Relacje festiwalowe - część pierwsza: WĘGORZEWO

Witajcie!
Wszyscy w rozjazdach, ciągłe festiwale i koncerty utrudniają pisanie na blogu, bo wiadomo - gorąco, wakacje, głowa w chmurach przez kilka dni po powrocie do domu. Ale już dzisiaj mam dla was krótką relację z dwóch, a nawet trzech wydarzeń w których miałam przyjemność brać udział.


Zaczynając po bożemu, od początku, muszę napisać parę słów o tegorocznym Węgorzewie, a raczej Seven Music Festival & More 2010, który odbył się w tym zacnym mieście na tzw końcu świata czyli w pięknych okolicznościach przyrody mazurskiej. Impreza hołduje zresztą tradycyjom ekologicznym i promuje tryb życia eko, co w tym roku odzwierciedlało także nowe logo i kolorystyka gadżetów festiwalowych, strony internetowej itd. Od razu zazn
aczam, że na Węgorzewo nie wybierałam się w celach dziennikarsko-muzycznych zatem moja relacja może być nieco uboga i chaotyczna. Właściwie z tegorocznego zestawu interesowały mnie cztery kapele – gwiazda festu, czyli Sepultura (który to już raz w Polsce? No, ale ja jeszcze ich na żywo nie widziałam...) a także Vader (który to już raz na żywo..? No, ale w Węgorzewie pierwszy raz) oraz Normalsi (nareszcie w Węgorzewie!) i Kuśka Brothers – zwykle w roli konferansjerów, tym razem także na deskach małej sceny na polu namiotowym.
Wyróżnikiem Węgorzewa 2010 na pewno był i pozostanie na kartach historii festiwalu UPAŁ. Niesamowite, niespotykane dotąd podczas tego festiwalu zjawisko! Zwykle każdego dnia musiało, po prostu musiało padać, tu chociażby wspomnę rok ubiegły, gdzie dosłownie LAŁO codziennie po parę godzin, dzięki czemu na polu namiotowym utworzyło się malownicze jezioro. W tym roku jednak pogoda dopisała i to z nawiązką, serwując festiwalowiczom niemal czterdziestostopniowe upały. Ta pogoda oraz dostępne na polu namiotowym piwo sprawiły, że większość uczestników wybierała koncerty na małej scenie odbywające się tym razem pod wielkim zadaszeniem reklamującym sponsora festiwalu. To zadaszenie rzecz jasna spełniało dodatkową fukncję ochronną przed słońcem, dzięki czemu od samego rana kiedy słońce nie dawało już spać w namiocie, można było się tam schronić w cieniu, co wykorzystywała większość mieszkańców pola namiotowego. Pomysł faktycznie trafiony! Wnet wszyscy przestali narzekać na ogrodzone i strzeżone pole namiotowe (oznaczało to nie mniej nie więcej a tyle, że nikt postronny wejść nie mógł, a także – ku rozpaczy festiwalowiczów – niemożliwość wnoszenia swojego alkoholu), także wtedy gdy na polu pojawiły się hostessy rozdające darmową coca colę w puszkach. Zaznaczyć należy, że BARDZO ZIMNĄ. ;)
Jeszcze co do pola namiotowego – mimo małych zmian tj wycięcia kilku drzew, krzaków wokół „kamiennego kręgu” i prac rewitalizacyjnych w parku Helwinga, atmosfera jak zwykle spełniła oczekiwania tych, którzy przyjeżdżają tam co roku, choć dawało się nieraz odczuć obecnośc ochrony, która bywała nadgorliwa. Warto też pochwalić organizatorów za dodatkowy kontener z prysznicami.
Ale teraz do rzeczy, czyli do muzyki. Jak już zaznaczyłam wcześniej,
tegoroczne Węgorzewo interesowało mnie pod tym względem bardzo słabo. Jedynie wymienione już zespoły przyciągnęły mnie na swój występ, nie licząc oczywiście kapel, które udało mi się zobaczyć na małej scenie „przy okazji”. Na pewno ciekawie zaprezentowały się kapele zagraniczne, które w większości poziomem muzycznym powalały naszych rodaków na kolana. Największą sympatię wśród publiczności wbudzili oczywiście ci, którzy obdarowali ją przeróżnymi gadżetami – koszulkami, płytami etc. To dotyczyło także Normalsów, którzy przyjechali z całym zapasem swoich płyt i DVD, przeznaczonym właśnie do rozdania wśród tłumu. A skoro już jesteśmy przy zespole z Łodzi, warto wspomnieć ich występ, który nie mógł się obyć bez wspólnego odśpiewania Nie ma mowy. I choć nikt tak naprawdę chyba nie wiedział o co chodziło Chypisowi gdy publika ładnie klaskała na początku utworu, samemu wokaliście wybitnie trudno było zacząć. W każdym razie w ostateczności utwór został zagrany tak jak przystało, zaśpiewany bardzo chętnie przez ludzi zgromadzonych pod sceną i okraszony łzami wzruszenia niżej podpisanej. ;P Setlisty nie podam, ale nie obyło się bez hiciorów typu Łajza, Juda czy Wielki B. Koncert Normalsów został przez publikę węgorzewską doskonale przyjęty, zgromadził tłum festiwalowiczów i tylko dziwi fakt, dlaczego panowie wcześniej nie zagościli na tej scenie? Kategorycznie domagam się koncertu Normalsów w Węgorzewie za rok! I to na dużej scenie!
Kolejny zespół któ
rego występ miałam okazję widzieć na Węgorzewie, a który zobaczyłam z premedytacją i zapadł mi w pamięć, to Kuśka Brothers, czyli Idę do Wietnamca bo muszę szybko znaleźć męża... ;) Wszyscy wiedzą o jakie klimaty chodzi, pozornie debilne teksty połączone ze skoczną muzyką która wpada w ucho i przy okazji bawi. Czego chcieć więcej? Kuśki mają do tego świetny kontakt z publiką, wczuwają się w to, co robią. Ale ich reklamować nie trzeba. Wystarczy posłuchać chociażby nagrania z ich występu w Czerwińsku. Poezja dla fanów klimatów okołodebilcore'owych. ;)
Vader to ekipa, którą widziałam już nie raz i nie dwa, w przeróżnych okolicznościach i prawdą jest, że spisują się zarówno pod chmurką jak i w klubie, a także, co pokazał zeszłoroczny Blitzkrieg, w amfiteatrze. Mimo tego, ich występ przyćmił finał Mistrzostw Świata w piłce nożnej, co spowodowało nie tylko lekką obsuwę koncertu ale i lekkie rozkojarzenie niżej podpisanej. Niemniej koncert uważam za bardzo dobry, setlista zadowalająca, choć wydawało się, że panowie grali nieco krótko. Tak czy owak Vader to wciąż machina zabójcza zatem nie mogło być źle. Aczkolwiek moja miłość do tego zespołu zdecydowanie słabnie
.
Najbardzje wyczekiwany i zarazem ostatni koncert Seven Music Festival & More to oczywiście Sepultura. Pech chciał, że nie dane mi było zobaczyć całości koncertu. Na szczęście większość widziałam i choć spodziewałam się jakiegoś wielkiego przeżycia i jednego, gromkiego „ACH!” które nie nastąpiło, to występ brazylijskiej legendy bardzo mi się podobał. Rzecz jasna, to już nie to samo co „stara, dobra Sepa”, ale jakaś namiastka, niemniej jednak trzeba było zobaczyć to na własne oczy. I powiem tak – pierwszy raz słyszałam Derricka Greena na żywo i.. jestem pod ogromnym wrażeniem. Wspaniały głos i niesamowicie fajne zachowanie na scenie. W jednej chwili zyskałam chęć zapoznania się z nowszymi dokonaniami Sepultury.

I choć ten koncert nie wprawił mnie w wielki zachwyt, to jednak ostatecznie stwierdzam, że był to bardzo dobry bodziec, by przybyć w tym roku do Węgorzewa. A Ratamahatta i Roots Bloody Roots na żywo to po prostu obowiązek!
Pisząc o tegorocznym Węgorzewie nie sposób wspomnieć o wydarzeniu bez precedensu, czyli występie dwóch kapel gotyckich – Closterkeller i Lacrimosy. I choć wbrew oczekiwaniom, tłum gotów nie zalał Węgorzewa, to jednak o tych właśnie koncertach najwięcej pisze prasa branżowa. Closterkeller zdecydował się na bardzo gotycki i klimatyczny występ, ponoć ze względu na brak ich udziału w planie tegorocznego Castle Party. Ja tradycyjnie już, musiałam zjawić się w okolicach sceny aby odśpiewać wraz z Anją Czas komety, który, pomimo mojej ogólnej niechęci do gotyku jakoś szczególnie podbił moje serce na spółkę ze Scarlett.
Chciałabym naprawdę napisać cokolwiek na temat występu Lacrimosy... jednakże mimo szczerych chęci, nie mogę. Zwyczajnie zapomniałam o występie tej grupy i bawiłam się w najlepsze na polu namiotowym, jak chyba większość festiwalowiczów.
Generalnie Węgorzewo AD 2010 należy zapisać pod znakiem Małej Sceny, pola namiotowego i kompletnego braku informacji o konkursie kapel wojskowych, który odbywał się na scenie w mieście ( w folderze informacyjnym nie było ani słowa na ten temat). Pozornie radykalne zmiany które miał przynieść nowy sponsor festiwalu tym razem jeszcze nie nastąpiły, jednakże od przyszłego roku impreza ma być przeniesiona w okolice miejscowości Kal, nad jezioro Święcajty. Jak taką odmianę przyjmą festiwalowicze i jak zmieni się w ostateczności (o ile ostatecznie) świetna impreza którą co roku odwiedza tłum wiernych fanów rocka, tego oczywiście nie sposób przewidzieć, ale miejmy nadzieję, że te zmiany wyjdą Węgorzewu na dobre.

Jak widać, moja „krótka” relacja z „kilku” festiwali przerodziła się w obszerny opis jednej imprezy, także o następnych, w tym o Przystanku Woodstock, będzie, jeśli pozwolicie, następnym razem. Ale ciąg dalszy nastąpi, więc bądźcie czujni! ;)

materiały foto: własne! ;)

Komentarze

Piknik pisze…
e tam wszyscy w rozjazdach i na wakacjach- ja w pracy i to bez urlopu w tym roku.