunujące wrażenie.
Płytę kończy Sundown Highway - mój faworyt. Może trochę przewidywalny ale za to do cna post rockowy. Mamy tu podstawowy motyw przewijający się przez cały utwór, do którego każdy z muzyków, w prawdziwie wirtuozerski sposób dorabia ich coraz to więcej, co sprawia, że utwór wydaje się coraz szybszy, głośniejszy, zaawansowany. Oczywiście to przyspieszenie nie może trwać w nieskończoność i po kilku minutach kawałek kończy się dość smutnym akustycznym motywem.
Reasumując, na wysłuchanie Long Distance Calling - Avoid The Light, trzeba poświęcić nieco czasu, by zrozumieć zamysł twórców i wczuć się w specyficzny – bardzo relaksujący klimat. To nie jest muzyka przy której możemy sprzątać mieszkanie lub naprawiać samochód. Jeśli jednak w jakiś sposób zainteresowałem Was i zaopatrzycie się w Avoid The Light, na pewno nie pożałujecie.
Ostatnia myśl jaka mi się nasunęła, to wspomnienie po ostatnim koncercie w warszawskiej Stodole w zeszłym roku. Long Distance Calling supportowało tam właśnie Katatonię oraz Swallow The Sun. Muszę przyznać, że nigdy bym się nie spodziewał takiej masywnej ilości energii od zespołu instrumentalnego. Po reakcji innych osób stwierdzam, że nie byłem odosobnionym przypadkiem. Jeśli więc gdzieś w okolicy usłyszycie o koncercie Long Distance Calling – kupujcie bilety w ciemno.


/Sauteneron

Komentarze

Anonimowy pisze…
Niedawno słuchałem tej płyty - muszę do niej wrócić, bo zdecydowanie jest tego warta :)