Russian Music Night - relacja.

6 listopada odwiedziłam warszawski Metal Cave, aby przekonać się na własne uszy, jak może brzmieć i wyglądać impreza o kuszącej rusofilów nazwie a przede wszystkim, aby usłyszeć te, tak gorąco rekomendowane, zespoły.
Ponieważ w "metalowej jaskini" byłam po raz pierwszy, poświęciłam sporo czasu i uwagi na takie drobiazgi jak wystrój, szatnia etc. No niestety takie już mam zboczenie, że lubię przebywać w ciekawych wnętrzach. Tutaj wprawdzie aspiracje wielkie, ale już przestrzeń nie bardzo, do tego wypełniona jakby przypadkowymi meblami. Gdyby nie pocieszne tabliczki w WC, sympatyczny barmano/szatniarz i dekoracja samego baru, to zastanawiałabym się, czy przypadkiem nie trafiłam do jakiejś zwyczajnej speluny w której ktoś słabo otynkował ściany. Niski sufit, piwo po 7 zł i wczesne przybycie sprawiły, że nie czułam się w tej piwnicy zwanej także "norą dla brudasów" zbyt komfortowo.
Na szczęście nie przyjechałam do Warszawy tego dnia, aby oceniać zapędy dekoratorskie właścicieli lokalu, ale zespoły, które miały dla nas zagrać. Choć i tego początkowo nie miałam w planach. Zmusił mnie do tego pierwszy band, którego przyznaję, wcześniej nie słyszałam, jedynie kojarzyłam nazwę. I tu okazało się, że nie zawsze zasada "kto gra pierwszy ten ma najmniejszą publikę" działa. Otóż Leśne Licho, bo o nich mowa, zgromadzili pod sceną najwięcej wiary. Czyżby za sprawą dwóch kobiet, które w tej kapeli ewidentnie dominują? Możliwe, aczkolwiek wierzę, że nie jest to jedyną zaletą tej grupy. Sądzę, że to raczej chwytliwe melodie, świetne wokale w kilku numerach a także fakt, że w Polsce brakuje kapel folk metalowych. Znamy mnóstwo takich przykładów z zagranicy, ale czy słyszał ktoś o polskim Eluveitie albo Blind Guardian? Nie. Ktoś złośliwy mógłby odpowiedzieć: "Polacy mają bowiem wystarczająco wielkie jaja, żeby brać się za ostrzejsze odmiany metalu, a jak już chcą opowiadać o czasach pogańskich to wolą to wyrzygać". Cóż, Leśne Licho udowadnia, że można obyć się bez mrocznych akcesoriów oraz black metalowych wywrzasków. Do tego klawisze, flet, niezła perkusja. Co ciekawe, publika świetnie znała teksty (zespół ma na koncie już wiele występów w Metal Cave) i dodawała wokalistkom animuszu okrzykami. Pojawiły się jednak dwa zgrzyty - pierwszy, najbardziej oczywisty, to problemy techniczne, bodajże z piecem gitarowym, które przerwały koncert na 5 minut. Drugi, to już moje subiektywne odczucia, mianowicie słabowicie nagłośniony wokal. Albo wokalistki tak cichutko śpiewają. Trudno orzec, ale coś nie chce mi się wierzyć w tę druga opcję. Podsumowując Leśne Licho: zespół zagrał własne utwory, wprowadzając publiczność w klimaty fantastyczno-słowiańskie. Jeśli tytuły takie jak Pani Jeziora, Odyn, Król Gór, Droga Ku Walhalli (która zdecydowanie najbardziej spodobała się niżej podpisanej) czy Bijatyka w karczmie pieszczą wasze uszy, koniecznie zapoznajcie się z twórczością kapeli. (można tego dokonać np. na oficjalnej stronie zespołu)
Drugi w kolejności Mechanical Parasite zaskoczył mnie wyjątkowo dobrym i oryginalnym wokalem. Mam wrażenie, że kolega śpiewak silnie się inspiruje Serjem Tankianem albo nieświadomie go naśladuje. W każdym razie, choć oczywiście do pięt nie dorównuje byłemu liderowi SOAD, to całkiem dobrze radzi sobie z zaśpiewami przywołującymi na myśl właśnie tego wokalistę. Dodajcie do tego całkiem dobrą dykcję i mocarny krzyk, a otrzymacie mniej więcej to, czego mogłam posłuchać na żywo w Metal Cave. Muzycznie utwory autorskie zespołu niekoniecznie mnie może porwały, nudziły progresywne wstawki. Ale kiedy już panom (i pani) przychodziło pograć bardziej thrashowo, to można rzec, było nieźle. Najlepiej wypadła "rosyjska" część występu, a kompletnie zespół pokazał klasę wykonując Chimerę głównej, powiedzmy, gwiazdy wieczoru, czyli Arii. Na pochwałę zasługuje męska część kapeli, która wykazywała absolutne zaangażowanie. Troszkę zawiodłam się na basistce, która przez większość czasu dość smętnie wyglądała zza kolumny i właściwie tylko od czasu do czasu było ją słychać. Osobno posłodziłam już wokaliście, ale zrobię to jeszcze raz. Tak zaangażowanego wydrzyjmordy dawno nie widziałam. Brawo!
Jako ostatni wystąpili białostoczanie z Wicked Side. Klasyczne podejście do heavy metalu plus zabawny pan wokalista który nie dawał rady na wyższych rejestrach. Można było jednak przez chwilę nie słuchać i skupić się na gitarze prowadzącej, a ta naprawdę robiła wrażenie. Panowie zapowiedzieli się jako "skandynawski folk metal". Ja się może na muzyce nie znam, ale dla mnie więcej miało to wspólnego z pojemną i tolerancyjną szufladką "heavy" skoro już się bawimy w nazewnictwo. Kolejną kwestią, która przyprawiła mnie o spory uśmiech na twarzy była strategia zachęty do zabawy, którą obrał frontman. Próby pobudzenia publiki za pomocą okrzyków w stylu "heavy metal to najlepsza muzyka, chociaż ktoś mi ostatnio powiedział, że rap! Bullshit!" czy jakoś tak... no cóż, mnie to raczej nie napędza do szaleństw pod sceną, ale niezła próba. Twórcza. Basista zdecydowanie upodobał sobie moją nieskromną osobę i nieustannie galopując po scenie (na tak małej przestrzeni był to niezły wyczyn) posyłał w stronę waszej ulubionej recenzentki takie spojrzenia, jakby wiedział, że będę pisała o występie jego zespołu. Ok, napisałam, ale nie jestem bynajmniej szczególnie zachwycona. Ot, kolejna kapela niezła muzycznie, ze słabym wokalem, która względnie czuje klimat heavy metalu. Ale obawiam się, że pozy na scenie i nawoływanie do miłości do tego gatunku, nie przysporzy wam we mnie fanki. Ach! Zapomniałabym. Była jedna osoba, która szczególnie przyciągnęła mą uwagę. Perkusista. Mam nadzieję, że przeczyta te słowa - człowieku, jesteś naprawdę dobry!
Reasumując - nie żałuję, że zjawiłam się w Warszawie 6 listopada i nie był to koncert Acid Drinkers (który, swoją drogą, odbywał się dokładnie w tym samym czasie w Stodole, serce mi się krajało, no ale ileż można kwasić, tłumaczyłam sobie...) . Choć frekwencja nie powaliła na kolana, to jednak dzięki niewielkim rozmiarom lokalu nie rzucało się to w oczy. Wielką zaletą była darmowa szatnia i... pan szatniarz. Co nie zmienia faktu, że do Metal Cave już raczej z własnej woli nie przybędę.
Oficjalnie dziękuję Stasiowi za zaproszenie.

zdjęcia by Kniaź

Komentarze

Anonimowy pisze…
Właśnie wyszłam z koncertu w metal cave. Smród papierosów był nie do wytrzymania. Zero jakiejkolwiek wentylacji, w sali było szaro od dymu. Poziom niektórych ludzi tam obecnych pozostawiam bez komentarza. Żałuję że nie udało mi zobaczyć zespołów na które przyszłam, zapłaciłam 10 zł za wstęp. Widać ustawa o niepaleniu w klubach nie obowiązuje wszystkich ;/