Do napisania tego artykułu zachęciła mnie moja własna akcja na zeszłorocznym Woodstocku, kiedy to podchodziłam do przypadkowo spotkanych ludzi, wyglądających mi na fanów grunge bądź polskiej muzyki (ale nie tylko). Odpytałam też, rzecz jasna, chyba wszystkich znajomych. I nikt, ale to nikt, nie odpowiedział na moje pytanie tak, jak tego oczekiwałam. Czy to wina mojego zbyt skomplikowanego pytania (to świadczyłoby już o tępocie pytanych) czy też zwyczajnej niewiedzy osób, które padły mą ofiarą, koniec końców, wynik mojej małej ankiety był taki, że kapela o której dzisiaj czytacie, okazała się kompletnie egzotyczna dla "respondentów". A szkoda, wielka szkoda. Spróbuję was przekonać, dlaczego. I nie tylko słowem, ale i muzyką.
Zacznijmy od początku. Rok 1993, Poznań. W mieście doznań, fanom polskiego metalu najczęściej kojarzącym się z Turbo i Acid Drinkers, zaś wielbicielom słabego hip hopu pewnie wyłącznie z Peją, powstaje na fali popularności muzyki grunge, polska perełka tego gatunku. (I tak, dla wielu koneserów muzyki, którzy to zjedli wszystkie rozumy świata i nic poza własnymi idolami nie widząc nie dopuszczają do siebie myśli o wysokim poziomie czegoś innego, niż ich własny gust, pojęcie "polski grunge" będzie bluźnierstwem. Jeśli więc należycie do tego rodzaju "melomanów", od razu polecam wam, abyście darowali sobie dalsze czytanie).
Dzisiaj, kiedy ludzie pytają o polski grunge, padają niejednoznaczne odpowiedzi, oscylujące zazwyczaj wokół typowania czegoś, co zawiera w sobie elementy tego zjawiska, bądź się na nim wzoruje. Jednakże prawdą jest, że trudno znaleźć mi i przywołać tu, na potrzeby tego krótkiego tekstu, choćby jedną kapelę grającą grunge, robiącą to w pięknym kraju nad Wisłą i na dodatek również po polsku! Poza Kr'shna Brothers, oczywiście.
Wróćmy jednak do Poznania 1993. Bo okazuje się, że zespół skład miał iście ciekawy. A to za sprawą znanej w polskim świecie muzycznym postaci perkusisty, Tomka Goehsa (Turbo, Wolf Spider, KNŻ, Creation Of Death, Kult, 2TM2,3). Ponadto Kr'shna Brothers stanowili: Jacek Adamczyk (śpiew, gitara), Jarek "Shadok" Szydłowski (gitara) oraz Witek Urbański (bas). Zapewne większości z was te trzy nazwiska niewiele powiedzą, skromnie dodam, że i ja nie kojarzę panów z innych projektów (w razie gdyby ktoś z czytelników posiadał jakieś informacje na ich temat, proszę o kontakt, uzupełnię wówczas tekst).
Przejdźmy do tego, co tygryski i czytelnicy musihilation lubią najbardziej, czyli muzyki samej w sobie. Otóż formacja wydała jeden album studyjny, za pośrednictwem Loud Out Records, pod tytułem Food For Life Spirit For Fuck. Nad wspaniałością tegoż rozpłynę się za moment. Dla ścisłości dodam, że powstało także koncertowe wydawnictwo o nazwie Live for fuck. Nagrań dokonano 28 stycznia 1994 roku, w poznańskim studio Giełda, w czasie koncertu dla radia Merkury. Materiał ten musi być o tyle ciekawy, że zawiera utwory, które nie znalazły się na Food For Life... Kolejne wydawnictwo ukazało się już po rozpadzie grupy. Zawierało ono zapis koncertu w Jarocinie, w roku 1993 obok Alastora, którego występ także znalazł się na kasecie. Nośnik zawierający dwa występy live wygląda mi na całkiem smaczny kąsek. Co ciekawe, według informacji podanych przez wydawcę, materiał nie został poddany jakiejkolwiek obróbce.
Chciałabym skupić się przede wszystkim na najważniejszym, czyli albumie zarejestrowanym w studio. Food For Life, Spirit For Fuck to bardzo dobry przykład, że trend popularny zagranicą można przenieść na polski grunt i to z niezłym powodzeniem. Bo uważam, że wiele kompozycji z tej płyty nie odbiega wielce od muzyki proponowanej przez wiele kapel grunge'owych które działały w okresie rozkwitu tego gatunku. Ba, powiedziałabym nawet, że gdyby nie słaby angielski wokalisty, można by śmiało powiedzieć, że Kr'shna Brothers to czysty grunge rodem z Seattle. Czas więc wygrzebać z szafy kraciastą koszulę i obszarpane jeansy i zasiąść do słuchania Kr'shna Brothers. Mam nadzieję, że zachęci was do tego chociażby doskonały i, przyznaję, jeden z moich ulubionych, We know how to kill.
Jak się okazuje, mam równie dobre ucho co Kazik (Staszewski, panie i panowie), ponieważ tenże, zauroczon urodą prowadzącego riffu z tegoż utworu, poprosił muzyków o zgodę na wykorzystanie go w swojej twórczości. Rzecz niezwłocznie (w roku 1994) stała się faktem, co możecie usłyszeć na albumie Kazika na żywo - Na żywo ale w studio, w utworze Artyści. Legenda głosi, iż Kazik zakupił riff za cenę 24 piw, którymi zespół, wraz z zainteresowanym, świętował transakcję do białego rana. Ile w tym prawdy, o to już trzeba zapytać Kazika. Moim kolejnym faworytem jest otwierający płytę I Beg You – Stay With Me. Przejmujący tekst, mocne gitary, już na wstępie zapowiadają, że nie będzie to przyjemna pioseneczka łkającego i błagającego pokornie o przebaczenie chłopca ze złamanym sercem. Szczerze mówiąc, gdy słucham w jaki sposób wokalista wyśpiewuje refren, trudno mi oprzeć się wrażeniu, że niejedna miłośniczka grunge wybaczyłaby natychmiast. Właśnie, bo pomimo, że wokal w utworach anglojęzycznych może nieco drażnić, to jednak ma tę charakterystyczną, grunge'ową manierę, nieco niechlujnego śpiewu, lekką chrypkę. Ale pojawiają się też krzyki, zawodzenia, pełen wachlarz wokalnej ekspresji. Poza dziesięcioma kompozycjami autorskimi, wyśpiewanymi po angielsku, album uzupełniają dwa utwory z polskim tekstem. Jeden, to słusznie kojarzący się z polskimi balladami rockowymi Tu i Tam, w całości akustyczny. Drugi, to jeden z najlepszych coverów, jakie znam, czyli Dni, Których Nie Znamy, z repertuaru nieodżałowaneg Marka Grechuty. Zagrane z mocą, czadem, ale i z należytym szacunkiem. Poruszający tekst oryginału, wzbogacona o mocne gitary i świetną perkusję muzyka, zachrypnięty wokal, wyrazisty bas. Czego chcieć więcej? Klimat kompozycji został zachowany, a nawet uwypuklony. Miód dla uszu. Poza wymienionymi przeze mnie perełkami z Food For Life..., pozwolę sobie polecić także I Fuck This Moral Obligation, z rewelacyjnymi bębnami i porywającym refrenem, świetne The Salvation Souls, Raise And Fall Down, którego refren aż miło zawyć wraz z wokalistą, To Be Or Not To Be With You, które możnaby zaśpiewać komuś na przykład w ramach oświadczyn... Właściwie mogłabym polecić każdy utwór z osobna, co niniejszym czynię, aczkolwiek zbiorowo.
Nie będę opisywać całego albumu, ponieważ po pierwsze i tak już za bardzo się rozpisałam, a po drugie nie jest to recenzja. Chcę jedynie zachęcić was do zapoznania się z tym nieistniejącym już zespołem, który zadebiutował w czasie boomu grunge'owego, całkiem udanie wykonując tę muzykę na polską modłę. I choć w większości przypadków takie słowa można by odczytać jako obelgę, to w przypadku Kr'shna Brothers, jedynie jako komplement.
Od tej pory, gdy ktoś (najpewniej będę to ja, najpewniej podczas Przystanku Woodstock ;P) podejdzie do was i zapyta, czy znacie Kr'shna Brothers, proszę, nie róbcie mi tego i nie odpowiadajcie: "Eeeee?".
Dziękuję za uwagę i polecam jeszcze raz i bardzo gorąco, nasz rodzimy, skromny bo skromny, ale zawsze polski, dorobek z szufladki wyłożonej kraciastą flanelą.
Komentarze
Dobry blog będę u was gościł częściej. O Braciszkach dzisiaj u mnie post będzie dzisiaj.