Six Feet Under - Death Rituals

starzejemy się?

Ekipa Chrisa Barnesa uraczyła nas niedawno nowym albumem, w dniu gdy pewien śmieszny prezydent pewnego śmiesznego kraju europejskiego organizował bal z okazji rocznicy odzyskania niepodległości, w świecie śmiertelników ukazało się Death Rituals.

w zasadzie recenzje płyt Sfu można zacząć, rozwinąć i zakończyć jednym zdaniem - jest to kolejna płyta Six Feet Under. bo to w sumie dalej to samo co na poprzednich albumach. Barnes growluje, ryczy i skrzeczy, jest mocno i ciężko, słucha się tego (o zgrozo!) przyjemnie :) a może dostajemy coś nowego, świeżego?

nowa płyta to po prostu Six Feet Under w najczystszej sixfeetudnerowej postaci. i właśnie dlatego zaczynam odnosić wrażenie że zespół zaczyna zjadać swój ogon. nie ma tutaj hitu na miarę 4:20, płyta nie posiada bezkompromisowości znanej z "bringer of blood", a brzmienie i brutalność jednak w porównaniu z poprzednią produkcją kapeli (13) jest zdecydowanie bardziej miękkie. są jednak pewne smaczki które zwracają uwagę na trochę dłużej.

wstęp do kawałka "death by machete" to prawie jak wstęp do niektórych płyt King Crimson! "bastard" to kawał dobrego hard rocka (czyżby naleciałość z Graveyard Classics?) a "crossroads to armageddon" to niepokojący, ambientowy eksperyment. nawet "into the creamtorium", najbrutalniejszy chyba track albumu posiada spokojne intro. co to się dzieje? brutale łagodnieją na stare lata?

podsumowawszy - Death Rituals zasługuje na ocenę 6. bo to kolejna dobra płyta Six Feet Under. tylko dobra, lub aż.

fanem Sfu pozostaję dalej, wracam do Maximum Violence

Komentarze