Styczniowe grzanie w klubie Luka.

30 stycznia w łódzkim klubie Luka, mającym swą uroczą siedzibę w budynku dawnego kina Zachęta, odbył się koncert spod znaku "tutti-frutti" czyli dla każdego coś miłego. Nie zabrakło zarówno szatańskich pomruków, prawdziwego, oldschoolowego heavy, jak i rasowego thrasherskiego grzania.
Impreza pod nazwą Night Of The Ancient Death Incantation vol.5 była niestety słabo rozreklamowana - poza siecią próżno było szukać jakichkolwiek informacji o koncercie. Być może to też było powodem frekwencji - źle nie było, ale lepiej także być mogło. Luka wszak nie jest małym klubem i mogłaby pomieścić więcej narodu. Niestety, większość publiczności nie doczek
ała gwiazdy wieczoru - zespołu Stos, który co prawda nie zaprezentował całości materiału ze względu na narzekających na hałas sąsiadów klubu (sic!) jednak zagrał godnie i choć krótko - to treściwie.

Ale po kolei.
Na pierwszy ogień zagrali Łodzianie - zespół Consfearacy, który od paru lat hałasuje co jakiś czas w Łodzi i okolicach, choć na koncie mają też występy poza granicami województwa - m.in. w warszawskiej Progresji, czy jako headliner na Rockomanii w Miliczu, supportowani przez zespół Żywiołak. Muszę przyznać, że bardzo chciałam zobaczyć Consfearacy, ponieważ ich występy zawsze przechodziły mi koło nosa.

Cóż mogę powiedzieć - koncert bardzo mi się podobał. Hicior który znałam z myspace czyli Run oczywiście wywrzeszczałam wraz z Korzeniem, podobnie zresztą, jak zagrany na bis przebój Motorhead (swoją drogą mało oryginalnie, ale za to zdecydowanie obudziło niektórych obecnych na sali) czyli, oczywiście, Ace Of Spades. To, co przemawia na korzyść zespołu to widoczne obycie ze sceną, żaden z muzyków nie przypominał przysłowiowego słupa soli, ruch na scenie i pod sceną był taki, jak potrzeba. Jednym słowem - z radością zobaczę ponownie Consfearacy - zresztą, na pewno nie tylko ja - już po wydaniu EPki, którą właśnie nagrywa zespół. I rzecz jasna - życzę powodzenia w podbijaniu serc fanó
w metalu w Polsce i nie tylko.

Jako drugi ze składu koncertowego zagrał Stygmath. Tutaj właściwie nie ma się o czym rozpisywać. Zespół istnieje od dłuższego czasu, ponoć zrobił jakieś postępy, ponoć ma dobre teksty, ponoć "jest MOC". Szczerze mówiąc, ja tego wszystkiego nie dostrzegłam. Paru facetów na scenie, w tym wokalista, który bezskutecznie próbował mi coś przekazać, aczkolwiek niewiele do mnie dotarło, gdyż z growlem jest taki problem, że czasami trudno go zrozumieć. Zwłaszcza wtedy, gdy wokalista tak naprawdę wcale nie chce niczego sensownego przekazać a na dodatek mu ten growling średnio idzie. Ja szczerze mówiąc występ Stygmath przeziewałam. Chyba coraz mniej mnie kręci taka muzyka. Jednakże wielbicielom młodych "rzygaczy" polecam myspace zespołu.

Jako trzeci zaprezentowali się panowie z kapeli o wiele mówiącej nazwie - War-Saw. Od razu wiadomo skąd są, co grają i po co. Znałam wcześniej nieliczne nagrania warszawiaków, aczkolwiek nie rozumiałam wszechobecnego nad nimi zachwytu. I przyznaję, że na żywo brzmią panowie na pewno lepiej niż na nagraniach. Szkoda, że pan basista, który dumnie stoi z przodu, tak okrutnie przylepionym jest do podłogi i nijak nie chce drgnąć, jedynie co jakiś czas zarzuci grzywą, bynajmniej nie dla efektu, a raczej dla wygody własnej - jakoś mi to nie pasuje do thrashu. Podobnie człowiek, który w pewnym momencie wparował na scenę i wyrzygiwał sobie płuca do drugiego mikrofonu, wraz z głównym śpiewakiem - dla mnie brzmiało to dość egzotycznie.
Faktem jest, że War-Saw zagrali nawet przyjemnie - nie było tam może specjalnej wirtuozerii w grze, nie było zbędnego ględzenia, panowie pruli równo do przodu i tyle. A co po sobie pozostawili? We mnie nic, ale widać było,
że publika zdecydowanie panom sprzyjała.

Zespół, który miał pojawić się gdzieś tam po drodze, mianowicie Inhuman Obsessed, nie zagrał. czemu? Tego niestety nie danym mi było się dowiedzieć.
I oto na sam koniec, przy, niestety, pustoszejącej sali, zagrał Stos. Zespół mający status legendy, a jednak tak mało znany. Zespół, który zaprzecza tezie, że babki w heavy metalu to pomyłka. Zespół, od którego wszyscy wcześniej występujący na tej samej scenie tego wieczoru, mogliby się uczyć jak się gra metal. Zachwyciłam się kompletnie. Zdecydowanie na żywo Stos jest nie do podrobienia. Dobry show, choć krótki - niestety tylko 6 czy 7 utworów. Po raz kolejny okazało się, że żyjemy w kraju w którym kluby muzyczne powinny być usytuowane na odludziach albo najlepiej w dźwiękoszczelnych kabinach, bo przecież normalni ludzie o godzinie 22:00 już śpią, zatem i młodzież nie powinna się już bawić o tej porze, bo to nie przystoi.
Na szczęście fani Stosu wykazali się ogromną wyrozumiałością i bawili się pod sceną pomimo tak radykalnego skrócenia setu. Pojawiły się obowiązkowo takie numery jak Stos, Epitafium dla Iwony czy Legion Śmierci. Większości nagrań Stosu można odsłuchać na myspace oraz oczywiście z winylowych krążków, które zapewne u niejednego leżą zakurzone na strychu. Zespół dostał już zaproszenie by ponownie zagrać w Łodzi - osobiście przyłączam się do nadziei że tak się stanie.

Udało mi się także porozmawiać z wokalistką Stosu - Ireną Bol - wywiad będzie można usłyszeć w programie Metalofilia już w najbliższy wtorek (2 lutego 2010) po godzinie 18:00 w RadiuStudyo. Zaprezentujemy także wywiad z wokalistą Consfearacy, Korzeniem, na temat kończonego właśnie materiału na EP-kę Death and Resurrection Show. Zapraszam!

Zdjęcie pochodzi z myspace zespołu Stos.

Komentarze

Piknik pisze…
sorry, ze Ci zaspamowałem tekst o koncercie, ale myślę że i tak go wszyscy przeczytają
TNT pisze…
Mam nadzieję :D