Prawdziwie emocjonalna rozwałka w polskim stylu - Die Last

Dzisiaj rzecz będzie o emo. Tak tak moi drodzy, nie przecierajcie oczu ze zdumienia. Dopadło mnie. Aczkolwiek porzućcie wszelkie narzędzia, jakimi chcieliście mnie ćwiartować. Oczywiście mowa o prawdziwym emo, a nie tej kupie, którą bombardują nas w telewizjach pseudomuzycznych, nie mówię tu o smutnych dzieciach w przerysowanym entourage'u. Mowa o prawdziwym emocjonalnym podejściu do muzyki okołohardcorowej, wymieszanym z punkiem i zaangażowanym przekazem tekstowym.
Ten twór, który tak mnie poruszył, to Die Last. Trójmiejska kapela, na moje i wasze nieszczęście, już nieistniejąca. Ta smutna wiadomość przygniotła mnie bardziej, niż wiele tekstów z płyty, którą usłyszałam jako pierwszą, a która była ostatnią (krążek nosi zresztą tytuł Ostatni), wydaną przez No Pasaran w 2007 roku.
Co jest wyjątkowego w Die Last? Świetne melodie, bardzo dobry wokal, który nie pozostawia wątpliwości co do faktu, że mamy do czynienia z przekazem przepełnionym emocją. Bo ta emocja, moi mili, wycieka, wylewa się z każdej linijki tekstu, wywrzaskuje się w każdym słowie zwrotki. No i teksty! Już dawno żadne teksty, zaśpiewane po polsku, nie zrobiły na mnie takiego wrażenia (fakt, była ostatnio jeszcze jedna taka kapela, ale należy się im osobny artykuł, dlatego tymczasowo, pozwolicie, zmilczę). Że tak przytoczę fragment utworu 51, traktującego o amerykanizacji i znieczulicy (przynajmniej w moim odczytaniu): "Już dziś kąpiemy się w irackiej krwi / już dziś nie robimy nic". Słowo pisane, rzecz jasna, nigdy nie odda uroku bądź wyjątkowości muzyki, dlatego tak trudno o niej pisać, ale sądzę, że jest to jeden z najlepszych fragmentów tej płyty. Zaśpiewane, a nie wykrzyczane, w sumie nieco niedbale, wydawać by się mogło, że nie niesie ze sobą jakiegoś szczególnego ładunku emocjonalnego. Ale nie, bo muzyka, która wtóruje wokaliście jest do głębi poruszająca i po prostu piękna. To samo dotyczy Hipochondryka, do którego możecie zobaczyć klip na kształt teledysku, w którym wykorzystano kilka ujęć z kultowego już filmu Trio z Belleville. Niesamowicie smutny, przygnębiający tekst, który nie jest zwyczajnym "jak mi źle jak mi szaro, chcę się zabić" (które kojarzymy zwykle z muzyką emopodobną albo grupkami wystylizowanych na niedoszłych samobójców nastolatków) i idealnie dobrany obrazek – cudo! Gorąco polecam!


Ta muzyka jest po prostu dobra. Jest tu wszystko, czego potrzebuje fan rockowego grania – dobre gitary, perkusja, która nie nudzi, ale ożywia utwory, jest bas, który przyjemnie buczy, no i wokal, który idealnie się w tym wszystkim odnajduje i co najważniejsze, jest charakterystyczny. Bo Die Last to nie twór kierujący się zasadą prostych wokaliz i schematu zwrotka-refren-zwrotka-refren-refren, ale kombinuje, szuka i znajduje naprawdę fajne rozwiązania. Nie zdziwcie się więc, jeśli nagle z hałasu produkowanego przez instrumenty wyłoni się subtelna melodia, na którą można by poderwać niejedną miłośniczkę gitarowego rzępolenia.
Niezwykle istotne jest też podejście muzyków do tego, co tworzyli. Ale tutaj już dam głos im samym, bo własnymi słowami i własną muzyką bronią się wystarczająco dobrze:

"die Last" (niem. ciężar) to zbiór naszych myśli, najcenniejszych drzemiących w nas uczuć, odbicie trosk i cierpień. Jest nas sześciu i każdy dorzuca coś niepowtarzalnego. Może jesteśmy niepoprawnymi i zdesperowanymi marzycielami pragnącymi zmieniać świat, może walczymy z wiatrakami, może przegrywamy - jednak jesteśmy prawdziwi i wolimy zdechnąć, niż stać się jedną z poprawnie i grzecznie funkcjonujących części tego świata. Nie jesteśmy jednak kaznodziejami i nie leży w naszym zamiarze mówić Wam co jest dobre a co złe. Sami nie jesteśmy bez skazy, popełniamy błędy i czasami dajemy ciała... jesteśmy niestety ludźmi.
"die Last" traktujemy jak najlepszego przyjaciela. Powierzamy mu nasze problemy, nasz ból. Rozmawiamy o niesprawiedliwości, upadaniu i podnoszeniu się, o cierpieniach zwierząt, uprzedzeniach, samotności i miłości. Potrzebujemy tego i czasami tylko tego. Do Was mamy tylko prośbę: nie zamykajcie oczu i serc, nawet jeśli jest ciężko i wszyscy od was tego wymagają. Na nas zawsze możecie liczyć.

Na koniec dodam tylko, że zespół ostatecznie zakończył działalność w 2007 roku. Ostatni wpis na stronie internetowej zespołu, po przesłuchaniu całości twórczości, sprawił, że uroniłam łzę nad nieskończoną zajebistością Die Last, a właściwie skończoną, bo przecież właśnie czytałam słowa sprzed czterech lat, gdy nie miałam pojęcia o ich istnieniu. I trochę też nad sobą, że nie znałam dotąd tak świetnej muzyki. Jednym słowem – polecam, zachęcam do słuchania i do przemyślenia. Może któryś z liryków trafi do was tak, jak do mnie. Z siłą huraganu. Pamiętajcie jednak, mając na względzie moje powyższe wypociny: "Tysiące słów, miliony bzdur, wysłane w przestrzeń, nie wiadomo po co i dla kogo, one nigdy nie zastąpią nam uczuć".

Komentarze

Anonimowy pisze…
Odkąd przesłuchałam Hipochondryka (a była to chyba niedziela, link znalazłam na fejsbuku), wiedziałam, że muszę przesłuchać cały album, ba, całą dyskografię. I choć momentami drażni mnie barwa głosu wokalisty, to jednak dla mnie Die Last też są jednym z genialniejszych odkryć polskiej sceny muzycznej ostatnimi czasy. Nie ukrywam, że dzięki Tobie :D

Szczur
TNT pisze…
Należy rozpowszechniać dobrą muzykę! Czuję się wzruszona :)
B. pisze…
A ja poznałem tą kapelę jakoś w 2003 albo 2004 roku i słucham do dziś. "Musisz walczyć" i "Zachód słońca" to moje ulubione utwory, które przesłuchałem już setki, a może nawet tysiące razy.