O tym, że będę na tym koncercie wiedziałem już od dawna – z pewnością na długo przed tym, gdy został on ogłoszony. Wszystko przez to, że gdy Ulver za pośrednictwem myspace ogłosił, że zagrają swój pierwszy koncert od 15 lat, gdy bardzo żałowałem, iż nie będę mógł pojawić się w Lillehammer, obiecałem sobie, że jeśli zdarzy się cud i Ulver zawita do Polski, ja tam będę. Cały scenariusz okazał się nawet prawdopodobny, gdy Wilki wystąpiły na Brutalu i pozostawało tylko i wyłącznie mieć nadzieję, że szybko nie znudzi im się koncertowanie. Pamiętać trzeba, że Ulver to zespół dość kapryśny, zmieniający nagle decyzje i kierunki, będący w stanie porzucić od dawna kształtowany projekt ze względu choćby na brak inspiracji czy jakieś wypalenie. Tak mogło być i tym razem, szczęście i nadzieja mogły nie trwać długo. Wszystko mogło się skończyć szybciej, niż się zaczęło... A jednak, ogłoszono trasę, ogłoszono datę, ogłoszono miasto. Kraków, 22 luty, klub Studio. Wszystko zaczęło się krystalizować, ja zaś zacząłem przygotowywać się na moje własne wydarzenie muzyczne roku.
Mimo to, nie czułem rosnącego napięcia. Spowodowane to
Targany tymi myślami pojechałem do Krakowa. Sam koncert cieszył się sporym zainteresowaniem, tak więc pod samym klubem Studio sporo osób czekało na wejście, choć samo wpuszczanie ludzi szło dość sprawnie. Ku mojemu zadowoleniu spotkałem nieco znajomych, więc gdy udaliśmy się do środka, wybraliśmy się, by posiedzieć przy browarku. Po drodze zahaczyliśmy ino o całkiem nieźle zaopatrzony sklepik, gdzie można było kupić koszulki i bluzy Ulvera, limitowane winyle, płyty oraz merch Tides from Nebula. Zresztą, ten ostatni zespół chwilę później zaczął swój występ. Występ, którego (z wymienionych przed chwilą powodów) nie widziałem, lecz myślę, że warto się nimi zainteresować.. Tak czy inaczej, siedząc przy browarze, nóżką dało się przyjemnie potupać, a i gdybym stał gdzieś pod sceną, to z bym się z chęcią pogibał.
Zaraz po nich wyszedł koncertujący z Ulverem na trasie Attila i jego Void of Voices. Owego projektu niestety nie znam, zresztą myspace też nie okazał się w tym zbyt pomocny. Z tego też powodu z zaciekawieniem poszedłem przyjrzeć się, co też gardłowy Mayhem zaprezentuje. I, co muszę przyznać z przykrością, jak szybko pojawiłem się pod sceną, tak też szybko spod niej uciekłem w celu podtrzymania alkoholowego upojenia. Niektórym występ Attili z pewnością się podobał, jednak do mnie on nie trafiał. Tylko jak miał trafić wokalista ubrany w jakiś strój z kapturem, który w towarzystwie zniczy wydawał dziwne, gardłowe dźwięki do mikrofonu? A tak to właśnie wyglądało – całość była strasznie monotonna i niemożliwa wręcz do słuchania. Co gorsza, występ ten jakoś dłużył się w nieskończoność, ale gdy w końcu nastała cisza, nadszedł czas, by udać się pod scenę.
Ku mojemu zaskoczeniu, nie było jakiegoś strasznego tłoku.


Niemniej, całość tworzyła jakieś dziwne przedstawienie. Bo prawda jest taka, że cały występ trudno jest nazwać koncertem. Nie tak wyglądają koncerty. Duża część muzyki leciała z laptopów, a żywe były tylko wokal, perkusja i gitara, a to wszystko jest tylko tłem dla tego, co widzimy na ekranie. Często też można było zauważyć, że muzycy nie do końca wiedzą, co ze sobą zrobić. Poklikali, poklikali i tyle, muzyka i wizualizacje lecą, oni zaś za bardzo nie grają. Zresztą, przez to chyba nawet sam zespół nie podchodził do całości jako normalnego koncertu (pomijam fakt zagrania pierwszej trasy od ponad dziesięciolecia). Już sam fakt, że po całym Studiu rozlepione były prośby o zachowanie ciszy podczas koncertu świadczy o tym, że bardziej dostaliśmy muzyczne przedstawienie, niż występ muzyczny. Tak, jakbyśmy wchodzili do kina i mieli podziwiać to, co dzieje się na ekranie, zespół zaś niczym muzycy w początkach kina podkładać miał do tego dźwięki. Oczywiście nie przeszkodziło to ludziom nagradzać brawami poszczególnych utworów. Oklaski pojawiały się bardzo często, Garm zaś przy każdej okazji dziękował. I w sumie do tego ograniczyła się interakcja zespół-widownia. Nie było żadnej konferansjerki, żadnego wprowadzania, wstępów. Tylko muzyczn

Przyznam, że ciężko mi całość podsumować. Ulver to mimo wszystko zespół studyjny, choć 22 lutego w Krakowie na pewno zapanowała magia. Nie będę też ukrywał, że poza utworami z Shadows of the Sun, największe wrażenie zrobiły na mnie fragmenty instrumentalne. Niemniej, nie zgodzę się jakoby setlista była zła. Oczywiście, może czegoś brakowało, może zestaw był mało koncertowy, ale prawda jest taka, że dostaliśmy wszystko to, co Ulver był w stanie nam zaoferować. Otrzymaliśmy skondensowaną cząstkę tego, czym jest obecnie, czym jest od 16 lat. Album studyjny zagrany przez samych muzyków na żywo – tak bym określił całość. Możliwość zobaczenia tego wszystkiego z bliska – i choćby dlatego warto było pojechać. Był to koncert, którego z pewnością długo nie zapomnę.
Autorem wszystkich zdjęć z koncertu jest kriz. Zdjęcia pochodzą z serwisu rockmetal.pl.
Zdjęcia wykorzystano za zgodą autora.
Zdjęcia wykorzystano za zgodą autora.
Komentarze
a jakie masz zdanie o samych muzykach, z kim rozmawiałeś?
Potem jeszcze pojawiła się reszta, ale my już wtedy siedzieliśmy przy piwie, by potem wracać na spoczynek.
Aż żal, że nie widziałam tego osobiście. Ale miałam podobne odczucia po koncercie Riverside w łódzkiej Wytwórni. I właśnie mam na myśli to uczucie "magii w powietrzu". ;)