the Prodigy - Invaders Must Die

zaskoczyło cholerstwo i to bardzo pozytywnie.

Prodigy to jeden z tych zespołów które pamięta się za "No Good..." , za "Out Of Space" i za "Smack my Bitch up". przedostatnia płyta pokazywała raczej spadkową tendencje w twórczości panów od mieszania elektro pojebstw z punkową zadziornością (jak gdzieś coś kiedyś usłyszałem) i nieco sceptycznie podchodziłem do ich najnowszego dzieła. jak się okazało - zupełnie niepotrzebnie.

pierwszy kawałek i już pozytywnie. utwór tytułowy zawiera w sobie chwytliwą melodyjkę i na tyle częste zmiany w kompozycji że 5 minut się nie nudzi ani przez chwilę. następnie singlowy bodajże "Omen", gdzie mamy to samo co wyżej. idziemy dalej i dalej, "Take me to the Hospital" brzmi jak "Mindfields" i jest to dobre. szczyt nostalgii przychodzi przy okazji "Warriors Dance" gdzie śpiewająca pani jest jakby żywcem wycięta z tej samej bajki co pamiętna pani od "no good..."

nie odkryję ameryki gdy napiszę że to wszystko brzmi jakby było tworzone 15 lat temu, te utwory mogłyby znaleźć się na Fat of the Land lub nawet Music for Jilted Generation. i wbrew pozorom jest to dobre.

nowe Prodigy to stare, dobre Prodigy.

7,5

Komentarze