tag:blogger.com,1999:blog-74520711571703526392024-03-13T15:49:38.798+01:00Musihilation - Subiektywny Blog Muzycznysubiektywny blog muzycznyTNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.comBlogger249125tag:blogger.com,1999:blog-7452071157170352639.post-83285636101728217672018-09-14T09:58:00.001+02:002018-09-14T09:59:52.343+02:00"Aya" pełna emocji - recenzja płyty Kasi Kowalskiej.<h2>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: "verdana" , sans-serif; font-size: small;"><br /></span></div>
<span style="font-family: "verdana" , sans-serif; font-size: small;"><div style="text-align: justify;">
<b>Są płyty, na które fani
czekają latami. Są płyty,, które po tym czasie, niekiedy po wielu
latach, przynoszą gorzkie rozczarowanie. Są też takie, które
pomimo wielkich oczekiwań i związanej z tym obawy, zmieniają obraz
artysty, który po długim milczeniu, lub pomimo kiepskiej passy, pokazuje
światu materiał pełny, mocny i wyrazisty. Taką płytą, na którą
czekałam z wypiekami na twarzy, była <i>Aya</i>. Najmłodsze dziecko Kasi
Kowalskiej.</b></div>
</span></h2>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: "verdana" , sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: "verdana" , sans-serif;">Kasia, której debiut,
<i>Gemini</i>, w roku 1994 wstrząsnął polską sceną muzyczną, od
początku postawiła poprzeczkę bardzo wysoko. Doskonale przyjęty
album, który ostatecznie dorobił się platyny, zawsze był
wymieniany jako jej największe dzieło. Pomimo ukazywania się przez
kolejne lata następnych albumów. Teraz zastanówcie się: jak musi
się czuć artystka, wrażliwa dusza, na dodatek mocno doświadczana
przez życie, której niemal bezustannie przypomina się, że
najlepsze już zrobiła i to w wieku 20 lat? Może i nie było tak
dosłownie, ale dało się wyczuć, że kolejne albumy nie są już
tak ciepło przyjmowane. Chociażby bezlitośnie mierząc to ilością
sprzedanych egzemplarzy. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: "verdana" , sans-serif;">Ale przecież są artyści, którym
wybaczymy wszystko, bo cenimy ich za to, jakimi są ludźmi
(przynajmniej na tyle, na ile dadzą się poznać w wywiadach, czy na
koncertach), są tacy, którym wierzymy i w których wierzymy do
ostatniego tchnienia. Dla mnie taką artystką jest Kasia Kowalska.
Nigdy nie zapomnę koncertu w łódzkim klubie Fanaberya, w roku
2001, kiedy jako nastoletnia fanka stałam, zauroczona, pod sceną,
ściskając okładki płyt </span><i style="font-family: Verdana, sans-serif;">Gemini </i><span style="font-family: "verdana" , sans-serif;">i </span><i style="font-family: Verdana, sans-serif;">Antidotum </i><span style="font-family: "verdana" , sans-serif;">oraz zeszyt z wycinkami
na temat Kasi (kiedyś chyba każdy miał taki, ze swoimi idolami).
Pierwszy raz widziałam na żywo swoją ulubioną wokalistkę, której
depresyjne teksty wyłam na cały głos od wczesnej podstawówki.
Była piękna, miała cudowny głos, fantastyczną skalę, doskonałą
set listę. Uścisnęła moją rękę, a ja zaniemówiłam, podając
bez słowa zeszyt. Do dziś mam autograf z dedykacją i nigdy nie
zapomnę tych chwil, które na zawsze związały mnie z Kasią i jej
twórczością. Dlatego niecierpliwie czekałam na </span><i style="font-family: Verdana, sans-serif;">Ayę</i><span style="font-family: "verdana" , sans-serif;">, kiedy
już dowiedziałam się, że płyta jest w planie. A kiedy usłyszałam
tytułową kompozycję, zaniemówiłam. A raczej miałam do
powiedzenia jedno: „Kasia nareszcie jest Kowalska!”. A jak
prezentuje się całość? </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: "verdana" , sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://4.bp.blogspot.com/-ziYipxl9GBs/W5tojghJQmI/AAAAAAAARwA/iEh64CYHqS0th5dypH1XD58uhJ6DX3zwQCLcBGAs/s1600/okladki.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" data-original-height="1131" data-original-width="1600" height="226" src="https://4.bp.blogspot.com/-ziYipxl9GBs/W5tojghJQmI/AAAAAAAARwA/iEh64CYHqS0th5dypH1XD58uhJ6DX3zwQCLcBGAs/s320/okladki.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="font-family: "verdana" , sans-serif;">Wymowność prostoty</span></td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: "verdana" , sans-serif;">Spójnie. Nowocześnie.
Rockowo. Emocjonalnie. Takie słowa przychodzą mi na myśl, kiedy
wracam (a wracam niemal codziennie!) do <i>Ayi</i>. Czuć, że Kasia
przeszła długą, artystyczną drogę, czuć niezwykłą wrażliwość
muzyczną i umiejętność wykorzystania współczesnych trendów
muzycznych. Z drugiej strony – słychać, że Kasia poniekąd
wróciła do korzeni. Nie tylko w warstwie tekstowej (<i>Alannah </i>-
<i>„(...)zabierz mnie i spokój wróć”</i>), ale także muzycznie. Jest
tak rockowo, jak miało być na <i>Antepenultimate </i>(moje wielkie
rozczarowanie – więcej <a href="http://musihilation.blogspot.com/2009/01/kasia-kowalska-antepenultimate.html">TU</a>) i tak „amerykańsko”, jak może być
tylko na płycie inspirowanej kulturą, spirytyzmem i naturą obu
Ameryk. Bo czuć w tej muzyce piach, suchość w ustach, palące
słońce i jednoczesny chłód wymieszany z gorącem. Czuć, że
ktoś, kto przelał swoje emocje i przeżycia na papier, mógł
zranić stopę o przydrożny cierń. Szczególnie mocnym momentem
albumu jest dla mnie drugi utwór, <i>Dla Taty</i>. Myślę, że
każdy, kto stracił kogoś bliskiego, poczuje tutaj, mimo żywego
rytmu i optymistycznego, niemal afirmacyjnego tekstu, znajomy ścisk
w gardle. To piękne wyznanie uczuć do bliskiej osoby, której głosu
nie dane będzie już usłyszeć. Jednocześnie kompozycja daleka
jest od łzawego, balladowego klimatu, którego można spodziewać
się po utworze inspirowanym stratą. Piękne, wzruszające
i uniwersalne. </span></div>
</div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: "verdana" , sans-serif;">Oczywiście, to nie jedyna dobra kompozycja na tej
płycie. Właściwie trudno doszukiwać się tutaj słabych momentów.
Nowoczesność i lekkość <i>Ayi </i>to także zasługa
instrumentarium. Zgrabnie i mądrze wykorzystane perkusjonalia,
banjo, kontrabas czy fortepian, budują przytulną atmosferę. Jednocześnie nie brak tu przestrzeni - harmonie, chórki i główne wokale uzupełniają i domykają świetne kompozycyjnie utwory. Cudowna melodyka wokali to zdecydowanie zaleta tej płyty. Tradycyjne już u Kasi, wszechobecne chórki i
nałożone linie wokalne, przypominają stare dobre lata
dziewięćdziesiąte. Ale nie myślcie, że przez to <i>Aya </i>brzmi
staroświecko. Wręcz przeciwnie! Umiejętnie łączy stare z nowym i
wlewa prosto w ucho najcudowniejszej jakości muzykę. Na to
czekałam! </span></div>
</div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: "verdana" , sans-serif;">Nostalgicznie i jazzująco brzmi <i>Czerń i</i> <i>biel </i>- przyjemny, wolniejszy fragment płyty. Jest intymnie,
emocjonalnie, kobieco, delikatnie. Gitarowe i pół-żartem,
pół-serio klimaty wracają w <i>Miłosnych Zbrodniach</i>. Kasia puszcza
oko – <i>„są pragnienia w nas, których nie poskromisz, choćbyś
bardzo chciał”</i>. </span></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: "verdana" , sans-serif;"></span><br />
<span style="font-family: "verdana" , sans-serif;"></span></div>
<span style="font-family: "verdana" , sans-serif;"></span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: "verdana" , sans-serif;">Okej, ale pisałam, że jest rockowo, a tutaj
jakieś smęty? Proszę bardzo, z odsieczą przybywają dwa mocne
numery, <i>Przebaczenia akt</i> i <i>Krew ścinanych drzew</i>. Tutaj
naprawdę można poczuć się, jakby od wydania <i>Gemini </i>minęło
ledwie parę lat. Podobny, mocny, dołujący adresata ton. Silna
kobieta, po trudnych doświadczeniach, niczego się już nie boi,
idzie przed siebie z podniesioną głową. Girl power! Bardzo
wzmacniające teksty.</span></div>
</div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: "verdana" , sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: "verdana" , sans-serif;"><i>Aya </i>to bardzo dobry, mocny
materiał, który śmiało możecie postawić na półce obok
nieśmiertelnego, wspomnianego tu wielokrotnie <i>Gemini</i>. Trudno uciec od porównań - nawet okładki są nieco podobne! Z obydwu
spogląda na nas Kasia – ta sama, a przecież tak odmieniona. Na
<i>Ayi </i>silniejsza, na <i>Gemini </i>jeszcze niepewna tego, co przed nią,
ale jednak zdecydowana. Ciemne oczy mówią <i>„Oto ja. Żadnych gier
i zbędnych słów”</i>.</span></div>
</div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: "verdana" , sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: "verdana" , sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: "verdana" , sans-serif;">// TNT 2018</span></div>
</div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: "verdana" , sans-serif;"><br /></span></div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
</div>
TNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7452071157170352639.post-5645810529258050102017-10-19T07:40:00.000+02:002017-10-19T07:47:04.076+02:00Sztuka jest ich bronią | Rising Appalachia. <div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"></span> </div>
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">
</span><br />
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">
</span><br />
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">
</span><br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://1.bp.blogspot.com/-yVRcI4CHn9M/Wee7RKVPEKI/AAAAAAAAJB0/mfwElCLOPGIOKifR8CSpNaC5kriN6Uh9wCLcBGAs/s1600/RA.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: justify;"><span style="font-family: Verdana, sans-serif;"><img border="0" data-original-height="482" data-original-width="723" height="213" src="https://1.bp.blogspot.com/-yVRcI4CHn9M/Wee7RKVPEKI/AAAAAAAAJB0/mfwElCLOPGIOKifR8CSpNaC5kriN6Uh9wCLcBGAs/s320/RA.jpg" width="320" /></span></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><span style="font-family: Verdana, sans-serif;">źródło: risingappalachia.com</span></td></tr>
</tbody></table>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"><strong>Stań
na szczycie góry, w środku lasu, gdziekolwiek - zatrzymaj się,
rozejrzyj wokół, spójrz wgłąb siebie i pomyśl, czy to, co
robisz, jak żyjesz, ma cokolwiek wspólnego z tym, kim chciałbyś
rzeczywiście być i czy rzeczywiście jesteś tam, gdzie należysz?</strong></span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"><strong>Brzmi
jak zdanie wycięte z broszury jehowych? A może pomyśleliście, że
blog zmienił profil na misyjny? Nic bardziej mylnego! Dzisiaj lecimy
w Appalachy, posłuchać uduchowionych sióstr-artystek!</strong></span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"></span> </div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm; text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Kiedy
ktoś mówi, że nie lubi natury, można zacząć zastanawiać się
nad jego kondycją psychiczną. Przecież wszyscy pochodzimy z lasu,
ze stepu, z dżungli, pustyni. Niektórzy żyją tak do dziś,
celebrując proste życie, czerpiąc z niego często więcej
satysfakcji i wykorzystując je pełniej niż ci, którzy wiecznie
gonią za pieniądzem w betonowej dżungli. Może i nasze dzisiejsze
bohaterki nie mieszkają w szałasie, ale z pewnością byłoby im to
dużo bliższe niż chłód biurowych open space'ów.</span></div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"></span><br /></div>
<div align="JUSTIFY" lang="zxx">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Dwie
dziewczyny z gamą instrumentów pod ręką, śpiewające, grające,
tańczące z ogniem, uprawiające jogę i głoszące nieco New
Age'owe idee, robią furrorę za Oceanem. W Stanach dość popularne
na gruncie folkowo-soulowym, z mocnym akcentem tak zwanej muzyki
świata, u nas kojarzone co najwyżej przez grupkę zapaleńców
wygrzebujących wariacje na temat muzyki soul. Rising
Appalachia.
Siostry Leah i Chloe
Smith, to chyba moje
największe ostatnio odkrycie. Twórczynie tak kreatywne, płodne i
oryginalne, że nie sposób oderwać od nich wzroku i słuchu.
Początek swojej działalności datują na rok 2005., kiedy to
wspólnie nagrały w piwnicy materiał na płytę, która w
początkowym zamyśle miała być prezentem dla rodziny i znajomych.
Recenzje, które zebrały od najbliższego otoczenia, zachęciły je
do potraktowania sprawy poważniej i sformowania pełnoprawnego
zespołu. Od początku inspirowały je dźwięki, z którymi stykały
się na codzień, czyli wszystko to, z czym kojarzy się Wam okolica
Nowego Orleanu. No to zobaczmy: blues, jazz, folk, gospel, muzyka
klasyczna, a nawet... hip-hop. Niezły miks, ale to koniec.
Właściwie, to do inspiracji należałoby też dorzucić coś
znacznie mniej materialnego, skoro mowa o Rising Appalachia.
Dziewczyny same przyznają, że dużą dozą wiedzy jest dla nich
twórczość appalachijskich muzyków, zbliżona do nurtu roots,
wykorzystująca instrumenty strunowe i bębny. Poza tym siostry Smith
deklarują bliski związek z naturą, co możecie zobaczyć między
innymi w ich teledyskach. </span></div>
<div align="JUSTIFY" lang="zxx">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Muzyka Rising Appalachia to coś, czego
potrzebujecie, kiedy skołatane dudnieniem miasta nerwy odmawiają
posłuszeństwa. To wyciszenie, relaks dla (d)ucha, jednocześnie
sączący wgłąb mózgu przekaz pełen szacunku dla dziedzictwa
naturalnego i potępiający szaleńczy rozwój przemysłów
pochłaniających coraz większe obszary cennych przyrodniczo
terenów. Jednoznaczną krytykę tego zjawiska znajdziemy na przykłąd
w </span><a href="https://www.youtube.com/watch?v=Bmr5rdaemYk"><span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Scale
Down</span></a><span style="font-family: Verdana, sans-serif;">, czy potępiającym politykę wielkich koncernów
paliwowych </span><a href="https://www.youtube.com/watch?v=7uuT4KOB4yM"><span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Filthy
Dirty South</span></a><span style="font-family: Verdana, sans-serif;">, gdzie Chloe śpiewa dosadnie: "so
we are all lead like lambs to the slaughter / while the big
corporation fuck up our water". Jak
widzicie, pomimo swojego wizerunku, uśmiechu i emanowania spokojem,
dziewczyny nie boją się formułować przekazu w sposób, który
najlepiej dociera do współczesnego słuchacza. Zapomnijcie więc o
hippisach, tutaj nie będzie już łagodnej walki z wezwaniami do
wojska, bo silne kobiety są na fali. Treści przekazywane przez
Rising Appalachia są zresztą mocno anarchistyczne (</span><a href="https://www.youtube.com/watch?v=L5rcrsCVbXw"><span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Occupy</span></a><span style="font-family: Verdana, sans-serif;">)
i tak naprawdę propagują autonomię jednostki i wyzwolenie spod
jarzma konwenansów, niemal w każdym utworze. Warto wsłuchać się
w teksty, dać się ponieść bujającym, hipnotycznym rytmom.
Harmonie wokalne dają przyjemne poczucie przestrzeni i masują mózg
aż do pełnego odpłynięcia. Taak, Rising Appalachia to doznanie
wielopoziomowe. </span></div>
<div align="JUSTIFY" lang="zxx">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">Siostry Smith są wyjątkowo wszechstronne, w związku
z czym, jeśli będziecie mieli szczęście trafić na ich występ na
jakimś festiwalu, spodziewajcie się nie tylko koncertu, ale i
warsztatów wokalnych, bębniarskich bądź medytacyjnych/jogi.
Obecnie zespół to już nie tylko muzyka, ale coś o wiele więcej,
ponieważ na równi z muzyką, funkcjonuje Rise Collective - oferta
warsztatowa, obejmująca wiele obszarów działalności, od edukacji,
poprzez warsztaty, na akrobacjach kończąc. Jak deklarują - sztuka
jest ich bronią! O tak - z takiej broni aż miło zostać
postrzelonym. Sprawdźcie sami! :)</span></div>
<div align="JUSTIFY" lang="zxx">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"><br /></span> </div>
<center lang="zxx">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;">
</span><iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/czkHmjrFCnM" width="560"></iframe></center>
<div align="JUSTIFY" lang="zxx">
<span style="color: #111111;"><span style="font-family: "arial" , sans-serif;"><span style="background: rgb(255, 255, 255);"><br /></span></span></span><span style="font-family: Verdana, sans-serif;">
</span><span style="color: #111111;"><span style="font-family: "arial" , sans-serif;"><span style="background: rgb(255, 255, 255);"><br /></span></span></span><span style="font-family: Verdana, sans-serif;">
<span style="color: #111111;"><span style="font-family: "arial" , sans-serif;"><span style="background: rgb(255, 255, 255);"></span></span></span></span></div>
<div align="JUSTIFY" lang="zxx">
<span style="color: #111111;"><span style="font-family: "arial" , sans-serif;"><span style="background: rgb(255, 255, 255); font-family: Verdana, sans-serif;"></span></span></span><br /></div>
<div align="JUSTIFY" lang="zxx">
<span style="color: #111111;"><span style="font-family: "arial" , sans-serif;"><span style="background: rgb(255, 255, 255); font-family: Verdana, sans-serif;"></span></span></span><br /></div>
<div align="JUSTIFY" lang="zxx">
<span style="color: #111111;"><span style="font-family: "arial" , sans-serif;"><span style="background: rgb(255, 255, 255); font-family: Verdana, sans-serif;"></span></span></span><br /></div>
<div align="JUSTIFY" lang="zxx">
<span style="color: #111111;"><span style="font-family: "arial" , sans-serif;"><span style="background: rgb(255, 255, 255); font-family: Verdana, sans-serif;"></span></span></span><br /></div>
<div align="JUSTIFY" lang="zxx">
<span style="color: #111111;"><span style="font-family: "arial" , sans-serif;"><span style="background: rgb(255, 255, 255); font-family: Verdana, sans-serif;"></span></span></span><br /></div>
<div align="JUSTIFY" lang="zxx">
<span style="color: #111111;"><span style="font-family: "arial" , sans-serif;"><span style="background: rgb(255, 255, 255); font-family: Verdana, sans-serif;">// TNT2017</span></span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"></span> </div>
<div lang="zxx" style="margin-bottom: 0cm;">
<span style="font-family: Verdana, sans-serif;"></span><br /></div>
TNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7452071157170352639.post-35378954244338524602017-10-13T19:04:00.002+02:002017-10-13T19:04:19.982+02:00Foo Fighters - Concrete and Gold<div style="text-align: justify;">
O tej płycie chciałoby się gadać bez końca. Szczerze mówiąc jednak, kiedy piszę te słowa, nie do końca jestem pewna, co konkretnie Wam przekazać. Czy ktoś jeszcze w dzisiejszych czasach czyta recenzje na niszowych blogach muzycznych? Szczególnie po polsku? Bez ruchomych obrazków albo - o zgrozo, bez obrazków w ogóle? (No dobra, jeden będzie). Jednak potrzeba podzielenia się przemyśleniami jest na tyle silna, że muszę wylać z siebie co nieco na temat <i>Concrete and Gold</i>. </div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
Ten materiał to w sumie same konkrety i złoto (kapitan suchar jest aktywny) - od początku do końca mocna płyta, rozpoczynająca się sympatycznym <i>T-shirt</i>, który w sumie pełni tu rolę swoistego intra, dzięki spokojnemu nastrojowi, jest bowiem niezłym otwieraczem. Później jest już tylko lepiej, bardziej energicznie, bardziej foofightersowo i zdecydowanie różnorodnie. Na każdym kroku czuć inspiracje muzycznymi guru Dave'a i spółki - od bluesa po heavy metal, przez The Beatles (<i>Sunday Rain</i>!). Zespół dał się poznać szerokiej publiczności jako grupa prawdziwych fanów muzyki, dzięki serialowi <i>Sonic Highways</i>. Poprzedni album, będący dla mnie po prostu ścieżką dźwiękową do serialu, choć okraszony bogatymi historiami i mocno zakorzeniony w historii muzyki, wydawał mi się jednak płaski, wymuszony. Więcej wyczuwałam w nim historii, niż muzyki samych Foos. Zupelnie inaczej jest w przypadku <i>Concrete and Gold</i>. Tutaj od początku słyszę FF w mojej ulubionej wersji - wyluzowani, bez napinki, swobodni i - zdaje się - niczym nie ograniczeni. Ta lekkość słyszalna jest na każdym kroku i przypomina mi klasyczne już <i>Learn To Fly, Big Me</i> czy <i>Everlong</i>. Choć muzycznie jest raczej ciężko (no może poza <i>Happy Ever After</i>), to przecież melodie wchodzą do głowy, nucę je jadąc rowerem, stojąc w kolejce... Cholera, to jest to, właśnie to jest znak, że zaskoczyło, że jest dobrze! Ktoś inny powie - "dobry utwór nie jest do nucenia, tylko do delektowania się, do słuchania i EWENTUALNIE potupania w rytm". Ja przepraszam, ale dla mnie właśnie muzyka, która mnie porywa, wzrusza, której melodie zapamiętuję i z przyjemnością nucę, po kilku pierwszych odsłuchach, ma w sobie coś, do czego chce się wracać i nad czym warto dłużej się pochylić. A jeśli do tego to płyta moich ulubieńców, to czego chcieć więcej? </div>
</div>
<div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="https://4.bp.blogspot.com/-lpxLKyEsWEI/WeDxaD66T-I/AAAAAAAAJBg/IW_TVJiwMeEmSLFO63qx0ckGckJJy4GGgCLcBGAs/s1600/Concrete%2Band%2Bgoldcover.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em; text-align: justify;"><img border="0" data-original-height="806" data-original-width="806" height="320" src="https://4.bp.blogspot.com/-lpxLKyEsWEI/WeDxaD66T-I/AAAAAAAAJBg/IW_TVJiwMeEmSLFO63qx0ckGckJJy4GGgCLcBGAs/s320/Concrete%2Band%2Bgoldcover.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Tym, co od dawna zachwyca mnie u Foo Fighters, są teledyski. Uwielbiam klipy Foos! Często zabawne, wielokrotnie zmuszające do refleksji, ale podane w lekkiej, niemal komiksowej formie, zawsze oryginalne (no może poza serią klipów do <i>Sonic Highways</i>, chociaż tam można było przy okazji przyswoić teksty). To jeden z tych zespołów, na które przyjemnie się patrzy, bo radość z grania nigdy nie wygląda na wystudiowaną czy wymuszoną. Podobnie jest z obrazkami promującymi najnowszą płytę. <i>Run</i>, który zobaczyłam jako pierwszy, to kolejne wcielenie Foo Fighters-świrów. Zespół staruszków doprowadza do prawdziwej rewolucji w domu "spokojnej jesieni życia". W <i>The Sky Is A Neighborhood </i>zobaczymy zaś zespół kosmitów z błękitnymi światełkami zamiast oczu, grający na dachu drewnianego domku, pośrodku lasu. Skojarzenia z kinem Spielberga, jak sądzę, zupełnie usprawiedliwione? </div>
<div style="text-align: justify;">
No dobrze, ale warto słuchać tego nowego Foo Fighters, czy nie? Znajdziecie tam coś zupełnie nowego, coś, co sprawi, że poczujecie się, jakbyście doznali olśnienia? Co do tego ostatniego - raczej nie. Jeśli już znacie FF i lubicie klimaty starszych płyt, ta z pewnością przypadnie Wam do gustu. Jeśli nie znacie Foos, może warto spróbować zacząć od <i>Concrete and Gold</i>, bo to w sumie kwintesencja ich twórczości. Nakładane wokale, chórki, klawisze, mocne gitary i perkusja trzymająca wszystko w ryzach, niekiedy w dziwacznych tempach, niekoniecznie przyjemnych dla ucha, ale znajdujących ostatecznie przyjemny finał. Całość buja, nakręca, momentami zwalnia, żeby za chwilę przywalić mocniej. </div>
<div style="text-align: justify;">
Jest dobrze, lepiej, niż drzewiej bywało. </div>
<div style="text-align: justify;">
Nie lękajcie się, Foos są w formie. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
// TNT</div>
</div>
TNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7452071157170352639.post-22395194797960285082016-07-11T23:41:00.000+02:002016-07-12T07:45:18.789+02:00Bo ważne jest to, co nas łączy, a nie to, co dzieli - czyli Jarocin 2016. <div style="text-align: justify;">
Festiwal w Jarocinie na dobre rozstał się ze swoją legendą, która częściowo przydaje miastu sławy, a częściowo obciąża wszelkie wydarzenia, które mają tu miejsce - tak myślałam i pisałam rok temu, gdy pojechałam do Jarocina po raz pierwszy, głównie po to, by zwiedzić Spichlerz Polskiego Rocka i zobaczyć, czy "duch dawnych Jarocinów", jeszcze się gdzieś tam unosi. Odnalazłam go w Spichlerzu właśnie, bo sam festyn (tak, bo z festiwalem kojarzył się raczej bardzo dalece) wyglądał jak każda inna impreza muzyczna z biletami. Drogo, line-up dla nie wiadomo kogo i wesołe miasteczko. Załamana, choć nie do końca rozczarowana, bo przecież nie oczekiwałam zbyt wiele, wróciłam do rodzimego miasta i napisałam <a href="http://musihilation.blogspot.se/2015/07/jeszcze-festiwal-czy-juz-jarmark.html" target="_blank">gorzki tekst o tym, jak to Jarocin umarł</a>. Ano umarł, dawno temu i niech mu ziemia lekką będzie, bo festiwal w tamtej formie już nie wróci. Może to i z pewnych względów lepiej. W tym roku miałam zweryfikować swoje zeszłoroczne doświadczenia, sprawdzając imprezę z zupełnie innej perspektywy - perspektywy uczestnika i fana. Bo Slayer. Trzeba było więc pojechać.</div>
<div style="text-align: justify;">
Line-up był wyjątkowo zachęcający. Trzy dni, a każdego dnia przynajmniej trzy-cztery kapele warte uwagi, do tego konkurs zespołów i codziennie inna, zagraniczna gwiazda. Na dodatek projekt <em>Nowsza Aleksandria</em> i powrót Sweet Noise, tribute Acid Drinkers dla Motörhead. Musiałam to zobaczyć. Ceny karnetów były dość zaporowe, biletów jednodniowych w ogóle nie opłacało się kupować. Na szczęście mieszkańcy okolic, mieli możliwość zakupu tańszych wejściówek, co było bardzo ładnym gestem ze strony organizatora. Szkoda, że "normalne" bilety kosztowały tyle, co festiwale za miedzą, z dużo lepszą obsadą.</div>
<div style="text-align: right;">
<a href="https://4.bp.blogspot.com/-D2gVqlJB-Pw/V4QPIywef9I/AAAAAAAAI3o/PYLcZLa9hPUfmZLOMmdUCqdblF-xWYMJQCKgB/s1600/DSC05204.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="240" src="https://4.bp.blogspot.com/-D2gVqlJB-Pw/V4QPIywef9I/AAAAAAAAI3o/PYLcZLa9hPUfmZLOMmdUCqdblF-xWYMJQCKgB/s320/DSC05204.JPG" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Pierwszy dzień koncertów na Jarocin Festiwalu otworzył Kabanos. Piaseczyńska załoga od kilku lat święci triumfy, gromadząc tłumy na koncertach - dodam, że tłumy wierne i szalone. Prawie tak szalone jak charyzmatyczny lider (swoją drogą coraz chyba grubszy ;> ) - Zenek. A może bardziej? Dobry koncert na otwarcie, choć miłość do Kabanosa już mi przeszła, to jednak trzeba chłopakom oddać, że mają pomysł na siebie, swoją muzykę i konsekwentnie walczą na scenie od wielu lat, właściwie bez wsparcia jakiejkolwiek wytwórni. W podobnym czasie, na scenie "namiotowej", mieszczącej się faktycznie w wielkim, białym namiocie, zaprezentowali się Molly Malone's, czyli coś dla fanów Dropkick Murphys i Flogging Molly. Skoczny, irlandzki punk z polskimi tekstami. Dobre, ale zdecydowanie na dużą scenę - namiot i środek dnia to nie dla nich, zasłużyli na coś więcej! Ponadto w namiocie zobaczyć można było tego dnia Offensywę - niepozornych chłopaków, świetnie zgranych i rewelacyjnie łojących punka w dobrym wydaniu. Dry Forest zagrali na tej samej scenie jako ostatni z czwartkowych kapel, niestety nagłośnienie szwankowało, a mocno ekspresyjny wokal zupełnie się w nim gubił, wspierany hałasem - jednym słowem bomba, coś dla fanów Agressivy 69 i nowej fali, ale następnym razem trzeba by chłopaków lepiej obsłużyć, bo mógł być naprawdę sensacyjny koncert, jeśli tylko brzmieliby lepiej. </div>
<div style="text-align: justify;">
Wróćmy na dużą scenę. Tuż po kompletnie miałkim Andrzej Kowalsky Band, który nie wiadomo, co właściwie chciał przekazać, ani jak, na scenę wkroczyła rewelacja ostatnich lat polskiej sceny muzycznej, czyli Luxtorpeda. Ta nazwa to gwarancja sukcesu - fani zawsze dopiszą, koncert zawsze będzie dobry. Ogólnie nie ma się do czego przyczepić, ale jeśli ktoś ma alergię na moralizatorstwo i kaznodziejskie teksty, powinien omijać ich koncerty sporym łukiem. Mnie szybko zmęczył ton koncertu, dlatego wybrałam coś mniej wymagającego w scenie "namiotowej". </div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: justify;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://3.bp.blogspot.com/-yzEcGWMbHUo/V4QPG-zrq4I/AAAAAAAAI3I/nU4ZqeSBgw4EJIPe58L0qU_M9Ov1vLguwCLcB/s1600/DSC05166.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="https://3.bp.blogspot.com/-yzEcGWMbHUo/V4QPG-zrq4I/AAAAAAAAI3I/nU4ZqeSBgw4EJIPe58L0qU_M9Ov1vLguwCLcB/s320/DSC05166.JPG" width="240" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Oberschlesien</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Pierwszą "zagraniczną gwiazdą", byli nikomu nieznani (no może poza organizatorami, którzy mocno promowali zespół na facebooku) Red Electrick z Malty. Czad może i był, ale troszkę to wszystko było zbyt grzeczne, a że nikomu nie znane, to i tłumów pod sceną nie było. Kolejny zespół z listy "konkursowych", Cowshed, podobno brzmiał dobrze - podobno, bo formuła "przeplatamy gwiazdy z kapelami konkursowymi" już była przerabiana na niejednym festiwalu i wszyscy wiedzą, jak się to kończy - po występie gwiazdy ludzie idą na piwo, a na konkursie ktoś tam pod sceną jest, ale ogólnie szału nie ma. Niestety tak było i tutaj, ale z daleka brzmieli nieźle. Po nich scenę przejęli Oberschlesien, czyli nasz polski, a raczej - śląski - Rammstein. Zżyna na maksa, ale komu to przeszkadza, kiedy jest taki czad? Band, który robi to dobrze. Może i efekty specjalne nie są takie, jak u niemieckich świrów, ale za to przekaz jest dla wszystkich zrozumiały (no, prawie dla wszystkich, niektórzy muszą pilniej się wsłuchać, a nawet znaleźć tłumaczenia) i podany tak elegancko i z taką mocą, że nie ma zastrzeżeń. Głos wokalisty przyprawia o ciarki; to niesamowite, że można śpiewać tak nisko, a jednocześnie nie być jakąś mega gwiazdą pokroju Petera Steele czy Tilla Lindemanna właśnie. <br />
Headwind troszkę było mi szkoda, ale supportowanie gwiazdy ma swoją cenę - zagrali na małej "scenie", czyli prawym wycinku całości konstrukcji sceny, ściśnięci na niewielkiej przestrzeni. Ale dawali radę mimo to. Po nich wyczekiwani przez wielu Five Finger Death Punch, czyli gwiazda hc/nu-metal/metalcore ze Stanów Zjednoczonych. </div>
<div style="text-align: justify;">
Nie znałam dobrze ich twórczości, żeby nie powiedzieć "dwa numery"... Koncert klasa, zagrany z hardkorową energią i pełnym profesjonalizmem, jednocześnie niepozbawiony kontaktu z publiką - tutaj ukłony dla muzyków za wciągnięcie na scenę dwójki dzieci z ojcami, których wypatrzył w tłumie wokalista. "Are you okay sweetheart?" - i już po chwili mała wspinała się na scenę, żeby obejrzeć koncert w bezpiecznym miejscu i przybić piątki z muzykami. Ta sama sytuacja powtórzyła się jeszcze raz, z udziałem chłopczyka. Naprawdę, urocza i przemiła akcja, która tylko dowodzi temu, że środowisko muzyków pełne jest przywoitych i miłych facetów, którzy tylko stroją groźne miny, ale serca mają miękkie. Basista i gitarzyści miotali kostkami w tłum prawie z taką samą intensywnością, jak dźwiękami, które ewidentnie zostały łyknięte przez spragniony tłum. Bardzo dobry koncert. <br />
Na zakończenie pierwszego dnia wystąpili weterani polskiej sceny heavy metalowej i hard rockowej, a jednocześnie dawna sensacja jednego z festiwali w Jarocinie, czyli TSA. Tłum bawił się wyśmienicie, podobnie jak muzycy na scenie. Mnóstwo hitów, które brzmiały idealnie - widać było, że wspólna gra sprawia tym facetom przyjemność, pomimo tak wielu lat razem na scenie. Zabrakło mi tylko <i>Kocicy</i>, ale ta grana jest zamiennie z<i> Trzema zapałkami</i> na bis, zatem tego wieczoru nie dane mi było ją usłyszeć.</div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://4.bp.blogspot.com/-Ja4OvDccGGY/V4QPIlUmSzI/AAAAAAAAI3o/msWxeLmZRXohyZwKpy7oUPMKI5UhFT7xgCKgB/s1600/DSC05195.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="150" src="https://4.bp.blogspot.com/-Ja4OvDccGGY/V4QPIlUmSzI/AAAAAAAAI3o/msWxeLmZRXohyZwKpy7oUPMKI5UhFT7xgCKgB/s200/DSC05195.JPG" width="200" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Acapulco</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
Drugi dzień rozpoczął się koncertem zespołu PogoDni, z Warsztatów Terapii Zajęciowej w Jarocinie. Punkowe i rockowe standardy wykonane z pełnym zaangażowaniem i energią, która pięknie rozgrzała deski sceny namiotowej. Radość z grania i śpiewania w czystej formie.</div>
<div style="text-align: justify;">
W zbliżonym czasie odbywały się tego dnia koncerty, którymi zainteresowana była podobna publiczność - na przykład Kobranocka i Acapulco - niemalże o tej samej porze. Kiepskie posunięcie, zważywszy również na fakt, że niedługo przed końcem koncertu Acapulco, kapeli z 30-letnim stażem na punkowej scenie, zaczęły grać na dużej scenie Zielone Żabki. Podobna muzyka, praktycznie ten sam adresat... Kiepskie posunięcie ze strony organizatora, lekcja do odrobienia. Mimo to, koncert Acapulco zgromadził spory tłum, który jedynie nieznacznie przerzedził się, gdy swój występ zaczął Smalec z załogą GaGa/ZŻ. Następnie przyszedł czas na kolejnych wyjadaczy Jarocina, czyli Farben Lehre. Dobry koncert, pełen mocnych słów wypowiedzianych ze sceny. Wojda zwerbalizował to, co wielu z nas dzisiaj myśli, między innymi, że "dzisiaj znowu rządzą nami ci, którzy widzą tylko to, co nas dzieli, a nie to, co nas łączy". Publiczność bardzo dobitnie pokazała, co myśli o podobnej polaryzacji społeczeństwa. Energetyczny, naładowany pozytywnymi emocjami koncert, zresztą jak zawsze w przypadku FL. Tuż po Farbenach, kawałek sceny po lewej stronie, zajęła zielonogórka formacja Sharon, o której w festiwalowej gazetce przeczytałam, że to takie "baby-dziwo". Z litości napiszę tylko, że co niedograły, to dowyglądały i w zasadzie to wszystko, co można powiedzieć o tej kapeli. Nie wiem w ogóle co one tam robiły. </div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://2.bp.blogspot.com/-HRpcUnH7Bg0/V4QPJkQIOFI/AAAAAAAAI3o/SK46pi_iZBshh4hr6U11LKv3K0UgX06jACKgB/s1600/DSC05214.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="200" src="https://2.bp.blogspot.com/-HRpcUnH7Bg0/V4QPJkQIOFI/AAAAAAAAI3o/SK46pi_iZBshh4hr6U11LKv3K0UgX06jACKgB/s200/DSC05214.JPG" width="136" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Nowsza Aleksandria</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
Następnie scenę przejęła ekipa, która stworzyła projekt "Nowsza Aleksandria", czyli reinterpretację utworów Siekiery z kultowej płyty Nowa Aleksandria, z 1986 roku, jako że ów krążek obchodzi w tym roku swoje trzydziestolecie. W projekcie miała ponoć brać udział Kasia Nosowska, niestety ze względów zdrowotnych nie dojechała, a jej miejsce za mikrofonem zajęła niejaka Natalia. Cóż, wizualnie było to bardzo ciekawe, ogromne wrażenie robiła wielka metalowa instalacja, w którą z wielkim kunsztem wkomponowywano wizualizacje, jednak sam koncert był wyjątkowo słaby. Rozczarowanie tym większe, że wiele osób spodziewało się czegoś wybitnego. Niestety, wyjątkowości w tym nie było, był za to zupełnie przeciętny i pozbawiony charyzmy wokal (a nawet wokale) i takie sobie odegranie oryginalnie dobrych już numerów. Wszystko. Następnie zaprezentowała się gwiazda wieczoru, czyli The Prodigy. Podczas ich koncertu zdążyła rozpętać się burza i przejść solidna ulewa, która jednak nie zraziła widzów pod sceną. Czuło się wielką ekscytację, a mój niepokój o to, jaki będzie ten koncert, był tym większy, że pamiętałam nieudany koncert na Woodstocku w 2011 roku. Na szczęście tu było zupełnie inaczej. Ulewa dodała koncertowi magii, usłyszeliśmy najmocniejsze strzały, z <i>Firestarter</i>, <i>Smack my bitch up</i> i <i>Voodoo People</i> na czele, a także kilka nowszych rzeczy, które zabrzmiały niebywale mocarnie. Nagłośnienie było idealne, zatem gdyby nie ulewa, koncert zaliczyłabym pewnie do najprzyjemniejszych na całym festiwalu. W tłumie zdecydowanie wyróżniali się fani elektroniki, którzy bawili się świetnie, skacząc, śpiewając i kucając na znak Keitha i Maxima. Zespół w znakomitej kondycji, ostrożnie dawkował przyjemności, by na koniec przywalić największymi killerami. Koncert, wydawać by się mogło, trwał ledwie kilka chwil, a tymczasem sam bis to ponad 20 minut. 10 na 10!</div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://2.bp.blogspot.com/-DvaySybjCK8/V4QPJTw9H-I/AAAAAAAAI3o/Mg0NC-qfznAqBFHUnWd0TgYw32XLVZmogCKgB/s1600/DSC05234.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="https://2.bp.blogspot.com/-DvaySybjCK8/V4QPJTw9H-I/AAAAAAAAI3o/Mg0NC-qfznAqBFHUnWd0TgYw32XLVZmogCKgB/s320/DSC05234.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Sweet Noise - Glaca i Peja</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
Długo kazali na siebie czekać Sweet Noise, którzy mieli zamknąć drugi dzień imprezy. Godzina czekania pod parasolami, by zobaczyć Glacę, Magika i spółkę - trochę jednak za długo! Równo w godzinę po tym, jak scenę opuścili The Prodigy, dało się słyszeć pierwsze dźwięki ze sceny, zwiastujące kolejny koncert. Rehabilitacja za długie oczekiwanie była szybka i konkretna - same mocne numery, wiele gorzkich słów, wypowiedzianych przez Glacę ze sceny, wyskandowanych wraz z publicznością i... zaproszonym gościem, Peją. Poznański raper wystąpił w utworze <i>Jeden taki dzień</i>, który wzbudził ogromne emocje w zgromadzonym tłumie. Panowie dali razem niezłego czadu i po raz kolejny podkreślili porozumienie ponad podziałami, o którym tak wiele tego wieczoru mówił Glaca. Fenomenalny występ, który stęsknionym fanom, z pewnością osłodził długie lata bez zespołu. Genialna forma, świetny utwór z nowej płyty. Zdecydowanie warto zobaczyć i posłuchać, jak będzie wyglądało Sweet Noise po reaktywacji.</div>
<div style="text-align: justify;">
Sobota to właściwie Dzień Slayera. Trudno było skupić się na wcześniejszych wykonawcach, kiedy spokoju nie dawała myśl o zbliżającym się występie bogów thrashu zza Wielkiej Wody. Wcześniej udało mi się właściwie zobaczyć tylko fragment koncertu Końca Świata, niestety przegapiłam D.O.A., choć znakomicie wpisywali się oni w klimat jarociński. Gdzieś po drodze wystąpił Hunter, zwycięzcą Jarocin Antyfestu Antyradia został zespół Strażacy. Cóż, miałam swoich faworytów w postaci In Despair, którzy elegancko łoili przed Sweet Noise.</div>
<div style="text-align: justify;">
Wreszcie po 23. zaczął grać Slayer. Kapela, która zawsze przyciąga tłumy maniaków z Polski i okolic, nie zawiodła i tym razem, choć złośliwie nazywana jest już raczej PółSlayerem, ze względu na brak w składzie zmarłego trzy lata temu Jeffa Hannemanna oraz Dave'a Lombardo, który po kolejnej kłótni z Kerrym o pieniądze, opuścił zespół. To oczywiście nieścisłość, ponieważ Paul Bostaph, który obecnie bębni w Slayerze, był już przed laty członkiem kapeli i popełnił z nią nawet całkiem interesujące wydawnictwa, z moim ukochanym <i>Diablous in Musica</i>, na czele. Panowie przyłoili bardzo pięknie, niezbyt głośno, akurat na tyle, żeby zabrzmieć doskonale i jak na Slayera przystało - bez litości. Sporo nowszych utworów, widać, że mocno promują <i>Repentless </i>(ostatnie wydawnictwo, z 2015 roku). Kilka klasyków wyrwało z butów i wyprowadziło mnie na chwilę na orbitę okołoziemską, ale tradycyjnie okazało się, że było to za mało i za krótko. Z całą pewnością wystarczająco szybko - szybko, jak na Zabojcę przystało, bez zbędnego gadania. Za to kochamy Slayera.</div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="https://4.bp.blogspot.com/-RYerc1Myggc/V4QPIOgcS2I/AAAAAAAAI3o/GetNEhRMsQ4ZGKJl9RIlQg3IaJPTvlvdACKgB/s1600/DSC05174.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="https://4.bp.blogspot.com/-RYerc1Myggc/V4QPIOgcS2I/AAAAAAAAI3o/GetNEhRMsQ4ZGKJl9RIlQg3IaJPTvlvdACKgB/s320/DSC05174.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Kobranocka</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
Na deser otrzymaliśmy Tribute to Motörhead w wykonaniu Acid Drinkers. Kwasożłopy zaprezentowały swoje wersje utworów, niezbyt zmienione, bo po co mieszać w klasyce. Titus skwitował ten hołd krótko: "inni zwykli czcić czyjąś pamięć minutą ciszy, ale nie tutaj - my uczcimy pamięć Lemmy'ego Kilmistera godziną solidnego łomotu". I tak było. Zgodnie z zapowiedziami pojawiły się głównie utwory z lat 1979 - 1985, a więc nie zabrakło <i>Orgasmatron</i>, <i>Love me like a reptile</i>, <i>Iron Fist</i> czy nieśmiertelnego <i>Ace of Spades</i>. Występ zakończyli swoim własnym utworem <i>Pizza Driver</i>, w wersji "motörheadowej" - i tak powinni go już grać, bo urywał łeb przy samej dupie! Piękny koncert, chociaż - co niestety częste u Kwasów - zbyt głośny. Czasami ledwo można było usłyszeć to, co grają. Naprawdę, nie zawsze głośniej, znaczy lepiej, co udowodnił godzinkę wcześniej Slayer.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Podsumowując - bawiłam się znakomicie, festiwal organizacyjnie na 4+, bo jednak kolejność i układ kapel można by jeszcze poprawić. Nie mam jednak żadnych zastrzeżeń co do czystości na festiwalu (papier, mydło i woda w ToiToi'ach!), organizacji i ochrony, czy informacji - ilość ulotek, folderów, gazet pełnych ciekawych i wyjątkowych materiałów, przerosła moje oczekiwania. Świetny pomysł z materiałami dostępnymi po zeskanowaniu kodu QR - godziny przedpołudniowe, w oczekiwaniu na koncerty, można było spędzić na lekturze. Miasto także zaoferowało uczestnikom szereg atrakcji, zapraszając na wydarzenia towarzyszące. Spichlerz Polskiego Rocka zapraszał w swoje progi już od wtorku, a kino Echo kilkukrotnie wyświetliło premierowo film o Jarocinie, <i>Po co wolność</i>. Pokazy cieszyły się ogromnym zainteresowaniem (kolejka na ulicę - kto to widział w dzisiejszych czasach!? super!). To z plusów. A minusy? No cóż, nie mogłoby być tak różowo. Jeśli szukacie klimatu dawnych Jarocinów, nie szukajcie ich na festiwalu (chyba że chodzi o klimat jabola - to taki znajdziecie w rowie). Owszem, upamiętnia się i jakoś tam dba o te duchy przeszłości, ale nikt nie ma już chyba złudzeń - to po prostu kolejny festiwal muzyczny, w tym roku zresztą bardzo dobrze obsadzony. Ceny karnetów i biletów jednodniowych zdecydowanie in minus. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: right;">
<a href="https://3.bp.blogspot.com/-3k-dFwcn0EA/V4QPIkC0yGI/AAAAAAAAI3o/4HIx0U_AKicS51H41Qip5a7UDexYEBooQCKgB/s1600/DSC05200.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="287" src="https://3.bp.blogspot.com/-3k-dFwcn0EA/V4QPIkC0yGI/AAAAAAAAI3o/4HIx0U_AKicS51H41Qip5a7UDexYEBooQCKgB/s400/DSC05200.JPG" width="400" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Największa porażka, to wiadomość o planowanym wyburzeniu historycznego amifteatru, w którym odbywały się pierwsze "Jarociny". Budynek ma zostać rozebrany, gdyż "grozi zawaleniem" - cóż, gdy pozwala się na jego powolną dewastację, a nie chroni, jak na zabytek kultury przystało... Przykre, że i ta, kolejna składowa legendy Jarocina, przejdzie wkrótce do historii. Uczcić to miejsce postanowił Patyczak i w sobotę o godzinie 13:00 zagrały tam koncert Brudne Dzieci Sida. Jak na niepromowany prawie w ogóle występ, o którym dowiadywano się pocztą pantoflową, grupa około 500 widzów robi ogromne wrażenie.</div>
<div style="text-align: justify;">
Mimo wielu niedoskonałości wracam za rok, odszczekuję zeszłoroczne utyskiwania i czekam, jak rozwinie się ten nowy, inny, wielki... Jarocin Festiwal. Do zobaczenia!</div>
TNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7452071157170352639.post-51521250681905775032015-11-17T07:59:00.002+01:002015-11-17T07:59:47.521+01:00Niebo dotknęło ziemi - Foo Fighters, Kraków; 9/11/2015<div style="text-align: justify;">
</div>
<div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 0pt; text-align: justify;">
Na to wydarzenie czekałam długo. Każda plotka o koncercie
moich ulubieńców budziła wewnętrzną nastolatkę do życia. Niestety, każda taka wiadomość okazywała się tylko pogłoską,
szczuto mnie bezczelnie i nabierano, przez kilka ładnych lat. Czekałam jednak
cierpliwie, wierząc, że wreszcie do nas przyjadą, że zobaczę na żywo zespół,
który od paru lat nie schodził z moich playlist, który sobie ukochałam i
którego teksty wryły mi się w mózg tak mocno, a melodie tak doskonale poznałam,
że mogłabym startować w foofajtersowej edycji <em>Jaka to melodia</em>. Zespół,
którego wielu nie rozumie, który wiele osób określa jako wybitnie nijaki,
totalnie bezstylowy, absolutnie przeciętny i opierający się na jedynym silnym
filarze jakim jest <strong>Dave Grohl</strong>. Owszem, <strong>Foo Fighters</strong> to jest twór Dave'a, to
jego dziecko i życiowe dzieło, które z uporem maniaka forsował przez lata,
lansował i wypychał na światło dzienne, nawet wtedy, kiedy wszyscy wokół
wieszczyli wielki koniec jego kariery. Kiedy jego przyjaciele i on sam,
znajdowali się na krawędzi. Nie dał za wygraną, bo wierzył, że w końcu świat go
zrozumie. Jednak dzisiaj FF to wielka gwiazda, w szczególności w Stanach
Zjednoczonych, ale nie tylko – cały świat pokochał w ostatnich latach nie tylko
Dave'a Grohla, <em>najmilszego rockmana świata</em>, ale także Foo Fighters, którzy
przez lata wypracowali sobie własny styl, rozpoznawalny po kilku pierwszych
dźwiękach, a sam Dave z niezbyt wybitnego, stał się naprawdę dobrym wokalistą,
świetnie poruszającym się w swej skali, która przez lata ewoluowała. Progres
pełną gębą, chciałoby się powiedzieć, jednak to wszystko obserwowałam z
perspektywy zimnej Polski, gdzie co chwilę grają takie sławy jak <strong>Iron Maiden</strong>,
<strong>Metallica</strong> czy szczególnie uwielbiający nasz kraj <strong>Black Label Society, </strong>a i wiele innych non stop się powtarza. Marzyłam
o tym, by zobaczyć tych luzaków z Foo Fighters na żywo, ale wydawało mi się to
marzenie tyleż cudownym, co odległym. Nic nie wskazywało na to, aby zagościli u
nas ponownie. Ano tak, pewnie nie wszyscy (choć na pewno wszyscy, którzy byli
na koncercie w Krakowie) wiedzą, że Foo Fighters grali już w Polsce, w 1996
roku, w Sopocie. Na tym samym festiwalu grali, wówczas będący w szczytowej
formie, <strong>Acid Drinkers</strong>, ale o tym jeszcze wspomnę. Na <a href="https://www.youtube.com/watch?v=NCuzNZZfGz8" target="_blank">YouTube</a> możecie nawet
obejrzeć sobie cały ten koncert, wraz z wywiadem, którego udzielił Dave naszemu
dziennikarzowi muzycznemu numer jeden, <strong>Romanowi Rogowieckiemu</strong>.<br />
</div>
<div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 0pt; text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/P8ckbtwonQU/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/P8ckbtwonQU?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<centre></centre>Porównując tę
mającą już dziewiętnaście (!!!) lat wypowiedź, ze współczesnymi wywiadami z
Davem, możecie zobaczyć, jak bardzo długą drogę przeszedł lider FF od
utalentowanego chudzielca z długimi włosami, głównie kojarzonego z tym, że
bębnił w Nirvanie (a przecież nie tylko!), do jednego z najważniejszych
rockmanów na świecie, ojca dzieciom, rasowego wydrzyjmordy z kapeli, która
zapełniła dwukrotnie pod rząd stadion Wembley, a ostatnio naszą rodzimą Tauron Arenę w
Krakowie. I o tym ostatnim wcieleniu Dave'a i Foo Fighters chcę Wam dzisiaj
opowiedzieć, bo jest o czym mówić, działo się moi Państwo, aż iskry leciały z
tronu! ;)<o:p></o:p>
</div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 0pt; text-align: justify;">
Muszę powiedzieć, że pierwszy raz w życiu, z pełną
premedytacją, kupiłam bilet na trybuny. Już słyszę te pomruki dezaprobaty – jak
to tak, nie na płytę, nie z tłumem, tylko jak burżuj jaki, na krzesełku? Ano, miejsce
może i w teorii siedzące, ale za to gwarantowało mi, że zobaczę wszystko, że
nie przeoczę niczego, co będzie działo się na scenie, że żaden spocony
wielkolud mi nie zasłoni ani nikt nie zgniecie mi żeber. Może i ułomkiem nie
jestem, ale do metra siedemdziesięciu nawet nie dojechałam, więc paru wyższych
chłopa i już mam koncert z głowy. A samą muzyką to ja się mogę rozkoszować w
domu. Na koncercie chcę też widzieć. I to widzieć dobrze. A szczególnie na
takim, na który tyle czekałam. Stąd trybuna, ale najlepsza, naprzeciwko sceny,
nisko, idealnie (po pięciu minutach od rozpoczęcia sprzedaży, nie było już biletów). Po wejściu na salę gratulowałam sobie wyboru i nie zawiodłam
się. Oczywiście większość widowni obok mnie była drętwa, ale znalazło się paru
ludzi, którzy tak jak ja szaleli przy każdym numerze. Nadzieja więc w narodzie
jest. <o:p></o:p></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 0pt; text-align: justify;">
Na wejściu otrzymałam białą kartkę z instrukcjami
dotyczącymi kilku piosenek i tego, co mam robić jako część tłumu. Przyznam, że
wszystkie te akcje wyszły faktycznie fajnie, chociaż śpiewania refrenu chyba
nikomu nie trzeba było nakazywać, a chyba niewiele było na sali osób, które by
tekstów Foo Fighters nie znały? No ale miło, że ktoś się o nas zatroszczył. Ja
darłam się przez cały koncert, mam nadzieję, że otoczenie nie miało mi tego za
złe, ale emocje trudno w takiej chwili opanować ;]. <o:p></o:p></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
<div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 0pt; text-align: justify;">
No ale dobrze, dosyć ogólników, konkrety. Zaczęli od mojego
ukochanego <em>Everlong</em>, podczas którego sformowaliśmy wielką, biało-czerwoną flagę
Polski – płyta była oczywiście czerwona i chyba płyta bardziej się wczuła, bo
tej bieli na trybunach nie widzialam zbyt wiele. Może z perspektywy zespołu
wyglądało to lepiej. W każdym razie ciarki tak jak weszły mi na plecy przy
pierwszych taktach <em>Everlong</em>, tak zeszły chyba dopiero dwa dni później. Grunt,
że się nie poryczałam, bo to już zalatywałoby fanówą <strong>Kelly Family</strong>. No ale co
poradzić, gdy się tak kocha kapelę, to albo się ryczy allbo wrzeszczy. Musiałam
wybrać to drugie, także po to, by ratować honor. <em>Everlong</em> płynnie przeszło w
<em>Monkey Wrench</em> – nie śledzę setlist, więc nie spodziewałam się tego numeru, stąd
tym większa radość. Dave zaprezentował, w jaki sposób wrzeszczy w finale, z
tym, że... a'capella, więc można było usłyszeć „suchą” wersję wokalu – no,
zazdroszczę wywrzasku. Potem <em>Learn To Fly</em>, który powitaliśmy chmarą papierowych
samolocików (mój oczywiście spadł dwa rzędy dalej, nigdy tego cholerstwa nie
umiałam składać – nie pomogły przerywane linie na kartce :P). Wyglądało to
cudownie i magicznie, kiedy tysiące papierowych samolotów przecinały powietrze
w rozmaitych kierunkach. W tym miejscu warto wspomnieć włoskich muzyków i
fanów, którzy tym właśnie utworem zwabili do siebie zespół – <a href="https://www.youtube.com/watch?v=JozAmXo2bDE" target="_blank">kilkuset zapaleńców,perkusistów, gitarzystów, basistów i wokalistów, wykonało w Cesenie właśnieLearn To Fly</a>, aby pokazać Foo Fighters, jak bardzo chcą, aby zagrali u nich. I
zgadnijcie co – Cesena była pierwszym miastem europejskiej części trasy FF.
Jak się chce, to można! Po otwieraczach ze starszych płyt dostaliśmy coś z
niczego, czyli <em>Something From</em> Nothing z ostatniej płyty, <em><strong>Sonic Highways</strong></em>.
Liczyłam na <em>In The Clear</em>, ale niestety tego wieczoru go zabrakło. Za to
setlista pękała w szwach od hitów, bo za chwilę zabrzmiały pierwsze dźwięki <em>The
Pretender</em> i nawet wapniackie dupki zerwały się z krzesełek! Ten niesamowicie
porywający numer wrzeszczała na bank cała moja trybuna i jestem pewna, że także
większość pozostałych zebranych. Inaczej się nie dało.<span style="mso-spacerun: yes;"> </span>W międzyczasie Dave wspomniał, że są w Polsce
pierwszy raz od 19 lat i że zagrają dla nas zajebiście długi koncert,
przekrojówkę przez wszystkie płyty. No i faktycznie. 2 godziny 15 minut – dobry
czas jak na tak wielką kapelę, żaden album nie został pominięty! <em>Big Me</em> Dave
dedykował ekipie koncertowej, dźwiękowcom, technicznym, oświetleniowcom i innym
ludziom wspierającym zespół w trasie – na wielkim telebimie zobaczyliśmy
twarze zwykle skryte w mroku backstage'u. Miły gest, przybliżający kapelę i całe zaplecze
publice. Chyba nie muszę wspominać, że kontakt z fanami, Dave ma wprost
genialny. </div>
<div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 0pt; text-align: justify;">
</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/2infsfZqK_Y/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/2infsfZqK_Y?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 0pt; text-align: justify;">
Także podczas <em>Big Me</em> zapaliliśmy światełka
– latarki w telefonach oświetliły salę, którą spowiły ciemności po zgaszeniu oświetlenia. Niesamowite wrażenie, jakby
rozgwieżdżone niebo dotknęło ziemi. Później znowu powrót do nowości –
<em>Congregation</em>, a następnie <em>Walk</em> z <em><strong>Wasting Light</strong></em>. Jednocześnie zabrakło <em>Rope</em>, co
troszkę mnie zasmuciło, ale za to na osłodę dostałam chwilę później <em>These Days</em>.
Podczas przedstawiania członków zespołu i krótkich solówek, każdy z muzyków zaproponował
miniaturkę coveru, bo przecież Foo Fighters znają „po jednej minucie z każdej
piosenki hardrockowej świata” - ale tylko po jednej minucie! Poszczuli nas więc
dźwiękami <em>Eruption</em> (<strong>Van Halen</strong>), <em>You Really Got Me</em> (<strong>The Kinks</strong>), <em>Roundabout</em> (<strong>Yes</strong>), <em>Detroit Rock City</em>
(<strong>KISS</strong>). No i to, na co czekały chyba wszystkie fanki Taylora Hawkinsa – <em>Cold
Day In The Sun</em>. Poprzedzony kumpelską gadką między wokalistą a perkusistą –
dwójką siedzących na tyłku gości, których wielu nazywa zaginionymi i cudownie
odnalezionymi bliźniętami – podobni fizycznie i charakterologicznie, tworzą
zgrany duet przyjaciół. </div>
<div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 0pt; text-align: justify;">
Nie inaczej było tego wieczoru w Krakowie. Wysoki wokal
Taylora tworzy przyjemne dla ucha harmonie z wokalami Dave'a, ale cieszy także
w wydaniu solowym. <em>My Hero</em> przeciągaliśmy ile się dało, wielokrotnie śpiewając
refren – na pewno wiele osób wskazywało, śpiewając, na lidera FF, bo przecież
to on, to oni - Foo Fighters, byli dla nas <em>heroes</em>, wieczorem 9.11.2015. <em>Times
Like These</em> powitałam z "lekką nutką dekadencji". Piosenka, która była ze mną w trudnych
momentach, wywołała niecodzienną odmianę ciarek na całym ciele. Przyjemnie
nostalgicznych. Następnie <em>Breakout</em>, <em>Arlandria</em> i<span style="mso-spacerun: yes;">
</span><em>White Limo</em> – czułam, że nie ma podczas tego koncertu ani jednego słabego
momentu, każdy utwór pasował idealnie, brzmiał jak trzeba. Ba! Całość brzmiała
cudownie, selektywnie, czysto, żadnych przypadków, zero fuszerki. Doskonałe
nagłośnienie, które z jednej strony urywało łeb przy samych pośladach, a z
drugiej nie zostawiło w uszach charakterystycznego piszczenia. Ideał, co słychać
także na filmikach nagranych przez widzów. <em>Skin and bones</em> zapowiadało, że
pomału będziemy się żegnać. Z melancholii wyrwało mnie <em>All My Life</em>, rozpoczęte
intro beatlesowskiego <em>Blackbird</em>. Kolejny evergreen, którego tekst
wyrecytowałabym, obudzona w środku nocy. Ach, radość z usłyszenia na żywo tylu
wielbionych przez lata kompozycji... Wierzcie mi, że do tej pory mam ciarki gdy
o tym pomyślę. A usta rozjeżdżają się w szerokim uśmiechu. Tak się wspomina
udane sztuki! <em>These Days</em> – czułam, że to będzie mój hit na co najmniej kilka
następnych tygodni – mocno zapadł mi w pamięć widok zmęczonego już zespołu,
który jednak daje z siebie wszystko, Pata Smeara, który przez cały koncert
skakał jak szalony, spoconych ale skupionych i uśmiechniętych Nate'a Mendela i
Chrisa Shifletta, Ramiego Jaffee, który wspomaga Foos na koncertach i wywija za klawiszami, szalejąc jak dziki. </div>
<div class="MsoNormal" style="margin: 0cm 0cm 0pt; text-align: justify;">
Czułam, że oni wszyscy
mogliby być gośćmi, którym przybijasz piątkę w barze i którym gratulujesz
udanego koncertu w małym klubie, gdzie akurat wszedłeś, bo zwabiły cię fajne
dźwięki. Ale są wielcy, grają na największych scenach świata. A jednocześnie
tacy zwyczajnie fajni. Po prostu im wierzę, jak mało komu, cholera, po prostu
są wiarygodni w tym, co robią. <em>This is a Call</em> przypomniało czasy zwariowanego,
młodego bandu, który zaczynał dwadzieścia lat temu, jako projekt Dave'a. <em>In the
Flesh</em>, cover <strong>Pink Floyd</strong>, to już część outro, podczas którego Dave zaczął snuć
swoją opowieść o poprzednim koncercie w Polsce. Wspomniał o tym, że grali na festiwalu,
gdzie przyjechali nieco zesrani ze względu na fakt, że mieli niezbyt wielki
repertuar, a na dodatek tuż przed nimi zagrała polska metalowa kapela, ktorej
wokalista robił groźne miny, miał długie włosy, a na nogach... chodaki. Zespół był tak cholernie dobry, że gacie Amerykanów były pełne, jeszcze przed
wyjściem na scenę. Dave tego nie pamiętał, ale publiczność już tak – to właśnie
Acid Drinkers rozgrzewali wtedy widzów w Operze Leśnej. Nie ma się co dziwić,
że zapadli oni w pamięć Grohlowi – charyzmę Titusa ciężko podrobić, a i
klasycznemu składowi Acidów trudno zarzucić brak profesjonalizmu czy
autentyczności. Musieli być więc mocni i mogli zaniepokoić – bądź co bądź –
młody zespół zza Oceanu. Foos dali z siebie wszystko, co możecie zobaczyć na
nagraniu z tv (link wyżej; zwróćcie uwagę na logo stacji – takie to były czasy! ;) ). <br />
</div>
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen="" class="YOUTUBE-iframe-video" data-thumbnail-src="https://i.ytimg.com/vi/kSuDduZOius/0.jpg" frameborder="0" height="266" src="https://www.youtube.com/embed/kSuDduZOius?feature=player_embedded" width="320"></iframe></div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
</div>
Koncert zamknęło <em>Best of You</em> – długo jeszcze śpiewane przez
tysiące gardeł, pragnących jak najdłużej pozostać blisko zespołu. Wspaniały,
mocarny zamykacz, ktorym kapela oddała hołd publiczności, a publiczność
kapeli. Dziękowaliśmy za cudowny wieczór, pełen wielkich emocji i wzruszeń,
jedyny w swoim rodzaju i doskonały w każdym calu. Nie nadętych i obrażonych na
cały świat gwiazdeczek, ale zwykłych gości, którzy po prostu fajnie grają i
dobrze robią to w tej konkretnej konfiguracji, gdzie, owszem, w centrum jest
postać Grohla, ale przecież to nie on sam tworzy tę wspaniałą całość, choć to
właśnie jego upór pchał przez lata wózek z logo Foo Fighters do przodu, choć
droga była wyboista i pełna dziur, pułapek i wypadków. Teraz nie tylko koledzy
z zespołu, ale i ogromne rzesze ludzi na całym świecie, mogą cieszyć się tym,
czym jest FF. A jest wspaniałą przygodą, odtrutką na złość i niepogodę,
radością w smutnych chwilach, wsparciem, pomocną dłonią i promykiem nadziei. Ta
muzyka dodaje otuchy i napędza do działania. Po prostu włącz to bardzo głośno i
zamknij oczy, posłuchaj tekstu i poczuj, że goście, którzy to piszą (wszystkie
piosenki podpisane są zawsze zespołowo) to nie banda oderwanych od
rzeczywistości clownów, ale zwyczajni goście z bagażem doświadczeń. Poczuj to i
zakochaj się, a potem idź na koncert i krzycz razem ze wszystkimi, bo przecież
po to tam idziesz.<o:p></o:p></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
TNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7452071157170352639.post-92209336863116588802015-07-22T21:26:00.000+02:002015-07-22T21:26:08.086+02:00Jeszcze festiwal czy już jarmark? Wrażenia z Jarocina 2015.<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://1.bp.blogspot.com/-RqP9_j_p6jY/Va_rC1sA3MI/AAAAAAAAIuQ/ZZeJxMFWmB4/s1600/DSC01651.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="240" src="http://1.bp.blogspot.com/-RqP9_j_p6jY/Va_rC1sA3MI/AAAAAAAAIuQ/ZZeJxMFWmB4/s320/DSC01651.JPG" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Całe mnóstwo kultowych płyt - do odsłuchania w całości!<br /></td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
Podczas swoich muzycznych podróży odwiedziłam już różne festiwale, nie zawsze korelujące z moimi zainteresowaniami, często line-up wypełniały nieznane mi zespoły, zazwyczaj jednak wracałam do domu pełna pozytywnych wrażeń i osłuchana z nową muzyką. Są festiwale, na które wracam co roku, są też takie, które miały tylko jedną edycję i niestety próżno wyczekiwać kolejnych. Są też imprezy kultowe, na których być wręcz wypada, choć raz. Nawet, jeśli dzisiaj ich kształ znacząco odbiega od legendy, którą żyjemy, zanim znajdziemy się na miejscu. Jednym z takich absolutnych "must see" był dla mnie Jarocin. Dla pokoleń sprawa kultowa, kojarząca się nierozerwalnie z polskim rockiem i punkiem lat osiemdziesiątych. Ale nie tylko. Jarocin to symbol, zwany "wentylem bezpieczeństwa" nietypowy twór, który jakimś cudem funkcjonował w pełnym absurdów świecie schyłku PRL-u. Ta niezwykła historia skłoniła mnie do zgłębienia tematu bardzo mocno, choć nigdy w Jarocinie nie byłam. Nie czułam potrzeby, skoro i tak ten Jarocin, który najbardziej mnie fascynował, przeszedł już do historii. Obecnie to właściwie festiwal jak każdy inny, tylko tyle, że odbywa się w tym samym mieście co impreza sprzed trzydziestu lat.</div>
<div style="text-align: justify;">
Ostatecznie jednak, kiedy już tytuł magistra miałam na papierze, a obroniona praca traktowała właśnie o wielkopolskim festiwalu, myśl o zobaczeniu na własne oczy jak to teraz wygląda, zaczęła być coraz bardziej natarczywa. W końcu, po dwóch latach, wyprawa do Jarocina doszła do skutku. I nie, nie ciekawiły mnie koncerty (chociaż kilka kusiło, ale nie na tyle, żeby wydać lekką ręką 190 złotych na karnet). Chciałam zobaczyć miasto. Poczuć klimat. Wreszcie zwiedzić Spichlerz Polskiego Rocka, otwarty zaledwie rok wcześniej. Jakimś cudem przeczuwałam, że właśnie tam przede wszystkim unosi się dzisiaj duch dawnego Jarocina.</div>
<div style="text-align: justify;">
Zacznę od Spichlerza, bo właściwie było to pierwsze miejsce, do którego zajrzałam po przyjeździe do miasta. Pierwsze wrażenie - rewelacja! Na parterze, w chłodzie, znajdują się liczne stoliki i ławy wykonane z palet, gdzie strudzeni droga autostopowicze znaleźli upragnione płyny i ukojenie dla spalonych słońcem ciał. Rozpoczynało się właśnie spotkanie z dr. Bogusławem Traczem na temat publikacji <em>Hippiesi, kudłacze, chwasty. Hipisi w Polsce w latach 1967-1975</em>. Spotkań i wydarzeń w Spichlerzu w czasie trwania festiwalu było zresztą więcej - rozmowy z autorami (i bohaterami) promujące nowe wydawnictwa, koncerty, pokazy teledysków, warsztaty i wernisaże. Poza tym we wnętrzach przytulnej knajpki spotkać można było znane postaci polskiej sceny muzycznej, ale również tak znakomitych autorów, jak choćby Leszek Gnoiński, który spędził w Jarocinie chyba cały weekend. </div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-dV6ka1kpszg/Va_rFvVcADI/AAAAAAAAIuY/ZgMbjdHu5fo/s1600/DSC01656.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="http://4.bp.blogspot.com/-dV6ka1kpszg/Va_rFvVcADI/AAAAAAAAIuY/ZgMbjdHu5fo/s320/DSC01656.JPG" width="240" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Znaczki domowej roboty i czapka Budzego</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
Spichlerz to jednak nie tylko bar i świetne miejsce koncertowe, ale również, a może przede wszystkim, muzeum poświęcone polskiej muzyce rockowej, głównie rzecz jasna festiwalowi w Jarocinie. Na dwóch kondygnacjach znajdziemy bogatą ekspozycję prezentującą różnorodność polskiego rocka, poświęcone wybitnym zespołom (i osobistościom) sekcje pełne są muzyki, której słuchać można na rozmaite sposoby. Każdy kąt wypełnia muzyka, żaden fragment przestrzeni nie został zmarnowany. Nie zabrakło niezbędnych w muzeum eksponatow w postaci znanych atrybutów ludzi polskiej sceny muzycznej - zobaczyć można slynną czapkę Tomasza "Budzego" Budzyńskiego (pytanie, czy to TA czapka? podobno pierwowzór zaginął?), glany Renaty Przemyk, czy koszulkę wykonaną przez Roberta Brylewskiego. Na drugim piętrze zawisła także tablica z dworca w Jarocinie, która jeszcze do niedawna witała przybyłych pociągiem festiwalowiczów. </div>
<div style="text-align: justify;">
Wizyta w Spichlerzu Polskiego Rocka to na pewno znakomita lekcja historii o polskiej muzyce rockowej, sposobność, by lepiej zrozumieć i poznać jej specyfikę. Jednocześnie muzeum skonstruowane jest według współczesnych standardów, dalekie jest od typowo "gablotkowego" systemu wystaw. Zapewniam, że zwiedzający w każdym wieku znajdą tu coś dla siebie. Jeśli jeszcze nie byliście w Spichlerzu, koniecznie odwiedźcie to miejsce!</div>
<div style="text-align: justify;">
No dobrze, było słodko, to teraz łyżka dziegciu. Kochani, jeśli naiwnie wierzyliście w to, że pojedziecie sobie do Jarocina i przeżyjecie najprawdziszy "punkowy" festiwal (chociaż jak słusznie zauważył Leszek Gnoiński, Jarocin nigdy festiwalem punkowym nie był...), to muszę Was rozczarować. Jeśli szukacie punkowego festiwalu, jedźcie na Rock na Bagnie. To, czym Jarocin jest w tej chwili, to... Festiwal jak każdy inny. Nic ponad to. Naprawdę poza marką, jaką daje nazwa miasta, nie ma tu nic szczególnego. Line-up każe się zastanawiać, czy organizatorzy mają jakąś spójną wizję imprezy i wiedzą, w jaką stronę zmierzają, co chcą osiągnąć. Czy firmują się nazwą Jarocin jedynie z czystego wyrachowania, czy może mają jakiś pomysł na to, aby obecny kształt festiwalu miał JAKIKOLWIEK związek z dawnym Jarocinem, Ja odniosłam takie wrażenie. Zwłaszcza, że amfiteatr, gdzie nigdyś odbywały się koncerty, dziś zarasta trawą, jest pusty, podczas, gdy wokół pola koncertowego odpust trwa w najlepsze. Kolorowe karuzele, diabelskie młyny, atrakcje dla całej rodziny, myślę, że i wata cukrowa by się znalazła i wszystko inne, typowe dla wesołego miasteczka również. Naprzeciwko, po drugiej stronie ulicy, potężna wioska piwna, a tuż obok ogrodzenie obciągnięte czarną folią i wielka scena w szczerym polu. Zero klimatu, chciałoby się powiedzieć po młodzieżowemu i chyba nie ma w tym wielkiej przesady. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://1.bp.blogspot.com/-PYezBEFEBa4/Va_rRTVs-pI/AAAAAAAAIuw/jdH7K2tc5lk/s1600/DSC01672.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="150" src="http://1.bp.blogspot.com/-PYezBEFEBa4/Va_rRTVs-pI/AAAAAAAAIuw/jdH7K2tc5lk/s200/DSC01672.JPG" width="200" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Odpust czy festiwal muzyczny? </td></tr>
</tbody></table>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: justify;"><a href="http://1.bp.blogspot.com/-xHbn6_NxEM8/Va_rJg3_cLI/AAAAAAAAIug/sUTTzBtf6VI/s1600/DSC01669.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="150" src="http://1.bp.blogspot.com/-xHbn6_NxEM8/Va_rJg3_cLI/AAAAAAAAIug/sUTTzBtf6VI/s200/DSC01669.JPG" width="200" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: justify;">Amfiteatr w Jarocinie... Smutny widok. </td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
Śmiało mogę podsumować wyjazd do Jarocina w ten sposób: doskonała wyprawa! Nigdy nie zapomnę podróży autostopem do kolebki polskich festiwali rockowych, bo to przecież między innymi tutaj Jurek Owsiak kształtował swoją wizję polskiego Woodstocku. </div>
<div style="text-align: justify;">
To tutaj rodziły się legendy polskiej sceny, tutaj debiutowali wielcy dzisiaj wykonawcy, to tutaj zagrano setki koncertów, które po latach mogą wspominać z sentymentem obecni wówczas pod sceną. To właśnie Jarocin a nie żaden Kołobrzeg czy Opole, był miejscem, gdzie biło serce polskiej kultury, która zostawiła po sobie wyrazisty ślad. To tutaj warto, aby odbywał się wspaniały festiwal, który łączyłby stare i nowe, w przemyślany i rozsądny sposób. Bez skoku na kasę i grania legendą w imię zysku. Dla zysku, jak śpiewał Dezerter, ludzie giną i toczą się wojny... Nie chciałabym, aby coś tak wspaniałego jak festiwal muzyczny, bylo areną wojenną i konfliktowało ludzi. Zobaczymy, co przyniesie kolejna edycja. Może tym razem skuszę się na weekend w tym uroczym mieście? ;)</div>
TNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7452071157170352639.post-77676501026538902962015-02-03T12:35:00.001+01:002015-02-03T12:35:52.028+01:00Podwórkowi chuligani w kaszkietach<div style="text-align: justify;">
<b>Hańba </b>- jedno z mocniej brzmiących słów w języku polskim, chętnie używane przez entuzjastów archaizmów, ale także wszelkiego rodzaju krzykaczy, wielbicieli politycznych potyczek na poziomie poniżej parteru i innych. Długo by wymieniać. Na szczęście nasi dzisiejsi bohaterowie są dalecy od tego, choć z historią i polityką przecież mają związek nader ścisły. Bo mowa o zespole, o kapeli, zbuntowanej orkiestrze podwórkowej - jak sami o sobie mówią i piszą. Zaiste, lepszego określenia dla tej formacji szukać nie trzeba.</div>
<div style="text-align: justify;">
Wyglądają jak rasowa podwórkowa kapela, grają na instrumentach takich, jak dawne, podwórkowe kapele. Pamiętacie? Wpadali na podwórko, rżnęli głośno, śpiewali popularne, i często sprośne, piosenki, takie jak <i>Mały biały domek</i>, <i>Hahary</i>, <i>Cicha woda</i> czy klasyk wszelkich posiadówek, ognisk i wesel - <i>Ukraina </i>aka <i>Hej Sokoły</i>. Jeśli nie pamiętacie tych hałaśliwych band krążących po podwórkach, którym sąsiedzi zrzucali z balkonów drobniaki, a dzieci biegały za nimi wrzeszcząc, śpiewając i tańcząc, to znaczy, że albo jesteście bardzo młodzi albo spędziliście dzieciństwo na Marsie. Po co cały ten wstęp? Chciałabym, żebyście poczuli się jak ja, kiedy po raz pierwszy usłyszałam Hańbę na żywo. </div>
<div style="text-align: justify;">
Bo to też było podwórko, drewniany podest/scena i gorący, letni wieczór. Muzykanci (przygotujcie się na to, że w tym tekście będzie sporo archaizmów, ot klimat) rozstawili się w rogach podwórza i pokrzykiwali jak przekupki albo gazeciarze. Rzucali kwotami i przykładami, ile można było kupić za taką a taką ilość złotówek czy groszy kiedyś, a ile trzeba wydać teraz... Nie nie, moi drodzy, nie w XXI wieku, w Stonce, ale w okresie międzywojnia, bo należy dodać, że wszystko, o czym sympatyczni panowie z Hańby śpiewają, osadzone jest w realiach Dwudziestolecia. Mamy więc piosenkę o prezydencie Narutowiczu, odę do cukru (który, jak wiadomo - krzepi), utwór o wiele mówiącym tytule <i>Żydokomuna</i>, czy <i>Bij Bolszewika</i>. Na stronie wydawnictwa Karoryfer Lecolds, <a href="http://www.karoryfer.com/hanba">czytamy o Hańbie</a> w ten sposób: </div>
<div style="text-align: justify;">
<blockquote class="tr_bq">
<span style="background-color: #ffe599;"><i>Od 1926 roku Polska nasza miała być uzdrowiona i naprawiona. W sferze
politycznej zaprowadzony miał być porządek, a w sferze społecznej nowe,
godne życie. Minęło już lat siedem, a wciąż uczciwie pracującego
człowieka ledwie stać na bochenek chleba, tem gorzej, jeśli na jego
utrzymaniu jest głodna rodzina. Naruszane jest prawo, ośmieszana
konstytucja. Osiągnięciami infrastruktury i technologji zasłonić się
próbuje problemy maluczkich - Polska zaczyna powoli przypominać Włochy
faszystowskie.</i></span><br />
<span style="background-color: #ffe599;"><i>W roku 1931 kilkoro muzykantów postanawia założyć wspólnie Orkiestrę
Zbuntowaną, której muzyka ma ganić jawny gwałt na demokracji oraz
pocieszać tych owem gwałtem pokrzywdzonych. Której muzyka niesie
wrzeszczącą krytykę niesprawnego ustroju, wytyka palcem jego absurdy
oraz przede wszystkiem - pięść wymierza prosto w twarz Sanacji.</i></span></blockquote>
Właściwie mogłabym nie dodawać nic więcej, gdyby nie fakt, że miałam przyjemność zobaczyć zespół na żywo. A zapewniam Was, że warto. Bo Hańba to absolutny przebój koncertowy 2014 roku - zachwycili mnie swoją żywiołowością, autentycznością i fantastycznym kontaktem z publiką. Po koncercie afterparty ciągnęło się jeszcze długo - okazało się, że na melodię <i>Whisky </i>można zaśpiewać niemal każdy utwór, a koncert życzeń nie stanowi praktycznie żadnego problemu dla chłopaków z Krakowa. Piszę "chłopaków", ale członkowie Hańby to doświadczeni, dojrzali muzycy, którzy z niejednego pieca chleb jedli. I to słychać. Rewelacyjnie elastyczni, otwarci i skorzy do improwizacji, dali niebywały popis umiejętności muzycznych i wokalnych - aż chciało się śpiewać razem z nimi. Dlatego też polecam Wam Hańbę na żywo - jeśli tylko będziecie mieli okazję gdzieś ich zobaczyć. Punkrock w wydaniu na harmonię, tubę i mandolinę to jest zdecydowanie to, co musicie przeżyć.<br />
Do tej pory wydali 3 albumy: <i>Figa z Makiem</i>, <i> Guma i gówno</i> oraz <i>Prosto w serce</i>. Każda z płyt porusza tematykę zadeklarowaną przez zespół w <a href="http://www.karoryfer.com/hanba/informacje/manifest">Manifeście </a>- szeroko zakrojoną krytykę polityki czasów sanacyjnych: od bezpośrednio adresowanych, po ogólne żale i wytykanie palcem zła i błędów. Wszystko to podane w swojskim sosie, wypełnione skocznymi melodiami, wykrzyczanymi wokalami, podbite pulsującym, zawrotnym rytmem bębna. Gdzieniegdzie da się wysłyszeć wplecione melodie znane każdemu Polakowi - a to <i>Prząśniczkę </i>(szczególnie bliską sercu łodzianki), a to <i>Z popielnika na Wojtusia</i>. Hańba bawi się muzyką - nie dość, że nie chcą być cicho, to nic nie robią sobie z eksperymentowania z rozmaitymi gatunkami, które ni stąd i z owąd nagle wkradają się do piosenki i pozornie zakłócają rytm, w istocie tylko go podkręcając. Czyste szaleństwo!<br />
<br />
Jeśli odpowiada Wam stylistyka takich projektów jak R.U.T.A. czy Pochwalone, zdecydowanie powinniście zapoznać się bliżej z Hańbą. To kolejny dowód na to, że punk rock odnalazłby się doskonale w każdych warunkach historycznych, gdyby nie został wymyślony dopiero w XX wieku. <br />
<br />
<center>
<iframe allowfullscreen="" frameborder="0" height="315" src="https://www.youtube.com/embed/_BZLYvYW_jM" width="420"></iframe></center>
<br />
Wszystkich utworów możecie
wysłuchać na stronie <a href="http://www.karoryfer.com/hanba/wydawnictwa">Karoryfer Lecolds</a>, a śledzić nadchodzące wydarzenia
- np. na <a href="https://www.facebook.com/Hanba1926">fb Hańby</a>. </div>
TNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7452071157170352639.post-65898563642154850422014-09-17T16:12:00.001+02:002014-09-17T16:20:02.354+02:00Summer Dying Loud - czyli jak dobijano lato w Aleksandrowie Łódzkim<div style="text-align: justify;">
Jak zapewne wiedzą wszyscy czytelnicy tego bloga, a inni za chwilę się dowiedzą, festiwale i koncerty są tym, co lubimy tutaj najbardziej. Muzyka na żywo to zupełnie coś innego niż słuchana z płyt, odtwarzanych na różnym sprzęcie, często w słabej jakości. A bywa i tak, że zespół na nagraniach nie zachwyca, ale za to na koncertach jest prawdziwą petardą. </div>
<div style="text-align: justify;">
Ponieważ w Polsce metalowe festiwale zawsze mają pod górkę (nie brakuje u nas wprawdzie maniaków ciężkich brzmień, ale już z organizatorami jest gorzej) bo a to pani Gieni z pobliskiej parafii nie spodoba się "szatański" headliner a to bilety się nie sprzedają bo za drogo, a to wreszcie jakiś zagraniczny (czy też jeszcze inny) czynnik decyduje o tym, że dana impreza już do nas nie zawita. Są tacy, którzy się poddają i składają broń po kilku nieudanych próbach dotarcia do szerszej publiczności, a i walka z biurokracją może niejednemu zapewnić bezpieczny, biały kaftan. </div>
<div style="text-align: justify;">
Do żadnej z powyższych grup nie należy na szczęście organizator <a href="http://summerdyingloud.pl/o-festiwalu/">Summer Dying Loud </a>(wcześniej Rockowe Zakończenie Lata) w Aleksandrowie Łódzkim. Od 2009 roku impreza rozwija się w obiecującym kierunku, gromadząc coraz liczniejszą publiczność z całej Polski. Zagrali już tutaj m.in.: Acid Drinkers, Turbo, TSA, Illusion, Armia, Lipali, Luxtorpeda, Coma, Hey, Kat & Roman Kostrzewski, Flapjack, Corruption, Virgin Snatch i inne znane lub mniej znane zespoły. Od początku założenie było proste - stworzyć rockową imprezę i co ważne - z początku darmową. Dotychczas był to jednodniowy koncert, z dość rozbudowanym line-upem. Ale - jak wiadomo - apetyt rośnie w miarę jedzenia. W tym roku po raz pierwszy Summer Dying Loud trwał 2 dni - piątek oraz sobotę (12. i 13. września). Co bardzo ważne, przy dwudniowym, bardzo rozbudowanym składzie, ceny zachwycały - dwudniowy karnet w przedsprzedaży kosztował jedynie 25 zł, a jednodniowa wejściówka - 15. Dodatkowo część uczestników mogła skorzystać z darmowego pola namiotowego. Krótko i zwięźle, jak to mówią amerykanie: shit just got real. Mamy solidny festiwal w centralnej Polsce. I chyba nic nie jest w stanie powstrzymać Tomka Barszcza, który z roku na rok, wraz z ekipą, staje na wysokości zadania, realizując przy okazji swoje marzenia i plany. Trzymam kciuki! A teraz co nieco na temat samych koncertów, bo przecież było ich sporo. </div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: center;">
<b>Dzień 1:</b></div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
Piątkowym "otwieraczem" był heavymetalowy <b>Młot Na Czarownice</b>. Nie wiem, czy była jakaś zmowa organizatora z MPK, ale moja obsuwa w dotarciu na miejsce, niemalże pokryła się z opóźnieniem startu imprezy - udało mi się dotrzeć pod koniec setu chłopaków, którzy prezentowali się dość klasycznie, z wyraźnymi inspiracjami Judas Priest (nieprzypadkowo wokalista wystąpił w koszulce kapeli Halforda). Panowie pokazali, że można zagrać solidnie dla niemal pustego placu, tak, jakby były tam nieprzebrane tłumy. Okazało się, że nie tylko oni musieli zmagać się z tym problemem, którego nie umniejszały upalne temperatury. Niemniej wczesna pora rozpoczęcia koncertów (około 16:00) musiała odbić się na frekwencji - zespoły otwierające raczej się z tym liczą, więc nie ma co biadolić. Przy okazji jednak lato, które tak hucznie zamierzaliśmy odprawić, nie dawało za wygraną i skłaniało do pozostania w cieniu aż do późnego popołudnia. Drugi zespół przyjechał aż z Krosna - mowa o <b>Krusher</b>. Wokalistka sporo opowiadała o autorskiej inicjatywie formacji, a mianowicie o festiwalu KrushFest, który odbędzie się w Jaśle 27.09 - gwiazdami mają być Vader i Vesania. Widok kobiety na wokalu w zespole metalowym zawsze budzi we mnie lekkie obawy - tutaj było na zmianę znośnie i zaskakująco. Prowadzący zapowiedział Krusher jako coś pomiędzy Iron Maiden a Closterkeller i to wydaje mi się najtrafniejszym porównaniem. Dorzuciłabym jeszcze inspirację Angelą Gossow lub innymi growlującymi paniami, jednak efekt nie do końca mnie zadowolił. A i muzycznie nie była to moja bajka.<b> Astral Queen</b> zaprezentowali już nieco inne brzmienie - było mrocznie, klimatycznie i ciężko, może nawet lekko "zamulająco", ale w dobrym tego słowa znaczeniu. Fani My Dying Bride, Paradise Lost czy wczesnej Anathemy powinni być ukontentowani. Następnie sceną (i ludźmi pod nią) zawładnęła cienka kiełbasa, czyli niestrudzeni krzewiciele debil core'a - <b>Kabanos</b>. Ta kapela przyciąga już takie tłumy, że nie ma sensu nawet o tym wspominać, jednak to właśnie oni tego dnia zgromadzili jako pierwsi tak liczną publiczność. Wszyscy chóralnie odśpiewywali z Zenkiem <i>Czołg, </i><i>Ptaszka </i>czy <i>Buraki. </i>Nie zabrakło tradycyjnego skoku w publiczność i innych atrakcji znanych z koncertów tego jakże rozkosznego bandu. Brzmienie wyrywało z kapci - była to zresztą cecha charakterystyczna wszystkich koncertów na Summer Dying Loud - z tego miejsca czapki z głów dla techniki. </div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: justify;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://3.bp.blogspot.com/-WHSJLjU2TSo/VBmU17yvW5I/AAAAAAAAIXw/VlN9Gbdtmcg/s1600/Kabanos.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="http://3.bp.blogspot.com/-WHSJLjU2TSo/VBmU17yvW5I/AAAAAAAAIXw/VlN9Gbdtmcg/s1600/Kabanos.jpg" height="189" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Kabanos</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
Po zabawowym Kabanosie przyszła pora na bardziej stonowane dźwięki - słuchaczy uraczył bowiem swoim występem - czy może raczej misterium - hipnotyczny <b>Blindead</b>. Ciężkie, powolne brzmienia tej sludge'owej kapeli przewalały się nad polem koncertowym i okolicą. <b>Dezerter </b>zaprezentował się w piątek jako przedostatni. Nie ukrywam, że na ich koncert czekałam tego dnia najbardziej. Smaczku całej sytuacji dodawał fakt, że tego wieczoru mieliśmy usłyszeć po raz pierwszy dwa utwory z nadchodzącej płyty, <i>Większy zjada mniejszego</i>. Nowe kompozycje wypadły fantastycznie - stylistycznie podobne rzecz jasna do poprzednich dokonań polskiej legendy punk rocka (szczególnie ostatniej płyty - <i>Prawo do bycia idiotą</i>), ale przecież nikomu to nie przeszkadza. Mocno, głośno i przede wszystkim ostro pod względem przekazu - jak zawsze u Dezerterów. Poza tym na set złożyły się największe "przeboje", takie jak <i>Polska Złota Młodzież</i>, <i>Dezerter</i>, <i>Plakat</i>, <i>Pierwszy Raz</i>,<i> Ku Przyszłości</i> czy <i>Ostatnia Chwila</i>. [Co ciekawe, udało mi się też usłyszeć kolejne trzy utwory z nowej płyty w radiu, kiedy wracałam już do Łodzi - grunt, to wyczuć moment na odwrót ;)]. Jak zwykle było energicznie i bezkompromisowo, niemal bez chwili przerwy. Duża dawka zaangażowanej muzyki, w sam raz na zakończenie lata z przytupem. Ostatni wystąpili <b>Decapitated </b>- i tu zaskoczenie. Spodziewałam się czegoś zupełnie innego - większego mroku? Miałam chyba mylne wyobrażenie na temat tej kapeli - uraczyli mnie niesamowitą dawką rock'n'rolla w ciężki wydaniu. Bujającą odmianą death metalu, która wprawiła w drżenie wszystkie moje organy wewnętrzne. Z rozdziawioną gębą obserwowałam co się dzieje na scenie i przez chwilę czułam się jak na Brutal Assault, gdy grali Six Feet Under. Niesamowita energia i moc, niepozbawione sensu i dalekie od łomotu - po prostu fenomenalny zespół w doskonałej formie. Wiem jedno - będę chciała więcej. </div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: center;">
<b>Dzień 2: </b></div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
Sobota przywitała uczestników festiwalu kolejną falą upałów - doświadczenie kazało zostawić w domu ciężkie obuwie i przybiec pod scenę w trampkach. </div>
<div style="text-align: justify;">
Jako pierwsi zagrali tego dnia <b>Manipulation </b>- niestety zobaczyłam jedynie końcówkę ich występu, na tyle niereprezentatywną, że udało mi się jedynie zarejestrować całkiem niezły wokal. <b>Internal Quiet</b> - ci panowie grali u siebie, w związku z czym mieli też i publiczność. NWOBHM ma się w naszym kraju całkiem nieźle, a jeśli dorzucić do tego klawisz, no to... przyznam, że brzmi to ciekawie. Nastąpiły ponownie próby zaktywizowania publiczności zgromadzonej głównie pod parasolami gastronomii, w chłodnych zakątkach zagrody piwnej - niestety, średnio udane. Muzycznie było bardzo dobrze pod względem wykonawczym, jednak to już nie moja bajka, w związku z czym pozostawię pochwały innym. Na mnie wrażenie zrobił wokalista, który momentami osiągał naprawdę godne pozazdroszczenia rejestry. Muzycy <b>Spirit</b>, chcący utrzymać wokół siebie atmosferę tajemniczości, wystąpili w maskach. Udowodnili, że można o tej porze grać dość skomplikowaną muzykę, bogatą w zmiany tempa a jednocześnie brutalną i ciężką. Zapewne jednak dużo lepiej słuchałoby się takich dźwięków pod osłoną nocy. </div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: justify;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-Rf8zXBzECkE/VBmVDeWTesI/AAAAAAAAIX4/oGFsUG-YaDc/s1600/Rust.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-Rf8zXBzECkE/VBmVDeWTesI/AAAAAAAAIX4/oGFsUG-YaDc/s1600/Rust.jpg" height="190" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Rust</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
Kiedy na scenę wyszli <b>Rust </b>z Poznania i zaczęli grać, moje małe, czarne serduszko zabiło szybciej. W końcu ktoś wpadł na to, żeby połączyć Led Zeppelin z AC/DC, a może nawet Airbourne! Ależ to była energia - petarda, której kompletnie się nie spodziewałam. Stałam oczarowana, bo i było na co popatrzeć. Panowie kompletnie zatracają się w muzyce, którą grają (a robią to rewelacyjnie) i szaleją na scenie jak opętani. Coś pięknego - rock'n'roll w czystej postaci. Fantastycznie bujające dźwięki, niesamowity groove i "amerykańskość" brzmienia - pewnie niektórzy mogliby łatwo dać się oszukać, że zespół pochodzi właśnie ze Stanów. Brawo! W końcu ktoś zaciągnął mnie pod scenę! Ale na tym nie koniec sobotnich niespodzianek. Kolejny naładowany energią koncert dali <b>Lostbone </b>- znowu kapela,którą gdzieś tam widziałam i mi się nie podobała, a tutaj... Po prostu rozstawili wszystkich po kątach i pokazali, jak się gra na luzaku ale z kopem godnym hardcore'a. Fajna, zabawowa załoga, widać było, że granie sprawia im niesamowitą frajdę. Ludziom pod sceną ewidentnie udzieliła się ta swobodna atmosfera, bo w końcu mogliśmy obserwować bezustannie kręcący się młyn i inne typowo koncertowe szaleństwa. Dodatkowym atutem zespołu jest kapitalny wokalista, którego kontakt z publiką zasługuje na osobne oklaski. Następnie zagrał <b>None</b>, czyli załoga, która zawsze wpędza mnie w konsternację. Niby wszystko gra, niby jest fajnie, ciężko i tak jak trzeba, ale jednak do mnie nie przemawiają. Coś mi tam nie pasuje i nigdy nie umiem się do nich przekonać. Choć trzeba powiedzieć, że koncerty są profesjonalne i gromadzą konkretną publikę, to jednak nie jest to muzyka dla mnie. Ale przecież na festiwalu nie chodzi o to, żeby bez przerwy siedzieć pod sceną - trzeba dać uszom odpocząć ;). </div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://1.bp.blogspot.com/-SgQ6YDsd9fM/VBmVFCgxZUI/AAAAAAAAIYA/UzIKDKRa8vE/s1600/Corruption.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="http://1.bp.blogspot.com/-SgQ6YDsd9fM/VBmVFCgxZUI/AAAAAAAAIYA/UzIKDKRa8vE/s1600/Corruption.jpg" height="177" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Corruption</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: left;">
<b style="text-align: justify;">Corruption </b><span style="text-align: justify;">- można powiedzieć, że to już właściwie weterani Summer Dying Loud, bo zagrali w Aleksandrowie po raz drugi (poprzednio w 2011 roku). Przy notatkach z festiwalu mam przy nich tylko jedną uwagę: "CZAD!", bo to krótkie słowo najlepiej oddaje, jakie są koncerty Corruption. Nogi same rwą się do tańca (jaki by on nie był) i - jeśli znamy teksty - usta do śpiewania. Stoner jest ostatnio tym, co mnie buja najlepiej, więc panowie trafili w mój gust perfekcyjnie i cały czas nucę sobie: "</span><i style="text-align: justify;">I am an unbeliever / Your pain / And Deceiver / Call me devileiro / But my name is Lucifer / Light bearer / Morning star / Evil one / Rebel is my name". </i><span style="text-align: justify;">Zespół ostatnio przechodził trudny okres (odejście wokalisty - Rufusa i perkusisty), jednak jak było widać, radzi sobie doskonale. Nowe kompozycje (z albumu </span><i style="text-align: justify;">Devil's Share</i><span style="text-align: justify;">), które zaprezentowali w Aleksandrowie, także nie pozostawiają złudzeń - Corruption nie powiedzieli jeszcze ostatniego słowa. Po dawce stonera przyszła pora na rodzimą odmianę metalu, czyli zespół </span><b style="text-align: justify;">Hunter</b><span style="text-align: justify;">. Choć od fanowania Hunterowi jestem daleka, to trzeba im przyznać, że są niezłomni i konsekwentni w tym, co robią. Mają swoją grupę docelową, do której trafia ich przekaz, w związku z czym nie mogą narzekać na brak wsparcia. Szkoda tylko, że poprzednie zespoły musiały skracać swoje sety do granic przyzwoitości, a Hunter zagrał aż 4 bisy. Tyle na ten temat z mojej strony. Co do </span><b style="text-align: justify;">Riverside</b><span style="text-align: justify;">, które zamknęło tegoroczną edycję Summer Dying Loud, to rzecz jasna był to niesamowicie klimatyczny występ, pełen wysmakowanych melodii, których nie trzeba reklamować, ponieważ bronią się same. Dobrze było uspokoić głowę przed powrotem do domu, więc wybór Riverside jako ostatniej kapeli z pewnością był trafiony. Panowie zamykali jednocześnie dwuletni okres koncertowania, po którym zamierzają stworzyć i nagrać nowy album - kibicuję im mocno, bo jest to jeden z naszych najlepszych towarów eksportowych. </span></div>
<div style="text-align: left;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
Podsumowując - udana, bardzo dobrze ro(c)kująca impreza. Świetnie wyważony line-up, cieszy to, że nie tylko dla muzyki metalowej znalazło się miejsce (mam nadzieję, że ta tendencja zostanie utrzymana). Jeszcze bardziej raduje mnie fakt, że w samym sercu Polski powstaje świetna, porządnie zorganizowana impreza, której kierownik ma głowę na karku i zna się na muzyce - wróży to świetlaną przyszłość, której życzę Summer Dying Loud bardzo mocno. Oby tak dalej! </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Fot. TNT</i></div>
TNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7452071157170352639.post-76298685669861837512014-06-25T19:36:00.000+02:002014-06-25T19:36:01.321+02:00Let's Go Murphys! Stodoła, 19.06.2014 - Dropkick Murphys<div style="text-align: justify;">
<b>Warto, abyście od czasu do czasu przeszli się na koncert w dobrym towarzystwie. Grupa znajomych, przyjaciół czy kumpli, którzy podzielają wasze zamiłowanie do danej muzyki albo zespołu, to gwarancja wspólnej, świetnej zabawy. </b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-w1TGCaCBC88/U6sH8B6DFoI/AAAAAAAAIWM/DGPf1cjPF_o/s1600/DSC_0258.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-w1TGCaCBC88/U6sH8B6DFoI/AAAAAAAAIWM/DGPf1cjPF_o/s1600/DSC_0258.JPG" height="112" width="200" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">fot. Karolina Fira</td></tr>
</tbody></table>
Czerwcowego maratonu koncertowego ciąg dalszy - tym razem wybrałam się do Stodoły, by wspólnie ze znajomymi cieszyć się skocznym repertuarem bostońskiej załogi z <b>Dropkick Murphys</b>. Od momentu otrzymania biletu odliczałam dni, kiedy zobaczę ich na żywo. Ostatni raz zespół pojawił się w Polsce dwa lata temu, także w Stodole. Pora była jednak mniej sprzyjająca, finanse gorzej niż marne, a z resztą bilety wyprzedały się na pniu. Tym razem jednak Amerykanie zaplanowali u nas dwa koncerty - 18.06 w Krakowie i 19.06. w Warszawie. Były one częścią sporej, europejskiej trasy. Nie mogłam tego przegapić.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<br />
Dotarliśmy na miejsce pod koniec setu <b><a href="https://www.facebook.com/MollyMalonesGizycko">Molly Malone's</a></b>, którzy otrzymali zadanie rozgrzania publiki. Widziałam zespół rok temu, podczas<b> Summer Riot Open Air Festival</b> w Czersku, także nie czułam wielkiego przymusu oglądania ich popisów, zwłaszcza, że nieszczególnie przypadli mi do gustu. Polskie teksty, klimat zdecydowanie bardziej szantowy niż w przypadku głównej atrakcji wieczoru - po prostu chłopaki z Giżycka. Nie odmawiam im animuszu, trudno też nie zauważyć, że to wesoła kompania. Ale dla mnie po prostu grają zbyt lekko (jednak jeśli ktoś lubi szanty i pasują mu polskie teksty, to na pewno powinien ich sprawdzić). Dzięki nim mieliśmy jeszcze odrobinę czasu po wejściu do klubu - stoisko z koszulkami było oblegane, kolejki ogromne. Nic dziwnego - ceny, jak na zagraniczny merch były przystępne, wzory kapitalne a obsługa błyskawiczna.</div>
<div style="text-align: justify;">
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-GPq-coR-gBA/U6sIBilYuFI/AAAAAAAAIWU/oZBXdLeKZno/s1600/DSC_0263.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" src="http://2.bp.blogspot.com/-GPq-coR-gBA/U6sIBilYuFI/AAAAAAAAIWU/oZBXdLeKZno/s1600/DSC_0263.JPG" height="180" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">fot. Karolina Fira</td></tr>
</tbody></table>
Start koncertu zaskoczył naszą rozbawioną kompanię i mało brakowało, a przegapilibyśmy pierwszy utwór. W porę stawiliśmy się pod sceną i zajęliśmy całkiem wygodne miejsca. Stodoła nie była może zapchana, ale na pewno zapełniona w większej części - tłum gęstniał z każdą minutą. Wreszcie pojawili się wszyscy muzycy i zaczęło się! Chłopcy wrócili, by trochę namącić -<i> The Boys Are Back</i> to świetny numer na początek. Publiczność śpiewała każdy refren, a niekiedy i całe utwory - genialnie zgrywało się to z ich hymnową formą. Klaszczący, rozentuzjazmowany tłum szalał od pierwszej do ostatniej minuty koncertu. Właściwie cały set składał się z hitów - po kolei: <i>Citizen CIA</i>, <i>Black Velvet Band</i>, <i>Don't Tear Us Apart</i>, <i>Going Out In Style</i> - wszystko pięknie wyśpiewane przez fanów, zagrane z pełnym zaangażowaniem przez zespół. Nie mogło oczywiście zabraknąć takich przebojów jak <i>The Wild Rover</i>, <i>The Walking Dead</i>, <i>Johnny I Hardly Knew Ya</i>, <i>Vengeance</i>, <i>Fields of Athenry</i>, <i>Barroom Hero</i> (wstęp chóralnie odśpiewany wraz z publicznością), <i>Rose Tattoo </i>który pobudził chyba wszystkich tych, którzy wcześniej nie śpiewali. Główną część setu zakończył oczywiście <i>I'm Shipping up to Boston. </i>Dziwił brak <i>State of Masachussets</i>, który nie pojawił się także podczas bisów. Otrzymaliśmy za to solidną dawkę energii na koniec koncertu, bo aż pięć numerów, z czego aż cztery z fanami na scenie! Drugie wejście zaczęło się od<i> Out of Our Heads</i>, a już na <i>Kiss Me, I'm Shitfaced</i>, dziewczyny z sali zostały zaproszone na scenę. Tłumek powiększył się na <i>Skinhead of the MBTA</i>, gdy dołączyli panowie, chętni do zabawy na scenie z zespołem. Właściwie cały bis był jednym wielkim medleyem - zespół płynnie przechodził od jednego kawałka do drugiego, niemalże bez wytchnienia. Na zakończenie zagrali jeszcze <i>Boys on the Docks</i> i tym optymistycznym akcentem pożegnali się z polską publiką, która wraz z nimi klaskała i śpiewała do upadłego.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-4YFJDEzM2-M/U6dJly5qGsI/AAAAAAAAIV0/cjY3ra0r-ec/s1600/IMG_3495.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img alt="" border="0" src="http://4.bp.blogspot.com/-4YFJDEzM2-M/U6dJly5qGsI/AAAAAAAAIV0/cjY3ra0r-ec/s1600/IMG_3495.JPG" height="320" title="" width="240" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Zdobycz koncertowa TNT</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
Opinie po koncercie były jednoznaczne - wspaniale, lepiej, niż poprzednio! Faktycznie, jeśli spojrzeć na set, to przeważały dwie płyty: <i>Warrior's Code</i> (czyli hit na hicie hitem pogania) oraz<i> Signed and Sealed in Blood</i>. Kiedy poprzednio zespół grał w Warszawie, przeważały utwory z promowanej wówczas płyty czyli <i>Going Out In Style</i> - tym razem pojawiło się zaledwie parę kompozycji z tego krążka. Rozkład jady ewidentnie nastawiony był na przebojowe numery, przy których większość zebranych będzie się doskonale bawić. I tak też było - operacja się udała, pacjent nie przeżył - pacjent zwariował i uciekł z sali operacyjnej wołając: "LET'S GO MURPHYS!!!". </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Muszę przyznać, że był to jeden z najbardziej energicznych koncertów, jakie w życiu widziałam. Niesamowity czad i ogromne pokłady pozytywnej siły płynące ze sceny. Zaangażowanie całej kapeli było fenomenalne - próżno tam szukać znudzonego odgrywaniem po raz tysięczny tej samej melodii pozbawionego zapału grajka. Pełna mobilizacja i zabawa na maksa - coś, co udzieliło się w stu procentach publice, bo raczej ze świecą tam szukać kogoś, kto by chociaż nie potupywał. Atmosfera dobrej imprezy w pubie, gdzie nikt nie przejmuje się tym, co spotyka go na co dzień. Tutaj może odreagować, zapomnieć, zatracić się w genialnej, doskonale zagranej muzyce, wykrzyczeć wraz z tłumem teksty piosenek. Tego potrzebuje od czasu do czasu każdy z nas. To był naprawdę świetny wieczór! Dziękuję wszystkim, którzy tak pięknie bawili się wraz z nami w Stodole. Publika spisała się na medal, tak samo jak zespół.</div>
<div style="text-align: justify;">
LET'S GO MURPHYS !!!</div>
TNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7452071157170352639.post-24140122180195068732014-06-15T18:48:00.000+02:002014-06-15T18:48:01.830+02:00Bogowie w Łodzi czyli czarna ekstaza. Black Sabbath, Atlas Arena, 11.06.2014<div style="text-align: justify;">
<b>Zacznę od tego, że gdy zaczynałam swoją przygodę z koncertami, nigdy nie spodziewałabym się, że te najważniejsze w życiu zobaczę w rodzinnym mieście. Jeszcze kilka lat temu łodzianie z sentymentem wspominali Iron Maiden w Hali Sportowej w 1984 i 1986 roku i nikomu nie śniło się, że zagrają u nas takie sławy jak Black Sabbath, Slayer, Aerosmith, Depeche Mode, Rammstein czy ponownie Iron Maiden. A jednak. W końcu jest obiekt, który doskonale spełnia swoją funkcję, przyciągając z najdalszych zakątków Polski (i nie tylko) fanów mocnego grania. Wiem, że Atlas Arena ma już kilka lat, ale jednak nadal nie mogę wyjść z podziwu, że to się dzieje tutaj, w centralnej Polsce, w mieście, które cieszy się tak fatalną sławą w całym kraju (niesłusznie zresztą). Takie wydarzenia to nie tylko historyczne momenty dla mnie i dla tysięcy innych fanów muzyki, ale także pozytywna reklama dla miasta (to, jak zostanie ów potencjał wykorzystany zależy już tylko od włodarzy Łodzi). Mam nadzieję, że koncertów tutaj będzie jeszcze więcej i kolejne gwiazdy zagoszczą na łódzkiej ziemi. A tymczasem chciałabym się podzielić z Wami moimi wrażeniami z występu światowej legendy, którą nieprzypadkowo wymieniłam na początku mojej wyliczanki. Panie i Panowie, Black Sabbath zagrali w Łodzi! I to jak! </b></div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Zacznę może od minusów, bo jednak trochę ich jest. Nie będę ani jedyną, ani pierwszą, która narzeka na LiveNation. Chwała im za to, że robią u nas koncerty wielkich, światowych kapel. Ale ceny rosną w tempie kosmicznym, coraz to nowe sposoby biletowania są nie do przyjęcia, a line-up często zadziwia - w sensie bardzo negatywnym. Owszem, cieszy fakt, że dzień po dniu zagrali w Łodzi Black Sabbath i Aerosmith. Ale poza nimi właściwie pustka, nic ciekawego, żadnych sław, jeno ochłapy. Wybaczcie takie określenie zespołów, które zagrały na Impakcie w godzinach poprzedzających występy głównych gwiazd, ale faktem jest, że może ze dwie nazwy cokolwiek mi mówiły, a reszty nawet nie chciało mi się sprawdzać. Nie od dziś wiadomo, że w Polsce zazwyczaj wszelkie festiwale (z nielicznymi wyjątkami, najczęściej już niefunkcjonującymi) to występ jednej mega gwiazdy i kilku "popierdółek", które mają zająć czas publice i zapewnić więcej niż jedną linijkę na plakacie. Wszędzie na świecie, jeśli mamy duży festiwal, SZCZEGÓLNIE taki trwający kilka dni, to takich "pocisków", absolutnych must-see, jest co najmniej kilka, jeśli nie kilkanaście. Jeśli popatrzymy sobie na rozkłady jazdy wszelkich zachodnich festiwali, to złapiemy się za głowę, bo większość z nas nie byłaby w stanie ogarnąć tylu wspaniałych koncertów jednego dnia (czego przykładem Brutal Assault, gdzie planowałam zobaczyć połowę składu, a widziałam może 1/6). </div>
<div style="text-align: justify;">
No ale dość narzekań, bo nie po to tu przyszliście, prawda? ;)</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Przejdźmy do meritum, a jest o czym pisać. Na koncert Black Sabbath czekałam z wielką niecierpliwością, choć nigdy nie byli moim numerem jeden. Owszem: szacunek, podziw, znajomość utworów - jak najbardziej, ale o jakimś ogromnym fanowaniu mowy nigdy nie było. Świadomość wielkości i legendarności Sabbathów zdecydowała o tym, że musiałam tam być. Poza tym zwykła, ludzka ciekawość. Zobaczyć na żywo Księcia Ciemności i Tony'ego Iommiego, który zawsze jawił mi się jako niesamowicie sympatyczny człowiek z diabłem w dłoniach, no i oczywiście Geezer Butler - kolejny element układanki. Kto zasiada za perkusją nie miałam szczerze mówiąc zielonego pojęcia - wiadomo było tylko, że zapewne jakiś młodzian (okazał się nim Tommy Clufetos). Niemniej podniecenie było spore, zwłaszcza, że byłam świeżo po koncercie Nine Inch Nails i spodziewałam się solidnego łomotu. Który dostałam. I to aż nadto. </div>
<div style="text-align: justify;">
Mało brakowało, a spóźnilibyśmy się na początek występu. Właśnie przemierzaliśmy wnętrze Atlas Areny, kiedy rozległy się dźwięki intro i nawoływania Ozzy'ego. Nie pozostało nam nic innego, jak porzucić myśli o wietrzeniu głów i biec w stronę płyty. Setlista niewiele odbiegała od innych z europejskiej części trasy - na początek dostaliśmy <i>War Pigs</i>, pięknie odśpiewane przez publiczność. Podobnie jak inne numery, które w miarę możliwości wydarłam z gardła tego wieczoru, niesamowitym uczuciem było odśpiewanie ich z oryginalnym wykonawcą. Co za ulga! Nareszcie to żaden cover-band ani początkujące szarpidruty, ale faceci, którzy naprawdę wiedzą, o co w tym wszystkim chodzi! Kiedy zdajesz sobie sprawę, że stoisz naprzeciwko ludzi, którzy wymyślili ten cały metal, to skóra cierpnie i chłoniesz wrażenia wszystkimi porami na ciele. Później <i>Into the Void</i> z <i>Master of Reality</i>, <i>Under the Sun/Every Day Comes and Goes</i> z <i>Vol. 4 </i> i <i>Snowblind </i>z tej samej płyty. Następnie coś z ostatniego krążka czyli <i>Age of Reason </i>- nowe numery brzmią naprawdę świetnie, bo zarówno <i>God is Dead, End of the Beginning</i> jak i właśnie <i>Age of Reason </i>doskonale wpasowują się w filozofię "gramy jakby nadal były lata siedemdziesiąte, a w muzyce niewiele się po nas wydarzyło". I ta filozofia działa. To po prostu doskonałe uzupełnienie arsenału mistrzów kopania dupska niskimi tonami i piekielnie mocarnym brzmieniem. </div>
<div style="text-align: justify;">
Po odrobinie nowego materiału wracamy do tego, po co głównie przyjechały tłumy - słodkie dla uszu starocie:<i> Black Sabbath</i>, <i>Behind the Wall of Sleep</i>, <i>N.I.B.</i>. W międzyczasie zmieniliśmy miejsce - z końca płyty przenieśliśmy się na górę trybun, centralnie naprzeciwko sceny. I tutaj wszystko brzmiało jeszcze lepiej. Moc to zdecydowanie za małe słowo, by opisać to, jak niesamowicie brzmiał w Atlas Arenie Black Sabbath. Stare numery, które znam z nagrań o różnej jakości, wstrząsały całym moim ciałem, przepełniała mnie ekstaza, że jestem tu i teraz, a w głowie tłukło się jedno pytanie - dlaczego przez całe swoje życie nie słuchałam od rana do wieczora wyłącznie Black Sabbath!? Przecież są najlepsi na świecie! Tak, w tym momencie istniał tylko ten jeden zespół, tylko to było ważne. Pełne wyłączenie. Chyba o to chodzi w muzyce, prawda? Takich doznań oczekujemy! Po powrocie do przeszłości przerwa na nowość z <i>13 </i>- <i>End of the Beginning </i>a następnie <i>Fairies Wear Boots</i>,<i> Rat Salad</i> i wreszcie <i>Iron Man</i>. Przez cały czas Ozzy sprawdzał "jak bardzo jesteśmy szaleni" i pohukiwał do mikrofonu: "U-hu!" i za każdym razem coraz więcej gardeł mu odpowiadało. W końcu chyba cała publiczność dała się wciągnąć w tę zabawę, która jest zdaje się stałym elementem widowiska, ale to nieważne - było to (wybaczcie słowo) przesłodkie i tak urocze, że nie mogłam patrzeć w stronę sceny z wyrazem twarzy innym, niż szeroki uśmiech (względnie wymieszany z bezgranicznym uwielbieniem). Drepczący po scenie staruszek miał w sobie więcej charyzmy niż niejeden mięśniak huczący niezrozumiale mroczne teksty. I to jest wielkość, to jest klasa, proszę państwa! Do tego Tony Iommi, człowiek tak niesłychanie spokojny i wyluzowany, a przy tym skromny i jakby nieco nieśmiały - na tej wielkiej scenie, taki mały człowieczek z gitarą, trącający niby od niechcenia kilka strun, z których płyną melodie wzbudzające ekstazę tłumów. Magia. Na <i>Rat Salad</i> otrzymaliśmy też solidny łomot od perkusisty, który zaprezentował taki warsztat, że opadły nam kopary z wrażenia. I zawsze, kiedy myśleliśmy, że się chłopina zmęczył, że to już koniec i teraz będzie następny numer, on nie miał dość i łomotał dalej i to łomotał tak, że aż wnętrzności drgały. Nie było miejsca na zbędne gadanie, bo za chwilę dostaliśmy <i>Iron Mana</i> odśpiewanego przez całą salę, a potem <i>God is Dead?</i> Później zaskoczenie w postaci <i>Dirty Woman</i> - nie wiem, czy grali to na wcześniejszych koncertach, ale dla mnie była to chwila wytchnienia po szaleństwie i odpoczynek przed wielkim finałem, który wkrótce miał nastąpić. Na koniec setu dostaliśmy <i>Children of the Grave</i>. Bisem było oczywiście <i>Paranoid </i>(podstępnie rozpoczęte wstępem do <i>Sabbath Bloody Sabbath</i>)<i> </i>- wisienka na torcie i sygnał, że to już definitywnie koniec. </div>
<div style="text-align: justify;">
To był niezwykły koncert. Jeśli nie byliście - żałujcie i zróbcie wszystko, aby zobaczyć Sabbs na żywo (póki żyją). Jeśli byliście - zapewne rozumiecie moją euforię i podzielacie pozytywne wrażenia. Atlas Arena zasłużyła na Order Uśmiechu za taką ilość endorfin, którą tego wieczoru wyprodukowało kilka tysięcy fanów metalu zgromadzonych w jej murach. Wszystko się zgadzało - tak organizacyjnie jak i muzycznie. </div>
<div style="text-align: justify;">
Jeden minus - ZA KRÓTKO! Chcemy jeszcze! Uczepiłam się jednak nadziei, że jeszcze tę zgraję emerytów u nas usłyszmy, bo chyba im się podobało. </div>
TNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7452071157170352639.post-68654498004950139652014-06-11T11:45:00.000+02:002014-06-11T11:45:08.412+02:00Usprawiedliwieni, oczyszczeni, uświęceni - Nine Inch Nails, Spodek, 10-06-2014<h4 style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;">Szanowni Państwo, chyba nadszedł czas na reaktywację bloga, nie sądzicie? :) A jeśli już mam to robić, to zamierzam zacząć z przytupem! Na dobry początek nowego rozdziału zapraszam do lektury entuzjastycznego i zupełnie świeżutkiego tekstu na temat koncertu <b>Nine Inch Nails</b> w Polsce, który odbył się 10.06.2014 - czyli dokładnie wczoraj wieczorem. </span></h4>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;">Na spotkanie z Trentem Reznorem (oczywiście z perspektywy publiczności) czekałam kilka lat. Poprzedni koncert, w Poznaniu, przeszedł mi koło nosa ze względów czysto materialnych, ale tym razem postanowiłam nie odpuścić. Dodatkową zachętą był fakt, że koncert miał się odbyć w Spodku, który po remoncie podobnież zachwyca. No, może nie zachwyca, ale jest funkcjonalny - to nie Atlas Arena, z której wychodzi się pół godziny. Fakt, że nie tak duży, ale z pewnością na koncerty tego typu nadaje się idealnie. Trudno mi stwierdzić, jak liczna była publiczność, ale na pewno kilka tysięcy osób stawiło się tego wieczoru w Katowicach. W okolicy roiło się od czarnych koszulek z logo NIN, a podniecone szepty rozważające kształt setlisty słyszałam już w drodze na Śląsk (pozdrawiam współpasażerów autobusu!). W powietrzu dało się wyczuć podniecenie, potęgowane niesamowitym upałem. Warto jednak było zachować trochę sił na wieczór. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;">Organizacja stała na bardzo wysokim poziomie - tak wysokim, że trudno było wejść do Spodka bez dowodu osobistego - pamiętajcie, by zawsze mieć go przy sobie! ;] Na terenie obiektu znajdowały się stoiska (tak, liczba mnoga!) z koszulkami i gadżetami dla spragnionych pamiątek, ale ceny odstraszyły mnie skutecznie od bliższego zapoznania się z ofertą. Przyjechałam na koncert i na nim postanowiłam się skupić. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;"><br /></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;">Golden Circle (lub jak kto woli - Sektor 1) nie było tak wielkie, jak mnie straszono, ale i tak zajmowało chyba połowę udostępnionej publiczności części płyty. Było na tyle luźno, że w trakcie koncertu udało mi się zarówno poskakać jak i przemieścić w stronę środka sceny, a także nieco bliżej barierek. Dało się nawet oddychać,a panowie ochroniarze podawali wodę z butelek i polewali publiczność dla ochłody. Luksusy, panie. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;">Ale przejdźmy do sedna. Koncert. </span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-family: inherit;">Zespół zaczął od rzeczy nowszych, które, przyznaję, znam słabo albo wcale. Nie ukrywam, że jestem fanką staroci, ale po tym, jak usłyszałam nowości (dla mnie) na żywo, z pewnością obadam wersje studyjne. Na początek poleciało więc, niemal bez przerwy: <i>Copy of A </i>(niesamowicie entuzjastycznie przyjęty przez wypoczętą jeszcze publiczność), <i>1,000,000</i>,<i> Letting You. </i>Później zwrot w stronę starszego materiału i moje serce podskoczyło niemal do gardła - <i>March of the Pigs</i> (pięknie zakończone lirycznym <i>And doesn't it make you feel better?</i> po tym, jak publiczność już zaczęła oklaskiwać zespół na krótkiej pauzie...). <i>Piggy </i>skandowane przez całą publiczność, a później nastrojowe przejście do <i>The Frail</i> i <i>The Wretched</i>. Następnie <i>Burn</i>, o którym kilkadziesiąt minut wcześniej rozmawialiśmy - przypadek? Nie sądzę ;). Później szalone <i>Gave Up</i> i młyn pod sceną, a potem coś, na co czekałam na pewno nie tylko ja (chociaż może to tylko mój fetysz zwany <i>Pretty Hate Machine</i>...) czyli <i>Sanctified</i>. W innej wersji - trudno oczekiwać, aby zespół tak specyficzny jak NIN grał przez tyle lat ten utwór tak, jak na płycie - w wersji jeszcze bardziej poruszającej i cudownie emocjonalnej. Naprawdę czułam się w tamtej chwili, w tamtym momencie oczyszczona i uświęcona (fragment tekstu:<i> </i><i>"(...) </i><span style="background-color: white;"><span style="text-align: center;"><i>I am purified. I am sanctified") - </i>choćby po to warto było wieźć tyłek przez pół Polski. Po to, żeby znaleźć się "bliżej boga", również, bo przecież po chwili zabrzmiały pierwsze dźwięki <i>Closer </i>i wszyscy pod sceną zwariowali. To dość ciekawe uczucie krzyczeć z tłumem spoconych ludzi: <i>"I wanna fuck you like an animal. I wanna feel you from the inside"!</i>. </span></span></span><br />
<span style="font-family: inherit;"><span style="background-color: white;"><span style="text-align: center;"><br /></span></span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="background-color: white;"></span><br />
<div style="text-align: justify;">
<span style="background-color: white;"><span style="font-family: inherit; text-align: center;">Po emocjach związanych ze starszymi utworami, chwila wytchnienia i klubowy klimat, gdzie DJ-em jest sam Trent Reznor: </span><i style="font-family: inherit; text-align: center;">Disappointed</i><span style="font-family: inherit; text-align: center;">, </span><i style="font-family: inherit; text-align: center;">The Warning</i><span style="font-family: inherit; text-align: center;">, </span><i style="font-family: inherit; text-align: center;">The Great Destroyer</i><span style="font-family: inherit; text-align: center;">. Ostatnia prosta to już same hity: na początek coś z </span><i style="font-family: inherit; text-align: center;">Downward Spiral</i><span style="font-family: inherit; text-align: center;">, czyli </span><i style="font-family: inherit; text-align: center;">Eraser, </i><span style="font-family: inherit; text-align: center;">po nim </span><i style="font-family: inherit; text-align: center;">Wish - </i><span style="font-family: inherit; text-align: center;">ostatkami sił skaczemy, krzyczymy tekst razem z Trentem. Skupienie i fokus na scenę - to nasze ostatnie minuty, chcemy je dobrze wykorzystać, wchłonąć każdy dźwięk. To samo na </span><i style="font-family: inherit; text-align: center;">The Hand That Feeds</i><span style="font-family: inherit; text-align: center;"> i</span><i style="font-family: inherit; text-align: center;"> Head Like a Hole </i><span style="font-family: inherit; text-align: center;">- całe teksty wykrzyczane i wyśpiewane razem z Trentem przez publiczność. Oddanie, pełne zaangażowanie i jedność. Piękne.</span></span></div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="background-color: white;"><span style="text-align: center;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="background-color: white;"><span style="text-align: center;"><span style="font-family: inherit;">Na bis dostaliśmy niestety tylko jeden numer - <i>Hurt</i>. Wersja koncertowa znana mi przecież tak dobrze, jest niczym w porównaniu do przeżycia tego <u>osobiście</u>. Sądziłam, że nic mnie już nie zaskoczy, nie wzruszy. Tymczasem <i>Hurt </i>jest utworem na tyle poruszającym, że dokopał mi ostatecznie, dzięki czemu opuściłam Spodek kompletnie zdruzgotana wielkością Nine Inch Nails. Jednocześnie podbudowana, szczęśliwa i zgnieciona jak robak. Zespół jest tak perfekcyjnie zgrany, że nie umknie totalnie żadna nutka. Wszystko jest perfekcyjne. Przerażające to ale i wspaniałe. Godne podziwu, który przepełnia mnie nadal, choć przecież to już historia. Naprawdę, czapki z głów. Zobaczcie Nine Inch Nails na żywo, jeśli będziecie mieli okazję. Niezapomniane przeżycie. </span></span></span><br />
<span style="background-color: white;"><span style="text-align: center;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span></span>
<iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.youtube.com/embed/erkT5zlDAuc?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe><span style="background-color: white;"><span style="text-align: center;"><span style="font-family: inherit;"><br /></span></span></span></div>
TNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7452071157170352639.post-38946286085968054942013-03-08T12:33:00.004+01:002013-03-08T12:34:07.919+01:00Ewolucja stylu: Gars – Gruzy Absolutu Rewizja Symboli<div style="text-align: justify;">
Trójmiejscy <b>Gars</b> powrócili po nieco ponad roku z drugim albumem studyjnym. Przez kilkanaście miesięcy od premiery <i>Gdzie akcja rozwija się </i>musieli uzbierać nie tylko sporo dobrych pomysłów kompozycyjnych wykorzystanych na płycie, ale z pewnością zebrali również mnóstwo niezbyt pozytywnych emocji. W tekstach oprócz nich znalazły się też pewne drażliwe kwestie z historii – światowej i polskiej. <i>Gruzy Absolutu Rewizja Symboli</i> to płyta z korzeniami w hardcorze, ale z post-metalową, duszną i przy pierwszym kontakcie bardzo nieprzystępną atmosferą. Jest ciężko, brutalnie, depresyjnie. I, co najważniejsze – szczerze.
Pierwsze zetknięcie z płytą z pewnością u wielu słuchaczy zrodziło pytanie – skąd takie tytuły utworów? Jak nietrudno się domyślić, te ciągi cyferek to daty. Kilka z nich większość rozpozna od razu, część osób w poszukiwaniu powiązania ich z wydarzeniami zajrzy do internetu. Pomysł trafiony, choć w pewnym sensie narzuca interpretacje tekstów z góry. W każdym razie – kto chce, to pogrzebie głębiej, doszukując się źródeł, które mogły zainspirować <b>Przemka Lebiedzińskiego</b>. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://1.bp.blogspot.com/-aOlUYg79kSw/UTnMaAnYaDI/AAAAAAAAIB4/KuIAeJ6WWBE/s1600/gars_okladka.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="291" src="http://1.bp.blogspot.com/-aOlUYg79kSw/UTnMaAnYaDI/AAAAAAAAIB4/KuIAeJ6WWBE/s320/gars_okladka.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">\</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
Album otwiera jedyny kawałek instrumentalny w tym zestawie, z datą premiery wydawnictwa w tytule. To taka cisza przed burzą: jeszcze jest lekko, dość przestrzennie, melodyjnie, może nieco melancholijnie; ten klimat idealnie podkreślają dźwięki altówki. Partie tego instrumentu zagrał na <i>Gruzach... </i><b>Krzysztof Jakub Szwarc</b> z zespołu o łamiącej język nazwie: <b>Nieszksypczrze</b>. Drugi numer jest już zdecydowanie bardziej reprezentatywny dla całego materiału. Do <i>270492</i> powstał również teledysk, więc można ten utwór traktować jako „singiel” - i faktycznie, jest to jeden z bardziej chwytliwych momentów płyty. W nim również w pełni już słychać to, co jednych może odrzucić, innych z miejsca przekonać: charakterystyczne, nawiązujące do sludge'u (i nie tylko zresztą) brzmienie. Walcowate, ciężkie, z wysuniętym do przodu basem i jakby nieco wycofanymi, choć szorstkimi i agresywnymi gitarami. Trochę razić może podejście do wokalu – jeśli „Piołun” nie krzyczy (a jest to jego główny sposób ekspresji na tej płycie), to jego głos czasem ginie w ścianie instrumentów. Nie warto jednak zrażać się takim podejściem do produkcji i miksu – polecam sięgnięcie po słuchawki i wysłuchanie <i>Gruzów... </i>w skupieniu, wyłapując brzmieniowe niuanse. Za miks i mastering płyty jest odpowiedzialny <b>Jack Endino</b> – inżynier dźwięku i producent, współpracujący niegdyś z takimi sławami, jak <b>Nirvana</b>, <b>Mudhoney </b>czy <b>Soundgarden</b>. Nietrudno zatem również o skojarzenia z brudnym, grunge'owym brzmieniem lat 90-tych. Wracając do kompozycji - <i>270492 </i>to także pierwszy utwór z tekstem, a w nim: brutalny obraz miasta w państwie opanowanym wojną domową. Teoretycznie warstwa liryczna pasuje do każdego tego typu konfliktu, jednak data w tytule wskazuje, o jakie wydarzenie sprzed 23 lat chodzi – chętni mogą zajrzeć, jak już wspomniałem. Kolejny utwór to wstrząsająca relacja porwanego przez terrorystów człowieka – tekst, choć może miejscami zbyt dosadny, zostaje na długo w głowie, tym bardziej w połączeniu z muzyką. Kompozycja w pewnym momencie wycisza się, gra coraz mniej instrumentów, a w końcu zostaje tylko monotonny, transowy rytm grany przez perkusistę. Brzmi to jak hołd dla ofiar terroryzmu i ich rodzin – tym samym według mnie to najbardziej przejmujący utwór na <i>Gruzach..</i>.. <i>111111</i> to swego rodzaju „reportaż” z manifestacji organizowanych przez skrajne światopoglądowo środowiska w czasie polskiego Święta Niepodległości. Hasła obu stron wykrzykiwane przez Lebiedzińskiego i kolejnego gościa na płycie, <b>Marzenę Drzeżdżon</b>, w otoczeniu wściekle atakujących, gitarowych riffów zyskują na sile. Symboliczne znaczenie ma zamiana ról „politycznych” w tym wokalnym duecie w drugiej połowie utworu i podsumowujący komentarz - „<i>niejeden broniąc swych słów/zmienia frustracje w kamienie/niejeden porwany przez tłum/przestaje mieć dla siebie znaczenie</i>”. Społeczno-polityczny wydźwięk ma też warstwa liryczna <i>010504 </i>z wymownym w czasach konsumpcjonizmu pytaniem: „Kto jest moim właścicielem?” czy jeszcze mocniej kontestujący globalizację i kapitalizm tekst <i>260112.</i> Ostatni na liście utworów <i>120399 </i>muzycznie stanowi świetne zamknięcie płyty – znów pojawiają się łagodniejsze dźwięki, przede wszystkim za sprawą głosu drugiej wokalistki (<b>Asi Kucharskiej</b> z <b>Kiev Office</b>), udzielającej się na płycie. Jej partie pozornie nie pasują do wykrzyczanego przez wokalistę Garsów tekstu, krytykującego NATO (ale i mającego odniesienie do właściwie każdego innego sojuszu militarnego) – jednak ten prosty kontrast: agresywne skandowanie-ciepły śpiew na długo zapada w pamięci i ma w sobie coś bardzo chwytliwego, choć do tradycyjnie pojmowanego przeboju mu daleko. </div>
<div style="text-align: justify;">
Reasumując: Gars na drugim pełnowymiarowym albumie pokazali swoje cięższe, mroczniejsze oblicze, brutalniejsze zarówno w warstwie instrumentalnej, jak i tekstowej. O ile w przypadku samej muzyki wyszło to na dobre (szczególnie po wykorzystaniu świetnej produkcji), to teksty wypadają nieco gorzej niż w przypadku <i>Gdzie akcja rozwija się </i>- mniej tutaj poetyckiej wrażliwości, więcej dosłowności. W pewnych momentach nie brzmi to źle, a nawet świetnie się sprawdza (jak we wspomnianym wcześniej <i>280908</i>). Może się jednak okazać, że ten kierunek Garsi obiorą już na stałe, a twórcza ewolucja ich muzyki i tekstów sprawi, że trzecia płyta będzie już doskonała – oczywiście z punktu widzenia odbiorców. </div>
<br />
<b> /B0UNCE</b>TNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.com6tag:blogger.com,1999:blog-7452071157170352639.post-978375589657185912013-02-26T14:15:00.002+01:002013-02-26T14:15:59.563+01:00Riverside - „Shrine of New Generations Slaves”<div style="text-align: justify;">
Początek 2013 roku zaczął się bardzo atrakcyjnie dla fanów alternatywnego, progresywnego rocka gdyż światło dzienne ujrzał kolejny studyjny album <b>Riverside </b>o skrótowym tytule <i>S.O.N.G.S</i>. </div>
<div style="text-align: justify;">
Riverside to już sprawdzona, polska marka, stająca się powoli narodowym dobrem eksportowym, coraz bardziej rozpoznawalnym na światowym rynku.
Tuż przed pełnym albumem, Riverside opublikowało w macierzy Youtube klip do singla <i>Celebrity Touch</i>, który z miejsca wywołał dyskusję o niewątpliwej zmianie stylu, jaki ma towarzyszyć nowemu wydawnictwu. To prawda, że sam utwór <i>Celebrity Touch</i> zupełnie odstaje od Riverside znanego z wcześniejszych dokonań. Bardzo dynamiczny, rytmiczny, przesycony klasycznym klawiszem z trudem może utrzymywać łatkę rocka progresywnego, ale to chyba dobrze, a może to jest właśnie progresja, która, jak wynika z nazwy, powinna kojarzyć się z rozwojem a nie ze ślepym podążaniem za raz wyznaczonym trendem. </div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/--M26YX4y3NU/USy1Tz-NpcI/AAAAAAAAIBk/-Q4CwC3yf10/s1600/okl_okl_35816.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://1.bp.blogspot.com/--M26YX4y3NU/USy1Tz-NpcI/AAAAAAAAIBk/-Q4CwC3yf10/s320/okl_okl_35816.jpg" width="316" /></a> Album o pełnej nazwie <i>Shrine of New Generations Slaves</i> okazał się jednak “złotym środkiem” pomiędzy ortodoksyjnym progresem a prostą rock'n'roll’ową wolnością tworzenia i wyrazu. Wśród kompozycji dominują długie, rozbudowane formy przesycone klimatem wypływającym z podstawowego instrumentarium, czasem wzbogacone o partie organowe czy klasyczne. Najdłuższy, <i>Escalator Shrine</i>, najbardziej zbliżony do mojego dawnego wyobrażenia o Riverside, to prawie 13 minut piękna kompozycji, zmiany temp wpadających nieco w dokonania <b>Dream Theater</b>. Z kolei tytułowy <i>New Generation Slave </i>to swoista inwokacja wokalna ubrana w majestatyczne riffy gitarowo-organowe. Moim faworytem na płycie jest jednak <i>The Depth of Self Delusion</i> i w tym kierunku chciałbym by zespół podążył na przyszłych wydawnictwach. Doskonały balans między klimatem a wykorzystaniem instrumentarium, do tego kompozycja zbliżona do muzyki filmowej tworzą z niego utwór wręcz idealny. </div>
<div style="text-align: justify;">
Wspomniane wyżej cztery kawałki jak i cała reszta całkowicie się od siebie różnią, a płyta nadal wydaje się być niesamowicie równa, co dodatkowo świadczy o totalnym majstersztyku z jakim mamy do czynienia przy <i>S.O.N.G.S</i>.
Jedna z pierwszych recenzji wydawnictwa <i>S.O.N.G.S.</i> jaką przeczytałem rozpoczynała się słowami, że już w tym roku wytwórnie nie powinny wydawać innych płyt bo płyta roku 2013 już się ukazała. Ja również od razu znalazłem się wśród zwolenników „nowego” Riverside i jestem przekonany o tym że nowa płyta wyniesie zespół na światowe wyżyny rocka, odrywając go jednocześnie od tradycyjnie pojmowanej progresywnej uwięzi. Chyba w tych słowach nie ma ni grama przesady, gdyż w chwili kiedy piszę tą recenzję płyta S.O.N.G.S. już pokryła się złotem, a singiel <i>Celebrity Touch</i> na liście notowań OLIS przeskoczył intensywnie promowane w mediach badziewie pt. <i>Ona Tańczy Dla Mnie,</i> co daje nadzieję na ratunek ludzkości. </div>
<div style="text-align: justify;">
Zespół niebawem rusza w trasę po całej Polsce, wiec każdy będzie mógł się przekonać o tym jak nowy materiał działa live. Oczywiście na trasie nie ma w planach Łodzi więc zachęcam wszystkich do odwiedzenia konińskiego klubu Oskard, gdzie nagłośnienie powinno najlepiej oddać potęgę Riverside. <br />
<br />
<b>/Sauteneron</b><br />
<br />
<br />
<br /></div>
TNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.com2tag:blogger.com,1999:blog-7452071157170352639.post-29949868675071200102013-01-24T16:46:00.001+01:002013-01-24T16:46:17.753+01:00Powrót Ołowianego Sterowca <div style="text-align: justify;">
10 grudnia 2007 w londyńskiej O2 Arenie zebrało się kilkanaście tysięcy fanów muzyki, których trzeba uznać za szczęśliwców. Tego dnia odbył się koncert charytatywny, z którego zyski wpłynęły na konto fundacji Ahmeta Erteguna – zmarłego niecały rok wcześniej założyciela Atlantic Records. Bilety na to wydarzenie były dostępne przez internetowy system loteryjny; zarejestrowało się w nim około miliona osób. Samo zdobycie wejściówki dawało więc powody do szczęścia, ale nie to było najważniejsze. </div>
<div style="text-align: justify;">
Tego dnia wszyscy żyjący członkowie<b> Led Zeppelin</b>: <b>Robert Plant</b>, <b>Jimmy Page</b> i <b>John Paul Jones</b> pierwszy raz od 27 lat zebrali się razem jako Led Zeppelin, by zagrać pełny koncert. Do składu zespołu na tę okazję dołączył wyjątkowy gość – syn słynnego <b>Bonzo</b>, <b>Jason Bonham</b> – znany z występów w takich zespołach, jak <b>UFO</b>, <b>Foreigner </b>czy, ostatnio, z supergrupy <b>Black Country Communion</b>. Jeśli ktoś miałby wątpliwości, że talent jest dziedziczny, to bardzo możliwe, że przypadek Jasona je rozwieje. Legendarny bębniarz Zeppelin z pewnością byłby dumny z syna, dla którego udział w tej jednorazowej reaktywacji grupy był ogromnym wyróżnieniem.
Niemal 5 lat później nagranie z tego wyjątkowego wydarzenia znalazło się na albumie koncertowym <i>Celebration Day</i>, wydanym 19 listopada 2012 roku w kilku wersjach. Wśród nich znalazła się forma tradycyjna – DVD i dwie płyty CD, jak i wydanie godne XXI wieku, z dyskiem Blu-Ray w zestawie. Wydawnictwo zawiera 16 utworów – łącznie około 2 godzin muzyki. W przypadku zespołu o tak bogatym repertuarze każdy chyba miałby problem z wyborem kilkunastu kompozycji, które złożyłyby się na dwugodzinny koncert. Podejrzewam, że podobny dylemat mogli mieć i muzycy Led Zeppelin – w końcu miało to być wyjątkowe przedsięwzięcie. Wydaje mi się jednak, że dobierając utwory do wykonania podczas występu w O2 Arenie, Page'owi, Plantowi i Jonesowi udało się uzyskać coś w rodzaju złotego środka. Zdecydowana większość z tych 16 piosenek to najbardziej znane i oczekiwane utwory, dzisiaj będące wręcz kultowymi, rockowymi standardami. Gros z nich stanowią długie, rozbudowane kompozycje, wspaniale rozwijające się i dające szanse muzykom na zaprezentowanie wciąż imponujących umiejętności wykonawczych. </div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: justify;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://1.bp.blogspot.com/-6hzF78LR8Xk/UQFXGSVzaQI/AAAAAAAAIBQ/_uIvrOuNGoI/s1600/ZepUncut.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="360" src="http://1.bp.blogspot.com/-6hzF78LR8Xk/UQFXGSVzaQI/AAAAAAAAIBQ/_uIvrOuNGoI/s400/ZepUncut.jpg" width="400" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><br /></td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
Film zawarty na płycie DVD rozpoczyna się krótkim intro, wyświetlonym na gigantycznym ekranie, umieszczonym za plecami muzyków – później będą na nim wyświetlane wizualizacje, na przemian z obrazem z kamer, rejestrujących to, co działo się na scenie. Krótki klip przedstawia członków Led Zeppelin u szczytu sławy, wysiadających z samolotu na lotnisku; spiker telewizyjny przedstawia zespół, po czym gitarowym riffem, otwierającym <i>Good Times, Bad Times</i> rozpoczyna się koncert. Od razu zachwyca potężne, selektywne brzmienie instrumentów, które w połączeniu z dynamicznie zmontowanym obrazem robi naprawdę duże wrażenie. Tym bardziej, że podziwiamy nie dwudziestoparolatków, a 40 lat starszych, elegancko ubranych dżentelmenów, od których nie powinniśmy wymagać scenicznego szaleństwa. W standardowe ujęcia wpleciono kilkusekundowe, przetworzone na „polaroidowy” styl fragmenty. Na szczęście nie jest to w tym filmie zbyt często wykorzystywany patent, stanowi więc całkiem miłe urozmaicenie dla oka. Można go też uznać za łącznik z czasami, w których powstawały kompozycje Zeppelinów. Wracając do samego koncertu i realizacji nagrania: podejrzewam, że dość znacznie ingerowano w oryginalny dźwięk, ze względu na kilkuletni proces miksowania i produkcji materiału, jednak mam cichą nadzieję, że ścieżki wokalne Roberta Planta nie uległy aż tak znacznej zmianie. Wokalista prezentuje na <i>Celebration Day </i>całkiem wysoką formę, rzecz jasna biorąc pod uwagę upływający czas i, mimo wszystko, dość już ograniczone możliwości jego głosu. Nie sposób nie zauważyć, że nieco obniżono tonację utworów, właśnie ze względu na Planta. Taki zabieg i sam dobór repertuaru spowodował jednak, że muzyk nie musiał forsować głosu i śpiewać zbyt wysokich dźwięków, co z pewnością odbiłoby się na jakości wykonania. A tego w zasadzie wszystkim obecnym na obserwowanej scenie muzykom członkowie młodych kapel mogą pozazdrościć. </div>
<div style="text-align: justify;">
Nadal pełni energii, radości z grania i rockowego luzu: prawdziwy wzór dla instrumentalistów i wokalistów, stawiających pierwsze kroki w muzycznym świecie. Wystarczy obejrzeć wykonanie <i>Black Dog </i>- można kręcić nosem, że wokalnie to już nie to, co kiedyś, że już nie ma tego nieokiełznanego, rockowego szaleństwa – ale trudno nie docenić pasji, zaangażowania, i lat doświadczenia muzyków, widocznych gołym okiem. Do tego kontakt frontmana z zachwyconą publicznością, chociaż skromny, to i tak jest nie do podrobienia. W pierwszej połowie koncertu znalazło się również coś dla fanów bardziej bluesowego wcielenia formacji – porywające wykonanie <i>In My Time Of Dying</i>. Podczas <i>Trampled Under Foot </i>pierwszy raz za instrumentami klawiszowymi zasiada basista John Paul Jones. Najbardziej magiczny fragment tej części występu to jednak zdecydowanie <i>No Quarter</i> - jeden z wielu dowodów na to, że oprócz znakomitego, hardrockowego hałasowania Led Zeppelin potrafili (i, jak widać, wciąż potrafią) wytworzyć niepowtarzalny, przestrzenny, muzyczny klimat. Druga połowa koncertu to jeszcze więcej od razu rozpoznawalnych, nie tylko wśród fanów formacji, utworów. Pięknie zabrzmiał bluesowy <i>Since I've Been Loving You</i>, a kolejny utwór z debiutanckiego albumu zespołu, <i>Dazed and Confused</i>, to kompozycja, której nie mogło zabraknąć w setliście. Charakterystyczny basowy pochód Jonesa, Page grający na gitarze smyczkiem, dialog gitarzysty z Plantem... Po prostu klasyka. Dalej zagrano między innymi <i>Stairway to Heaven</i> - z pewnością najczęściej odtwarzany w stacjach radiowych utwór Led Zeppelin, jednak i jego nie można było pominąć. Nadal wzrusza swoją melodyjnością, a w wersji wykonanej na żywo – podwójnie. Tuż po „Schodach do nieba” Robert Plant z uśmiechem wypowiada słowa: „Hey, Ahmet! We did it!” - niejako potwierdzając, że koncert reaktywowanej legendy rocka był hołdem dla zmarłego założyciela Atlantic Records. Przy okazji uszczęśliwił mnóstwo fanów rocka na całym świecie. Ostatnią kompozycją wykonaną w ramach podstawowego setu był monumentalny <i>Kashmir</i>. Gdy kwartet pierwszy raz pożegnał się z publicznością, na twarzach muzyków można było zauważyć zarówno zmęczenie, jak i radość czy wzruszenie; szczególnie poruszony wydawał się Jason Bonham, dla którego z pewnością było to jedno z ważniejszych wydarzeń w muzycznej karierze. Następnie panowie wrócili jeszcze na scenę, aby zagrać dwa bisy - <i>Whole Lotta Love</i> i <i>Rock and Roll</i> - prawdziwe petardy, które znakomicie podsumowały koncert. </div>
<div style="text-align: justify;">
<i>Celebration Day</i> to dla wielbicieli muzyki rockowej prawdziwy mus. Przede wszystkim to świetna pamiątka, dokumentująca prawdopodobnie ostatnią reaktywację Led Zeppelin (chociaż warto mieć nadzieję na kolejną w niedalekiej przyszłości), ale stanowi również zestaw prawdziwej klasyki rocka, w dodatku w niepowtarzalnym wydaniu – żaden cover band nie zagra tych utworów tak, jak ich twórcy. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<b> /B0UNCE</b></div>
TNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-7452071157170352639.post-87109023908688102102013-01-10T15:46:00.000+01:002013-01-10T16:14:32.159+01:00Wielkie muzyczne podsumowanie 2012<div style="text-align: center;">
Po miesięcznym milczeniu mamy dla was "drobną" rekompensatę w postaci </div>
<div style="text-align: center;">
NAPRAWDĘ wielowątkowego i rozbudowanego </div>
<div style="text-align: center;">
podsumowania roku 2012 w muzyce.</div>
<div style="text-align: center;">
Zaczniemy od <b>płyt</b>, jako najbardziej materialnych efektów pracy </div>
<div style="text-align: center;">
najróżniejszych zespołów i muzyków. </div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #990000; font-size: x-small;"><b><u>Wybór B0UNCE:</u> </b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Deftones - <i>Koi No Yokan</i></b><i> </i>(kompletny, niemal doskonały album. Dopracowany, melodyjny, ale bez większych przebojów, za to z kilkoma zabójczo czadowymi fragmentami i wieloma momentami prawie ambientowymi, wyciszonymi, przestrzennymi. Wciąż na swój sposób poszukujący zespół, ze zdolnością do zaskakiwania słuchacza)</div>
<div style="text-align: justify;">
<b>The Gathering –<i> Disclosure</i></b> (zespół powrócił do tego, co robił najlepiej jeszcze przed rozstaniem z Anneke van Giersbergen – swojej odmiany rocka progresywnego, czy, jak kto woli, atmosferycznego. Klimat, piękne melodii i niebanalne, rozbudowane kompozycje, z nieco bogatszymi aranżacjami).</div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Paradise Lost - <i>Tragic Idol </i></b> (wprawdzie Paradise Lost wrócili do dawnego stylu już wcześniej, jednak ostatni album jest pierwszym od dawna, który w stu procentach przekonuje ciężarem, brzmieniem, przebojowością. Jest tu wszystko, czego się oczekuje od tej kapeli).</div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Europe - <i>Bag Of Bones</i></b> (klasycznie hard rockowy album, zero sztuczności i znakomite wykonania. <i>Bag of Bones</i> to zdecydowanie najbardziej udana płyta ze wszystkich wydanych przez zespół po reaktywacji).</div>
<div style="text-align: right;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-yd9uCArvnK4/UO7OpzlccPI/AAAAAAAAIAU/WxzwXVVttnQ/s1600/Alastor.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="317" src="http://1.bp.blogspot.com/-yd9uCArvnK4/UO7OpzlccPI/AAAAAAAAIAU/WxzwXVVttnQ/s320/Alastor.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Alastor – <i>Out Of Anger</i></b> (kawał świetnie zagranego, nowoczesnego thrashu, prosto z Polski. Przyjemnie pokombinowane granie, wciągające i nie dające wytchnienia słuchaczowi ani na chwilę. I jest nadzieja na sukces zagraniczny, o ile Metal Mind się przyłoży).</div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #660000;"><b><u><span style="font-size: x-small;">Wybór Sautenerona</span></u>: </b></span></div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
<b>Anathema - <i>Weather Systems:</i></b> cudowny, delikatny klimat będący z jednej strony bezpośrednim następstwem ostatniej płyty, a z drugiej olbrzymim krokiem naprzód w alternatywnym rocku. Symfoniczne elementy, rozbudowane kompozycje, mieszane damsko-męskie wokalizy tworzą album uniwersalny, dla miłośników pięknej muzyki.</div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Katatonia - </b><i style="font-weight: bold;">Dead End Kings: </i>płyta depresyjna i surowa. Muzyka, do jakiej przyzwyczaiły nas wcześniejsze dokonania zespołu zyskała kolejne, głębsze znaczenie, co w połączeniu z poetyckimi tekstami dało naprawdę dobry efekt.</div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Asphyx - </b><b style="font-style: italic;">Deathhammer:</b> zbiór dopracowanych, ale nie pozbawionych brudu kompozycji, które zalatują starymi czasami kiedy to death metal niepodzielnie rządził sceną podziemną.</div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Grave</b><i style="font-weight: bold;"> - Endless Processions of Souls: </i>album, który przetacza się przez uszy jak death metalowy walec. Umiarkowane, charakterystyczne tempa, nisko strojone gitary i grzmiące wokale tworzą z tych dwóch płyt jedne z lepszych owoców 2012 roku. </div>
<div style="text-align: justify;">
Death metal AD 2012 przyniósł jeszcze kilka dobrych płyt na świecie. Warto wspomnieć chociażby o szybkograczach z amerykańskiego <b>Nile</b>, którzy wydali <i>At the Gate of Sethu</i>, niesamowicie dopracowany i dynamiczny materiał, jak zwykle okraszony tekstami i wstawkami muzycznymi rodem z antycznego Egiptu. Również brytyjscy praojcowie grind core’a <b>Napalm Death</b> wydali wyraźnie death metalowy album <i>Utilitarian</i>, jak zwykle nie zostawiając niedomówień w kwestii tego, po co to robią. Zestaw ultraszybkich i ciężkich kompozycji do jakich przyzwyczajali nas przez lata nadal robi wrażenie, nawet na znawcach tematu. </div>
<div style="text-align: justify;">
Po drugiej stronie barykady w black metalowych obozach również nie próżnowano. Ciekawy album wydał m.in. szwedzki <b>Marduk</b>. <i>Serpent Sermon</i> stanowi kontynuację ścieżki, obranej przez Mortusa, prowadzącej w bardziej mroczne klimaty. Coraz częściej Marduk rezygnuje z bardzo szybkich temp na poczet klimatycznych, wolnych, brudnych kompozycji tworząc swoiste połączenie black i doom metalu. Swój kolejny album wydał również kontrowersyjny Varg Vikernes z <b>Burzum</b>. Album nosi tytuł <i>Umskiptar</i> i na nowo definiuje styl tej kapeli. Więcej tam melancholii, recytowanych i nuconych tekstów. Coś całkowicie innego od pierwotnego blacku ale nadal mroczne i nie pozbawione głębszego sensu.</div>
<div style="text-align: justify;">
Wracając bliżej powierzchni, na uwagę zasługuje album reaktywowanego <b>Tiamat</b>, <i>The Scared People</i> album na wskroś alternatywny, bardzo pokręcony stylistycznie i wymagający. Po pierwszym odsłuchaniu trafił na kilka tygodni na półkę, ale potem jednak się przekonałem i teraz już z całą pewnością polecam. Kończąc podsumowanie płytowe wspomnę jeszcze o znakomitej stonerowej formacji <b>Orange Goblin</b>, która w 2012 roku wydała swój kolejny album <i>A Eulogy For The Damned</i>. Płyta jest jednym z wielu zwiastunów światowego powrotu do solidnego gitarowego grania. Na nowo zdefiniowany hard rock w szybko wpadających w uszy kawałkach to coś czego zawsze przyjemnie się słucha.</div>
<div style="text-align: left;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-SBvmOa4m-Nw/UO7PIeW-VKI/AAAAAAAAIAg/YKLSpmK0qnk/s1600/Furia.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://3.bp.blogspot.com/-SBvmOa4m-Nw/UO7PIeW-VKI/AAAAAAAAIAg/YKLSpmK0qnk/s320/Furia.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Również dla polskiej sceny był to bardzo udany rok. Ukazało się bardzo wiele albumów, wśród których wyróżniały się m.in. <i>Robaki</i> <b>Luxtorpedy</b>. Druga płyta Litzy i spółki, przez niektórych skrytykowana za niespójność, przez drugich za jeszcze bardziej religijny przekaz, mi osobiście się podoba. Ciekaw jestem trzeciej, która zweryfikuje czy Luxtorpeda ma do zaoferowania coś więcej. Zespół zawładnął polskim rynkiem rockowym, zagrał sporo koncertów i na bieżąco realizował teledyski do kolejnych hitów. Jednym słowem panowie wiedzą, co robią. Na pewno braku tej wiedzy nie są też pozbawieni dżentelmeni z <b>Acid Drinkers</b>, którzy zaserwowali nam album <i>La Part Du Diable</i>. Jak komentował sam Titus, dyskoteka (w postaci <i>Fishdick II</i>) się skończyła. W efekcie otrzymaliśmy klasyczny acidowy album metalowy, może troszkę wtórny ale i tak kopiący po uszach w najlepszym kwaśnym stylu. Ciekawy album pt.: <i>Saiko</i> wydało <b>Quidam</b>, łamiąc trochę konwenanse rocka progresywnego z jakiego są znani. Krótsze utwory, polskie teksty, bardziej „piosenki” niż „utwory” przybliżają zespół do szerszego („comowego”) słuchacza. Nie ma w tym nic złego, gdyż utwory są bardzo chwytliwe ale nie banalne. Każdy z członków Quidam to mistrz swojego fachu i tu nie może być mowy o blamażu. <b>Alastor </b>ze swoim <i>Out of Anger</i> to z kolei przedstawiciel thrashującego metalu, który bez dwóch zdań zasługuje na wspomnienie w takim zestawieniu. Zespół po wielu perypetiach zyskał dobrego wokalistę, który odnajduje się w muzyce. Instrumentalnie i realizacyjnie płyta po prostu miażdży więc istnieje nadzieja, że zespół wypłynie na szersze wody. <b>Hellectricity</b>, w którym udziela się Rufus z Corruption, wydał płytę <i>Salem Blood. </i>Kopie w przewidywalnym, amerykańskim stylu ale jest w niej coś niespotykanego w innych tego typu kapelach. Jeszcze więcej klasyki w klasyce, genialne brzmienie i fakt, że to polska produkcja powodują, że warto się z tym krążkiem zapoznać.</div>
<div style="text-align: justify;">
Schodząc do podziemia na wyróżnienie zasługuje na pewno <b>Gortal </b>z albumem <i>Deamonolith</i>, bez dwóch zdań najlepszy polski death metalowy album roku. Mam wielką nadzieję, że ten grający już ponad 15 lat zespół dołączy do polskiej pierwszej ligi i zrobi międzynarodową karierę. Na polskim black metalowym podwórku również było ciekawie w minionym roku. Nowe płyty <b>Besatt </b><i>Tempus Apocalypsis</i> czy tandemu <b>Furia</b> z albumem <i>Marzannie, Królowej Polski</i> i <b>Mgła </b><i>With Hearts Toward None</i> pokazały że mamy dużo do pokazania światu w tej dziedzinie. W przypadku Besatt mamy do czynienia z bezkompromisowym graniem, wiernym podstawowym założeniom gatunku ale wzbogaconym o melodyjne partie solowe trochę w stylu <i>At The Heart of Winter</i> <b>Immortal</b>. </div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Mgła </b>to mój osobisty faworyt jeśli chodzi o rodzimy black. Rozbudowane, majestatyczne utwory, z ukrytą melodyką, której trzeba trochę poszukać w nie zawsze idealnie brzmiącej strukturze utworu, to coś do czego przywykłem i z czym kojarzę tę muzykę. Również wspomniana wcześniej <b>Furia </b>prezentuje bardzo surowy obraz dzisiejszego podziemnego blacku. Polskie teksty i wyszukane tytuły utworów to niewątpliwy atut Furii, dzięki któremu w ogóle zwróciłem na nich uwagę jakiś czas temu.</div>
<div style="text-align: justify;">
Ostatni album nad którym radzę się pochylić to zupełnie inna bajka. Chodzi o <b>Marię Peszek</b> i jej najnowsze dziecko <i>Jezus Maria Peszek</i>. <a href="http://musihilation.blogspot.com/2012/11/jezus-maria-peszek.html">Płytę recenzowałem ostatnim razem</a> więc ograniczę się tylko do polecenia tego albumu bez względu wszystkim, nawet zatwardziałym rockmanom odpornym na house czy elektro. Płyta niesie ze sobą niesamowity przekaz.</div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-mHEdmIrS028/UO7PlCWH0BI/AAAAAAAAIAo/efP8PthzfDw/s1600/flapjack-keep-your-heads-down1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="298" src="http://4.bp.blogspot.com/-mHEdmIrS028/UO7PlCWH0BI/AAAAAAAAIAo/efP8PthzfDw/s320/flapjack-keep-your-heads-down1.jpg" width="320" /></a><span style="color: #660000; font-size: x-small;"><b style="text-decoration: underline;">Wybór TNT:</b><b> </b></span>Koledzy powyżej, odebrali mi już kilka typów, których nie miałam zresztą wiele. Miniony rok w zaskakujący sposób minął mi głównie na słuchaniu staroci, więc niewiele nowych płyt zarejestrowałam w stopniu pozwalającym krytykować czy polecać. Z pewnością za płytę roku - ku memu zaskoczeniu - uznałam, już w kilka dni po premierze, najnowsze, z dawien dawna oczekiwane przez wiernych fanów kapeli <b>Flapjack</b>,<b> </b>płytę <i>Keep Your Heads Down</i>. Tak mocno jak ten album, nic mną od dawna nie wstrząsnęło. I nie przebił tego nawet najświeższy krążek <b>Acid Drinkers</b>. Dopracowane, pełne dzieło, świeże a jednocześnie utrzymane w stylu lat 90., świetnie zatem wkomponowało się w moje tegoroczne gusta. Wykrzykiwane na tej płycie słowa powinni wziąć sobie do serca wszyscy ci, którzy dziś beztrosko funkcjonują w pozornie stabilnym świecie (także wirtualnym). I choć nigdy nie mogłam zrozumieć fenomenu tego zespołu, dziś jestem całym sercem z nimi i życzę jak najlepiej. I nadrabiam! Wyżej wspomnianym a i przeze mnie mocno eksploatowanym albumem 2012 są luxtorpedowe <i>Robaki</i>. Choć nierówne w wersji albumowej, na żywo sprawdzają się świetnie i nie mam zarzutów. Po prostu świetna płyta!</div>
<div style="text-align: justify;">
I to by było raczej na tyle, jeśli chodzi o ścisłe ramy minionego roku. W tymże poznałam także <b>Skowyt </b>z ich <i>Achtung Polen</i> czy <b>Turbowolf </b>z albumem pod tym samym tytułem. Obydwa świetne, o czym możecie przeczytać <a href="http://musihilation.blogspot.com/2012/05/toczac-wojne-ze-wszystkimi-skowyt.html">tutaj </a>i <a href="http://musihilation.blogspot.com/2012/06/statek-kosmiczny-z-wezami-piaskowymi-na.html">tutaj</a>. </div>
<div style="text-align: center;">
Jako, że zawsze znajdą się kapele, które w sposób znaczny dały o sobie znać w danym roku, </div>
<div style="text-align: center;">
czy to przy okazji wydania płyty, koncertu, czy też z zupełnie innych powodów, </div>
<div style="text-align: center;">
prezentujemy ranking <b>zespołów roku</b>:</div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #660000; font-size: x-small;"><b><u>Wybór B0UNCE:</u></b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>IdiotHead</b> – grupa zadebiutowała w pełni profesjonalną EPką na początku roku i w dodatku udostępniła ją za darmo na swojej stronie internetowej. Zupełnie jak w swoim poprzednim wcieleniu – <b>CO.IN</b>. Muzycznie jest również bardzo podobnie, czyli dużo ciężkich gitar w elektronicznej polewie, a także agresji zmieszanej z melodyjnością. Wszystko to łączy, genialny jak zwykle, wokal d'. Mam jednak wrażenie, że ten skład stworzył materiał z dużo większym ładunkiem przebojowości – co, mam nadzieję, chociaż odrobinę przełoży się na sukces komercyjny. Spokojnie można uznać IdiotHead za kapelę na poziomie światowym.</div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Bubble Chamber</b> – trójmiejskie trio, złożone z doświadczonych instrumentalistów, proponujące szeroko pojętą elektronikę w wersji „na żywo” - z naciskiem na sekcję rytmiczną. Dubstep, drum 'n' bass, odrobina ambientu i jeszcze zapewne kilku odmian muzyki elektronicznej, podane w niezwykle klimatycznej i pełnej energii formie. Nic dziwnego zatem, że EP <i>Live @ SFINKS700</i> to wydawnictwo koncertowe. Teraz tylko czekać na pełnowymiarowy album studyjny.</div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Popsysze</b> – kolejne trio, w dodatku znów z Trójmiasta, ale repertuar skrajnie inny. Prosty, „garażowy”, troszkę punkujący, gitarowy rock. Pierwszego albumu zespołu (<i>Popstory</i>) słucha się wyjątkowo dobrze i absolutnie się nie nudzi, mimo tego, że Ameryki panowie nie odkrywają.</div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://2.bp.blogspot.com/-fCWD6euxf3o/UO7P6WDorQI/AAAAAAAAIAw/ljB3kH_79Uk/s1600/MELA-KOTELUK.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="175" src="http://2.bp.blogspot.com/-fCWD6euxf3o/UO7P6WDorQI/AAAAAAAAIAw/ljB3kH_79Uk/s320/MELA-KOTELUK.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">Mela Koteluk</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<b>Mela Koteluk</b> – zauroczyła swoim głosem wielu słuchaczy, mnie również (chociaż dopiero całkiem niedawno). W maju wydała pierwszy album solowy, stylistycznie zróżnicowany, choć najogólniej rzecz ujmując to po prostu świetnie skomponowany, zagrany i zaśpiewany pop. Dawno już nie słyszałem tak zwyczajnie uroczej i ciepłej płyty.</div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Fenster </b>– nowojorsko-berliński duet, również debiutujący w minionym roku. Urzekający bardzo specyficznym podejściem do piosenek, zawierając w nich popową nośność, folkową delikatność i odrobinę rockowego pazura. Do tego szczypta niepokojących, elektronicznych pejzaży i rozmaitych przeszkadzajek, dodających utworom głębi i w ciekawy sposób je „psujących”.</div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #660000; font-size: x-small;"><b><u>Wybór TNT:</u> </b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
Jeśli spojrzeć na debiuty 2012, to najciekawszym, choć do tej pory z pewnością niedostatecznie poznanym, jest <b>Anti Tank Nun</b>. Choć nie spodziewałam się po tym zespole niczego powalającego, to jednak zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. I czekam na rozwój wydarzeń związanych z ATN. </div>
<div style="text-align: justify;">
Zespołem, który zdominował końcówkę roku w moim odtwarzaczu były <b>Blade Loki</b>. Dotychczas kojarzone wyłącznie z singlowym <i>No Pasaran!</i>, obecnie wałkowane bardzo mocno (nowa płyta <i>Frruuu</i> to zresztą zeszłoroczna rzecz) - najbliższa okazja, by zobaczyć bladą ekipę w Łodzi, już w marcu!</div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="font-size: x-small;">Ponadto wiele polskich i nie tylko, punkowych i krążących wokół tego klimatu zespołów, w związku z pracą (mgr :> ) i czytanymi przeze mnie książkami - głównie biografiami muzyków, zespołów. Już wkrótce kolejne recenzje książek muzycznych - stay tuned!</span></div>
<div style="text-align: center;">
Jako fani muzyki, najchętniej uczestniczymy w jej wykonaniach na żywo, o czym niech świadczy ten, mocno subiektywny (jak zawsze) wybór zeszłorocznych <b>wydarzeń</b>:</div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #660000; font-size: x-small;"><b><u>Wybór B0UNCE: </u></b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Ray Wilson</b> – <i>Genesis Classic</i> (7 lipca, Aleksandrów Łódzki) – chyba jedyny coverband, na którego koncert poszedłbym jeszcze nie raz. Pełen profesjonalizm, a w obliczu braku aktywności scenicznej oryginalnego składu Genesis – właściwie jedyna szansa na usłyszenie utworów legendarnego zespołu w świetnych, koncertowych aranżacjach.</div>
<div style="text-align: right;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Summer Dying Loud 2012</b> (8 września, Aleksandrów Łódzki) – cały dzień różnorodnego, rockowego grania – od heavy metalowych weteranów, grupy <b>Mech</b>, przez rewelację ostatnich 2 lat – <b>Luxtorpedę</b>, po coraz bardziej odchodzącego od rocka <b>Heya</b>. Ogromny plus nie tylko w ramach lokalnego patriotyzmu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Fisz Emade Tworzywo</b> (5 lipca, Łódź) – gatunkowy eklektyzm, mnóstwo pozytywnej energii ze sceny i prawdziwie rockowy pazur – jedno z największych zaskoczeń w moim krótkim i nie aż tak bogatym koncertowym życiu.</div>
<div style="text-align: justify;">
<span style="color: #660000; font-size: x-small;"><u><b>Wybór Sautenerona:</b></u></span></div>
<div style="text-align: justify;">
</div>
W 2012 w końcu coś się w Polsce ruszyło w kwestii organizowanych koncertów i festiwali, na których mogliśmy zobaczyć i usłyszeć wykonawców z całego świata. Delikatne braki w synchronizacji powodowały jednak, że czasem trzeba było wybierać spośród 2 równie dobrych propozycji. Przykładem mogą być warszawskie <b>Ursynalia</b>, które urosły do miana jednego z ciekawszych festiwali w Polsce i <b>Metal Fest</b> w Jaworznie, odbywające się w tym samym czasie. Razem ze znajomymi wybraliśmy Ursynalia, głównie ze względu na kapele: <b>Mastodon </b>i <b>Gojira</b>, które były gwarantem dobrego koncertu.<br />
Z innych gigów, na których dane mi było być nie sposób nie wspomnieć o <b>Dream Theater </b>w Poznaniu. Nowy perkusista, następca Mike’a Portnoya zdał egzamin przed polską publicznością. Mocnym punktem koncertowego roku była wspólna trasa szwedzkiego <b>Marduk </b>i <b>Immolation </b>z USA. Zahaczyłem o nią dwukrotnie, w Warszawie i Łodzi. Za każdym razem obydwa zespoły zadziwiały mocą i precyzją w swych ekstremalnych formach muzycznych. Każdy z nich zdefiniował do reszty gatunek w jakim się obraca. Podobnie odczucia towarzyszyły mi po niedawnym koncercie <b>Morbid Angel</b>, <b>Kreator</b>, <b>Nile</b>, <b>Fueled by Fire</b> w warszawskiej Progresji. Esencja mocy metalu w najczystszej postaci, doskonałe setlisty zadowalające wszystkich i klimat dawnych koncertów w wyprzedanym do ostatniego miejsca klubie. Wyprzedane koncerty są dobre o ile zdążymy kupić bilet dla siebie. Nie miałem tego szczęścia z koncertem <b>Dead Can Dance</b>, który wyprzedał się w kilka dni i musiałem obejść się smakiem. Może naprawię ten błąd w tym roku, gdyż ten niesamowity skład ponownie odwiedzi Polskę. Natomiast zdążyłem na czas z biletami na koncert <b>Anathemy </b>w Poznaniu (również wyprzedany) i był to jeden z lepszych koncertów 2012 roku, tuż po premierze nowej płyty zespołu.<br />
<br />
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-5mf39yewp44/UDfgTvc3HaI/AAAAAAAAAHs/8FQ_MYi6BhA/s912/DSC_5432.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="213" src="http://4.bp.blogspot.com/-5mf39yewp44/UDfgTvc3HaI/AAAAAAAAAHs/8FQ_MYi6BhA/s320/DSC_5432.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">fot. Krzysztof Podpirko</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
<b><u><span style="color: #660000; font-size: x-small;">Wybór TNT: </span></u></b></div>
<div>
<div style="text-align: justify;">
<b><a href="http://musihilation.blogspot.com/2012/08/17-brutal-assault-czyli-kleska-urodzaju.html">Brutal Assault</a></b> (8-11.08, twierdza Josefov, Jaromer, Republika Czeska). Była to już siedemnasta edycja tej imprezy, jednak ja pojawiłam się tam pierwszy raz i muszę przyznać, że jest to prawdziwa uczta dla fanów metalu. I to wszelkich odmian. Trzydniowy (a nawet czterodniowy, jeśli liczyć before-party) festiwal to świetnie zorganizowany i pękający w szwach line-up, dwie sceny, które oszczędzają sporo czasu przy przełączaniu zespołów, rewelacyjna atmosfera wojskowej twierdzy i co najważniejsze - sławy z całego świata. Karnety nie są wprawdzie tanie (z naszego, polskiego, punktu widzenia) ale zdecydowanie warto przejechać się do Jaromierza, który na kilka dni zamienia się w prawdziwie metalowe miasteczko. Koncerty, które przede wszystkim musiałam zobaczyć, zobaczyłam i polecam: <b>Suicidal Angels</b>, <b>Municipal Waste</b>, <b>Warbringer</b>, <b>Sick of it all</b>, <b>Agnostic Front</b>, <b>Moonspell</b>. Niestety nie zobaczyłam jednej z głównych gwiazd, czyli <b>Sodom</b>, ale zakładam, że są jeszcze na tyle sprawni, że będzie mi dane, kiedyś (najbliższa okazja - polski Metal Fest!). </div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Ursynalia</b> (1-3 czerwca, kampus SGGW, Warszawa) - główny powód, to oczywiście <b>SLAYER</b>!!! Mimo wszystko moi bogowie wypadli lepiej w łódzkiej Atlas Arenie, rok wcześniej (i tu ktoś wtrąci na pewno, że "tak w ogóle, to w '96, w Spodku"...) poza tym grali 10 minut krócej, niż zakładał line-up, co odczułam jako osobistą urazę. W wypadku Slayera to przecież czas na trzy utwory! Mój żal ukoili panowie z <b>In Flames</b>, którzy pięknie przyłoili, oraz <b>Jelonek</b>, który rozbujał wszystkich, bez względu na upodobania. Ogólnie: impreza rewelacyjnie rozpromowana i zrealizowana, warta uwagi (choć tegoroczna edycja nie zapowiada się już tak przebojowo) i z pewnością nie należy lekceważyć pretendowania Ursynaliów do miana jednej z największych imprez muzycznych w kraju nad Wisłą. </div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://1.bp.blogspot.com/-Grgr4_O2pwY/UKjLcyp7YyI/AAAAAAAAH_Y/ntIyu7OT2FA/s1600/4_filtered.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="212" src="http://1.bp.blogspot.com/-Grgr4_O2pwY/UKjLcyp7YyI/AAAAAAAAH_Y/ntIyu7OT2FA/s320/4_filtered.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">fot. Leszek Rusek/Koncerty w obiektywie</td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
Nie sposób także pominąć łódzkiego koncertu <b>Luxtorpedy, </b>który pomógł mi ogarnąć <i>Robaki</i>. Przy okazji był to <b><a href="http://musihilation.blogspot.com/2012/11/lekcja-starej-szkoy-grania-koncertow.html">najczęściej czytany post w roku 2012</a></b> na Musihilation i chyba w ogóle w historii bloga! Zebrał aż 900 wyświetleń! Dzięki, poczułam się mile połechtana, jako autorka :). </div>
<div style="text-align: justify;">
Równie ciepło będę wspominać mocno rock'n'rollowy, zorganizowany w bardzo dobrym stylu świebodzicki Rock Festiwal. Przyciągnął mnie tam głównie rozkład imprezy (<b>Acid Drinkers</b> i <b>Dezerter </b>na jednej scenie, a dla smaczku <b>4 Szmery</b>), ale zaskoczyła realizacja. Przyjemna atmosfera, koncert w hali sportowej, pełna dowolność spożywania w okolicy obiektu, oraz świetna (jak na marzec!) aura. takie imprezy świadczą o tym, że rock'n'roll nie umarł i że czasem warto pojechać "na koniec świata", żeby zobaczyć dwie dobre kapele!</div>
<div style="text-align: justify;">
Niezmiennie jednym z koncertów/festiwali/wydarzeń roku pozostaje <b><a href="http://musihilation.blogspot.com/2012/08/xviii-przystanek-woodstock-okiem-uchem.html">Przystanek Woodstock</a></b>, który tak mocno obfituje rozmaitości, że trudno wybrać jedną, zatem przydzielam ten wspaniały tytuł całości Woodstocku. </div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
Ponadto: <b>Armia </b>grająca <i>Legendę </i>w łódzkiej Dekompresji, <b>Blade Loki</b> w warszawskim Fonobarze i <b>Laibach </b>w Wytwórni. </div>
<div style="text-align: center;">
Miniony rok to nie tylko koncerty i płyty, ale również najrozmaitsze wydarzenia losowe, </div>
<div style="text-align: center;">
które zapadły w pamięć i mniej lub bardziej wpłynęły na nasze poszukiwania muzyczne,</div>
<div style="text-align: center;">
zainspirowały, zasmuciły, czy wręcz odwrotnie - przyprawiły o szybsze bicie serca. </div>
<div style="text-align: center;">
Oto <b>pozytywy i negatywy 2012:</b></div>
<div style="text-align: justify;">
<u><b><span style="color: #660000; font-size: x-small;">Wybór Sautenerona:</span></b></u></div>
<div style="text-align: justify;">
<div>
Zacznę od wiadomości, która dopadła nas pod koniec 2011 i trzymała w niepewności przez sporą część 2012 roku: <b>Ozzy Osbourne</b> postanowił skrzyknąć oryginalny skład <b>Black Sabbath</b>, nagrać płytę i ruszyć na światowe tournee. Pojawiły się już pierwsze daty koncertów, najbliżej nas w Czechach. Jednakże rok 2012 zweryfikował plany, najpierw na światło dzienne wyszły niesnaski między Ozzym a perkusistą Billem Wardem dotyczące spraw finansowych, towarzyszących planowanej trasie. Następnie światem muzycznym wstrząsnęła wiadomość o poważnej chorobie <b>Tommy’ego Iommi’ego</b> – gitarzysty kultowej kapeli. W efekcie zamiast z Black Sabbath, Ozzy wyruszył w trase <i>Ozzy + Friends</i>, co po wcześniejszych zapowiedziach nie przełożyło się na zbyt wielki sukces. Jak donosi oficjalny facebookowy profil Black Sabbath obietnice koncertowe zostaną zrealizowane w roku obecnym, więc chyba wszystko idzie ku dobremu.</div>
<div>
Dobrym omenem 2012 są również wiadomości o powrocie <b>Kinga Diamonda</b>. Kłopoty ze zdrowiem nie powstrzymały Kima Bendixa Petersena, lidera King Diamond i <b>Mercyful Fate</b> przed dalszą radosną działalnością i już w maju 2013 King Diamond przyjedzie do Polski na jeden koncert w Warszawskiej hali Koło. To prawdziwa legenda światowej sceny heavy metalowej, na której wzorowała się m.in. <b>Metallica</b>. </div>
<div>
2012 rok to nie tylko dobre wiadomości. Odszedł wielki muzyk, klawiszowiec <b>Deep Purple</b> i <b>Whitesnake</b>: <b>Jonathan "Jon" Douglas Lord</b>. Niesamowity kompozytor, wirtuoz organów Hammonda, współtwórca tego co dziś nazywamy rockiem i metalem we wszelkich odmianach oraz źródło inspiracji dla klawiszowców na całym świecie. Poza wymienionymi wcześniej Lord udzielał się również w zespołach: <b>The Kinks</b>, <b>Ashton</b>, <b>Gardner & Dyke</b>, <b>Nazareth</b>, można go usłyszeć w projektach <b>George'a Harrisona</b>, <b>Davida Gilmoura</b>, <b>Cozy'ego Powella</b> i <b>Alvina Lee</b>. </div>
<div>
Drugą postacią, która ukształtowała brzmienie większości rockowych i metalowych bandów na planecie i również opuściła nas w 2012 roku jest <b>Jim Marshall</b>, jeden z pionierów w dziedzinie konstrukcji wzmacniaczy gitarowych, założyciel firmy <i>Marshall Amplification</i>. Każdy szanujący się gitarzysta posiada, lub przynajmniej grał na wzmacniaczu tej firmy.</div>
<div>
<u><b><span style="color: #660000; font-size: x-small;">Wybór B0UNCE:</span></b></u></div>
<div>
<div>
W ciągu minionych 12 miesięcy prócz niezwykle pozytywnych rzeczy zdarzyło się również kilka bardzo smutnych, złych albo po prostu rozczarowujących. Najbardziej przygnębiająca okazała się dla mnie wiadomość o śmierci członka <b>Beastie Boys</b> – <b>Adama Yaucha</b>, instrumentalisty, wokalisty i reżysera wielu teledysków zespołu. Całkiem niedawno zmarł też <b>Szymon Czech</b> – polski muzyk i producent, znany ze współpracy z wieloma zespołami z kręgów ekstremalnego metalu, ale też i naszego progresywnego produktu eksportowego, <b>Riverside</b>.</div>
<div>
Wobec takich tragicznych wieści tych kilka niezbyt udanych albumów właściwie nie ma znaczenia, jednak największym rozczarowaniem okazała się nowa, „reaktywacyjna” płyta <b>Garbage</b>. Niezbyt pozytywnie oceniam też świeżą EPkę <b>How To Destroy Angels</b>, projektu <b>Trenta Reznora</b>. </div>
</div>
<div>
<b><u><span style="color: #660000; font-size: x-small;">Wybór TNT:</span></u></b></div>
<div>
<div>
Niespodzianką i to bardzo pozytywną, jest dla mnie najnowszy album <b>Lao Che</b> - <i>Soundtrack</i>. Już niedługo obszerniejsza recenzja, a póki co - jest nieco "gusłowato", psychodelicznie, choć klimaty z <i>Prądu Stałego/Prądu Zmiennego</i> są obecne. Warto sprawdzić.</div>
<div>
Ucieszyła mnie także dominacja <b>Luxtorpedy</b> na naszym rodzimym poletku. Nareszcie jakiś porządny zespół zawładnął umysłami i odtwarzaczami gawiedzi w stopniu nadzwyczajnym! Koniec ery como-podobnych gówienek, to jest czas Luxtorpedy! </div>
<div>
Wielką niespodzianką była dla mnie impreza, która od początku pachniała mi lekkim wariactwem, ale w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu, a mianowicie <b>Redbull Soundclash</b> z udziałem <b>Acid Drinkers </b>i <b>FiszEmade Tworzywo Sztuczne</b>. Choć trochę przerażała mnie wizja kilkuutworowej bitwy w cenie normalnego koncertu, to nie żałuję, że wybrałam się do Soho Factory na to niesamowite wydarzenie. Ogromna publiczność (na oko 2-3 tysiące ludzi) zgromadzona w przestronnej hali gdzieś na warszawskiej Pradze i dwie sceny naprzeciwko siebie. Na obu scenach zespoły o szerokich horyzontach muzycznych. Co z tego wyszło możecie zobaczyć np. <a href="http://www.redbull.pl/cs/Satellite/pl_PL/Video/MUZYKA-RED-BULL-SOUNDCLASH-ZACHOWUJCIE-SI%C4%98,-OJCIEC-PRZYJECHA%C5%81-ZOBACZ-RELACJ%C4%98-VIDEO-Z-WYDARZENIA-021243287254620">tutaj</a>. Zdecydowanie chwalebna inicjatywa, warta powtórzenia!</div>
<div>
Rozczarowanie roku, bo oczywiście musi się pojawić, to zespół <b>Hey</b>, coraz mocniej oddalający się od lubianej przeze mnie stylistyki, przerabiający stare utwory na nową modłę... Po raz kolejny i raczej ostatni przekonałam się o tym w Świebodzicach - Hey nie jest już zespołem dla mnie, a dużo ciekawsze wydają mi się solowe dokonania <b>Kasi Nosowskiej</b>. </div>
</div>
<div>
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
Czego oczekujemy w 2013 roku?</div>
<div>
<b><u><span style="color: #660000;">B0UNCE: </span></u></b></div>
<div>
W 2013 czekam przede wszystkim na kilka nowych albumów: kolejne solowe dzieło <b>Stevena Wilsona</b>, <b>Toola </b>(o ile w końcu przerwą milczenie i nowa płyta faktycznie się ukaże), <b>Queens of the Stone Age </b>(zapowiada się prawdziwa rockowa uczta, tym bardziej że za perkusją ponownie zasiadł <b>Dave Grohl</b>), <b>How To Destroy Angels </b>(pomimo słabej <i>An Omen EP</i>), <b>Rotting Christ</b> (spodziewam się jeszcze mroczniejszego niż dotychczas klimatu) i... <b>HIM </b>– bo bardzo możliwe, że wrócą do nieco mocniejszego grania.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://media.livenationinternational.com/lincsmedia/Media/e/i/s/ea46beee-53aa-4053-b1b4-44c4774d65f7.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" src="http://media.livenationinternational.com/lincsmedia/Media/e/i/s/ea46beee-53aa-4053-b1b4-44c4774d65f7.jpg" /></a></div>
<div>
<b><u><span style="color: #660000;">TNT:</span></u></b></div>
<div>
Najbardziej oczekuję kilku koncertów, w tym <b>Rammstein / Slayer / Airbourne</b> na warszawskim Bemowie w ramach Impact Festival, oraz obowiązkowego w corocznym rozkładzie jazdy - <b>Przystanku Woodstock</b>, gdzie w tym roku pojawią się wielcy zeszłoroczni nieobecni, czyli <b>ANTHRAX</b>, ale także legendarni <b>Ugly Kid Joe,</b> <b>Atari Teenage Riot, Emir Kusturica & The No Smoking Orchestra. </b>Ciekawie wygląda rok 2013 koncertowo, nawet, jeśli nie na wszystkie koncerty się wybieram. Zagrają u nas giganci heavy metalu, <b>Iron Maiden</b> (i to dwa razy, w tym w Łodzi!) a także <b>Green Day</b>, który odwiedzi łódzką Atlas Arenę. </div>
<div>
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
Tymi optymistycznymi akcentami zamykamy nasze podsumowanie minionego roku. Z pewnością wiele wydarzeń i wspaniałych płyt umknęło naszej uwadze i wiele jeszcze można by powiedzieć o polskiej i zagranicznej scenie muzycznej. Jeśli uważasz, że zabrakło czegoś w naszym zestawieniu a absolutnie powinno się tutaj znaleźć - pisz w komentarzach. </div>
<div style="text-align: center;">
Jeśli uważasz, że na blogu zdecydowanie za mało się dzieje a masz chęć pisać u nas </div>
<div style="text-align: center;">
pisz na maila: <b>juras1525@gmail.com </b>- z pewnością znajdziesz u nas niszę dla siebie!</div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: center;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"><b>B0UNCE, Sauteneron, TNT, red. TNT </b></span></div>
</div>
TNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7452071157170352639.post-70665755183214077982012-11-28T13:32:00.000+01:002012-11-28T13:32:09.217+01:00Muzycznej ekstrema z literackimi inspiracjami: Devilish Impressions – Simulacra<div style="text-align: justify;">
Intrygujące aranżacje, wpływy światowej literatury czy wręcz jej cytowanie w tekstach, doskonała produkcja i oprawa graficzna. Brzmi jak krótki opis płyty zagranicznego zespołu, prawda? Jednak tak nie jest – <b>Devilish Impressions</b> to kapela z Polski, a jej trzeci album to kolejne już potwierdzenie, że nasze formacje metalowe w żadnym stopniu nie odstają od zachodnich.</div>
<div style="text-align: justify;">
Płyta <i>Simulacra</i>, która światło dzienne ujrzała w lipcu tego roku, to prawdziwy majstersztyk pod względem wydawniczym. Nie będę ukrywał, że uwielbiam tak ładnie wydane płyty. Przyjemny w dotyku (serio!) digipack, z ciekawą, niebanalną okładką i bogato ilustrowaną książeczką z tekstami, opatrzonymi stosownymi przypisami, odsyłającymi do dzieł literatury. Dla kolekcjonerów prawdziwa gratka i estetyczna uczta dla oka. Odłóżmy jednak na bok zachwyty nad wizualną stroną albumu i posłuchajmy samej muzyki.</div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-o4kjgyNjfSE/ULYELqBatVI/AAAAAAAAH_w/_v8ew2SM1p0/s1600/DI_Simulacra.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://2.bp.blogspot.com/-o4kjgyNjfSE/ULYELqBatVI/AAAAAAAAH_w/_v8ew2SM1p0/s320/DI_Simulacra.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Od pierwszych sekund płyta poraża selektywnym, mimo nagromadzenia dźwięków, brzmieniem – efektem współpracy z braćmi Wiesławskimi, uznaną wśród metalowców marką na rynku producenckim. Zwracają uwagę mięsiste, soczyście brzmiące gitary i riffy wpisujące się w szeroko pojęty ekstremalny metal, nie ograniczające się do jednoznacznie blackowych czy deathowych schematów. Na drugim planie (choć miejscami wysuwają się do przodu) słychać partie syntezatorowo-klawiszowe i, od czasu do czasu, budujące klimat sample. Za tę warstwę muzyczną <i>Simulacry</i> odpowiedzialni są dwaj panowie – znany między innymi ze <b>Strommoussheld </b>Piotr „Lestath” Leszczyński i Wojciech „Flumen” Kostrzewa (<b>Asgaard</b>). Najbardziej imponująco elementy symfoniczne wypadają szczególnie w tych spokojnych, dalekich od szaleńczych temp momentach, jak w <i>Lilith</i>. W tym utworze zespół wydaje się czerpać nawet z heavy metalu – trudno inaczej postrzegać melodyjne zagrywki gitarowe. Nie sposób nie dostrzec także wpływów metalu gotyckiego, obecnych właściwie na całej płycie – zarówno w warstwie lirycznej, wokalnej (czysty, natchniony śpiew obok partii growlowanych) jak i w romantyczno-wampirycznej atmosferze unoszącej się nad całością. Naprawdę zaskakujące są jednak fragmenty, w których wykorzystano gitarę akustyczną lub te nawet w pełni pozbawione ciężaru instrumentów elektrycznych, jak w ostatniej minucie wspomnianego już <i>Lilith</i>. Do tego <b>Quazarre</b>, wokalista Devilish Impressions, recytujący fragment jednego z utworów Oscara Wilde'a... Zadziwiająca i frapująca mieszanka. Dalej mamy między innymi atakujący blackową wściekłością <i>Fear No Gods!</i>, w którym pojawiają się cytaty z „Piekła” Dantego Alighieri, <i>Vi Veri Vniversum Vivus Vici</i> z monumentalną introdukcją i ozdobną, krótką solówką, czy najbardziej chyba symfoniczny w zestawie <i>The Last Farewell</i>. Na koniec Devilish Impressions zostawili instrumentalną, podniosłą i bardzo heavy metalową kompozycję o tytule <i>Solitude</i> – idealne zwieńczenie tej świetnej, dopracowanej w każdym szczególe płyty. </div>
<div style="text-align: justify;">
Reasumując: jeśli ktoś jest uczulony na symfoniczny black/death metal, lepiej niech się nie zbliża do tego krążka. W przeciwnym wypadku – naprawdę warto się zapoznać z tym materiałem. Nawet, jeżeli parę osób uzna, że ten styl już dawno przebrzmiał. Być może i one uznają, że jednak coś naprawdę ciekawego i niegłupiego można jeszcze stworzyć w tych klimatach. </div>
<br />
<b> /B0UNCE</b>TNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7452071157170352639.post-67782603853469522012012-11-17T23:59:00.000+01:002012-11-18T12:56:36.156+01:00Lekcja starej szkoły grania koncertów - LUXTORPEDA, 16.11.2012, Dekompresja<div style="text-align: justify;">
Są takie koncerty, na które idzie się nie tylko po to, żeby posłuchać muzyki, poskakać, pośpiewać i poprzeżywać, ale też po to, żeby dostać coś ekstra. Wiadomo, że nie po każdej kapeli można się takich wrażeń spodziewać, bo, jak pokazuje kilka ostatnich lat, wiele zespołów zamiast spontaniczności i prawdziwego rokendrola, preferuje zimny profesjonalizm, odegranie swojego i powrót do hotelu. Rutyna? Zmęczenie? Niechęć do bratania się z fanami? Trudno mi to zrozumieć, jako przeciętnej fance spragnionej wrażeń i wyjątkowości koncertu. Nie oczekuję fajerwerków, a jedynie indywidualnego podejścia, dania czegoś od siebie. Wczoraj po raz kolejny przekonałam się, że obecnie takim zespołem jest na pewno <b>Luxtorpeda</b>.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-fnwFGZIZoks/UKjLb9OEnyI/AAAAAAAAH_U/Vig_DKxzDn0/s1600/5_filtered.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="207" src="http://4.bp.blogspot.com/-fnwFGZIZoks/UKjLb9OEnyI/AAAAAAAAH_U/Vig_DKxzDn0/s320/5_filtered.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">fot. Leszek Rusek</td></tr>
</tbody></table>
Zacznijmy od faktów - Dekompresja niemalże pękała w szwach! Dawno nie widziałam w tym klubie takich tłumów! A przecież zaledwie dwa tygodnie temu byłam w tym samym miejscu na koncercie <b>Acid Drinkers</b>. I w jakiś przedziwny sposób przewidziałam, że Luxtorpeda bez problemu pobije słaby wynik frekwencyjny Kwasów.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jako support wystąpili <b>Rambo Jet</b>, lokalna kapela mocno promująca ostatnimi czasy swój materiał oparty na twórczości łódzkiego poety, <b>Juliana Tuwima</b>. O ich występie mogę powiedzieć jedynie, że mieli sporo publiki pod sceną. Załapałam się na oklaski, kiedy zespół schodził już ze sceny. </div>
<div style="text-align: justify;">
Koncert gwiazdy wieczoru zaczął się dla mnie idealnie, ponieważ na pierwszy ogień poszły numery, które najmniej lubię (np. <i>Hymn </i>z płyty <i>Robaki</i>) - dzięki temu miałam okazję pochodzić po sali i poszukać najlepszego brzmienia. Ostatecznie stwierdziłam, że wielkiej różnicy nie ma i wróciłam do strategicznego punktu nieopodal wyjścia z sali. Wszystko pięknie było i widać i słychać. I co ciekawe, mimo, że bliżej w zasięgu wzroku miałam <b>Drężmaka</b>, słyszałam wszystkie gitary (łącznie z basem!), więc szacun dla akustyków. Nie muszę chyba dodawać, że koncert zabrzmiał o niebo lepiej i "pełniej", niż koncert Kwasożłopów dwa tygodnie wcześniej. Wpływ na to miała zapewne nie tylko pełna sala, ale i lepiej wykorzystane (i przede wszystkim wykorzystane w 100%) nagłośnienie. Przyjemnie było też patrzeć na scenę - nowy banner Luxów, w kolorach przypominających stylistykę <b>Misfits </b>(zieleń i fiolet) pięknie prezentował się za plecami chłopaków. Na szczęście jednak nie idą w ich ślady jeśli chodzi o ogólny image, chociaż postępy w tym temacie widać u <b>Hansa </b>- odkąd intensywnie działa na polu luxtorpedowym, ewidentnie dąży w kierunku zostania pierwszą brodą polskiej sceny rockowej ;).<br />
Wróćmy jednak do tego, co zagrano tego wieczoru. A zagrano wszystko! Tak, zespół zagrał materiał z obu płyt, w całości! Wprawdzie takie informacje płynęły z wcześniejszych występów, ale jednocześnie niepokoiły zapowiedzi o zmianie setlisty. Na szczęście nie doszło do tego i dostaliśmy naprawdę długi, świetnie zagrany koncert, zdecydowanie wart swojej ceny. W końcu udało mi się usłyszeć na żywo wszystkie utwory z wydanych w maju <i>Robaków</i>. Na żywo zachwyciła mnie <i>Serotonina</i>, <i>Amnestia </i>czy <i>Wilki Dwa</i>. <i>Gimli</i>, na którego szczególnie czekałam również nie zawiódł. <i>Tu i Teraz</i> miało jakiś wyjątkowy wykop, który trudno nawet opisać - po prostu zabrzmiał co najmniej dwa razy mocniej, niż na płycie. Bardzo fajnie wyszły <i>Tajne Znaki</i> z gościnnym udziałem Kreda, który pojawił się też na miejscu Kmiety w <i>3000 Świń</i> - śpiewając i grając na basie. Niżej podpisana miała zresztą również okazję powywijać na scenie i pod nią - wprawdzie ze sceny szybko (choć kulturalnie, pozdrawiam panów ochroniarzy z Dekompresji!) zostaliśmy wyrzuceni, ale co potańczyliśmy, to nasze. Spontaniczne akcje i featuringi były zresztą charakterystyczne dla tego wieczoru. Należy wspomnieć dwa utwory, które pojawiły się ku uciesze gawiedzi, a mianowicie <i>Running Free</i> z repertuaru <b>Iron Maiden</b> (w brawurowym wykonaniu <b>Krzyżyka</b>!) oraz <i>King Bruce Lee Karate Mistrz</i> <b>Franka Kimono</b>. Zabrzmiały też oczywiście <i>Komboje</i>, koncertowy przebój Luxów, oraz motyw z <i>Sunshine of your love</i> <b>Cream</b>. Pełen wachlarz gatunków i świadectwo wielkiego dystansu do siebie.<br />
Kontakt z publiką był oczywiście pierwszorzędny (i dalekorzędny też, bo przecież nie tylko ściśnięte pod barierkami ciała były interaktywne), także uznać można, że mimo swojej wielkości, koncert przebiegał w bardzo luźnej atmosferze. Przypominał momentami występ młodej kapeli, która stawia na pierwszym miejscu fanów. Chociaż w zasadzie, jeśliby pominąć staż grających w Luxtorpedzie muzyków, można ich nazwać młodym zespołem. Młodym zespołem, którego teksty śpiewa cała sala. <br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://1.bp.blogspot.com/-Grgr4_O2pwY/UKjLcyp7YyI/AAAAAAAAH_Y/ntIyu7OT2FA/s1600/4_filtered.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="212" src="http://1.bp.blogspot.com/-Grgr4_O2pwY/UKjLcyp7YyI/AAAAAAAAH_Y/ntIyu7OT2FA/s320/4_filtered.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">fot. Leszek Rusek</td></tr>
</tbody></table>
Tłum oczywiście szalał pod sceną (choć nadal ludzie nie znają koła i nie lubią biegać w kółko, zdecydowanie wolą bezładną nawalankę czy "ściany śmierci" [bez komentarza] niż efektownie wyglądający circle pit, który zresztą niesie ze sobą o niebo większą radochę niż bezsensowne okładanie się w pogo, gdzie co chwilę ktoś się wykładał. Ech, no ale widać wciąż w tym temacie łódzka publiczność ma sporo do nadrobienia. Nie było za to problemu żeby troszkę sobie polatać - tę zabawę ludzie łapią w lot. Jeden gest i po chwili płynęłam już w stronę barierek. Miło, bo czasem zajmuje to na koncertach całą wieczność. Mimo wszystko jest w tej beczce miodu łyżka dziegciu - nieszczęsny okrąg. Ale wierzę w łódzkich bywalców koncertów, że w końcu i tego się nauczą. Póki co chwała im za to, że przybyli tłumnie i bawili się całkiem ładnie. </div>
<div style="text-align: justify;">
Niesamowita frekwencja, zaskakująca jak na Łódź, powinna przyczynić się do szybkiego powrotu chłopaków na scenę (chociażby) Dekompresji. Czekam niecierpliwie, a wraz ze mną niepodpisany jeszcze egzemplarz <i>Robaków</i>!<br />
<br /></div>
<center>
<iframe allowfullscreen="allowfullscreen" frameborder="0" height="315" src="http://www.youtube.com/embed/iiP7e74dl7Y?rel=0" width="420"></iframe></center>
<center>
<br /></center>
<center>
<br /></center>
<center style="text-align: left;">
materiały FOTO: <a href="http://koncertywobiektywie.blogspot.com/">Leszek Rusek</a>; więcej zdjęć <a href="http://koncertywobiektywie.blogspot.com/2012/11/luxtorpeda.html">TUTAJ</a>. </center>
<center style="text-align: left;">
<br /></center>
<center style="text-align: left;">
<br /></center>
<center style="text-align: left;">
<br /></center>
TNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-7452071157170352639.post-59597641997892466132012-11-15T22:10:00.003+01:002012-11-15T22:11:22.719+01:00Jezus Maria Peszek<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-IiH07lHWwRs/UKVaOxfcFuI/AAAAAAAAH_A/eATeOv7mpOg/s1600/maria-peszek-jezus-maria-peszek.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://3.bp.blogspot.com/-IiH07lHWwRs/UKVaOxfcFuI/AAAAAAAAH_A/eATeOv7mpOg/s320/maria-peszek-jezus-maria-peszek.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
O tym, że rodzimy rynek muzyczny w wydaniu komercyjnym, znanym z radia, telewizji, sopockich i opolskich festiwali jest nudny jak flaki z olejem, wie każdy. O tym, że prawdziwych artystów, tworzących z potrzeby serca a nie finansowych, trzeba szukać poza głównymi kanałami medialnymi, też. Czasem jednak nawet w tak skostniałym, wtórnym do bólu, pustynnym klimacie polskiej muzyki mainstreamowej wybucha alternatywna bomba. Za największa ilość tego typu wybuchów w latach 2000+ odpowiada <b>Maria Peszek</b>, aktorka, córka Jana Peszka ale też piosenkarka, kompozytorka, autorka tekstów, czyli jednym słowem artystka przez duże A.
Śledząc poczynania muzyczne Marii Peszek, jej najnowsze dziecko, o tytule <i>Jezus Maria Peszek,</i> jest chyba najbardziej osobistą i niezależną produkcją, a zarazem przekaz wychodzący z tekstów jest najbardziej uniwersalny na obecne czasy i polskie realia. </div>
<div style="text-align: justify;">
Tuż po premierze płyty zawrzało w konserwatywnych środowiskach kościelnych i politycznych. Jak to możliwe by w Polsce, światowej stolicy żałoby, ktoś śpiewał teksty „<i>nie oddała bym ci Polsko, ani jednej kropli krwi</i>” lub „<i>pan nie jest moim pasterzem</i>”? Ano można, jeśli celem artysty jest mówić wprost o własnych odczuciach dlaczego niby miałby się blokować. Tym bardziej Marii Peszek należy przyznać punkt za odwagę. W muzyce rockowej czy metalowej powszechnie uznane za obrazoburcze teksty występują na porządku dziennym, jednak słuchający jej ludzie są otwarci na różne modele postrzegania świata. Tutaj mamy do czynienia z muzyką elektroniczną w bardzo przyswajalnym dla szerokiego odbiorcy stylu. Tym większy strach padł na nie do końca świadomych psychicznie recenzentów związanych z kościołem katolickim, którzy doszukiwali się nawet w utworach Marii Peszek śladów satanizmu.
Sama Maria podkreśla, że ta płyta nie ma na celu wywoływać żadnej rewolucji. Ma natomiast obrazować jej aktualny stan ducha i myśli, do czego przyzwyczaiła już wcześniejszymi dokonaniami, choćby na płycie <i>Maria Awaria</i>. Tak się złożyło, że płyta jest jeszcze bardziej osobista, dotyka spraw wiary, przywiązania do ojczystego kraju, stereotypów dotyczących kobiet, czyli spraw, które w Polsce stanowią, nie wiedzieć czemu, dogmaty lub tabu.
Muzyka zawarta na płycie utrzymana jest w stylu alternatywnego electro z bardzo klimatycznymi elementami „żywych” instrumentów, głównie pianina, które genialnie komponuje się z poetyckim tekstami tworząc naprawdę chwytliwe kompozycje. Moim osobistym faworytem zarówno muzycznie jak i tekstowo są utwory <i>Szara flaga</i> oraz <i>Nie ogarniam</i>. Wybór ulubionych utworów na płycie nie był łatwym zadaniem, gdyż każdy jest na równi dobry zarówno pod względem tekstowym jak i kompozytorskim. Każdy utwór traktuje również o innym problemie, z jakim większość mierzy się każdego dnia, ale nie każdy chce się do tego przyznać. Maria Peszek natomiast przyznaje się do wielu rzeczy i to wprost, chociażby wspomnianymi już słowami „<i>pan nie jest moim pasterzem, a niczego mi nie brak</i>”; „<i>lepszy żywy obywatel niż martwy bohater</i>” w utworze <i>Sorry Polsko</i>; „<i>nie urodzę syna, nie posadzę drzewa</i>” w utworze <i>Nie wiem czy chcę </i>czy choćby „<i>boli mnie Polska, wisi mi krzyż</i>” we wspomnianym wcześniej utworze<i> Szara flaga</i>. </div>
<div style="text-align: justify;">
Ostatnie refleksje po wysłuchaniu kolejny raz płyty i obserwacjach dyskusji nad nią będą raczej pesymistyczne. Płyta <i>Jezus Maria Peszek</i> chcąc nie chcąc ukazała obecny obraz Polski, zawłaszczonej przez dogmaty, podzielonej między ludzi chcących żyć normalnie a tych chcących żyć w ciągłej żałobie. Możliwe, że dzięki negatywnemu rozgłosowi towarzyszącemu premierze płyta trafi również do osób myślących podobnie i wywoła pewną rewolucję umysłową.<br />
Polecam zapoznanie się z najnowszym wydawnictwem <i>Jezus Maria Peszek </i>wszystkim osobom, które cenią sobie wolność myśli artystycznej.
<br />
<br />
<b>/Sauteneron</b><br />
<b><br /></b>
<b><br /></b>
<b><br /></b></div>
TNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.com1tag:blogger.com,1999:blog-7452071157170352639.post-15642493250974010832012-11-07T21:20:00.001+01:002012-11-07T21:20:33.996+01:00Warriors come out to play, czyli rosyjski thrash attack. <div style="text-align: right;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-SFeXKeg-qDo/UJrAZfUKZNI/AAAAAAAAH-o/jjgkNgQYyyE/s1600/t1.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://4.bp.blogspot.com/-SFeXKeg-qDo/UJrAZfUKZNI/AAAAAAAAH-o/jjgkNgQYyyE/s320/t1.jpg" width="314" /></a></div>
<div style="text-align: left;">
<span style="text-align: justify;"><b><i>Kiedy myślicie "thrash", myślicie: USA, Niemcy, Ameryka Południowa...? A może warto szukać w zupełnie przeciwnym kierunku? Warto rzucić uchem na to, co robią w tej dziedzinie Rosjanie? A robią dobrze, dużo i z legendarną już słowiańską fantazją. </i></b></span></div>
<div style="text-align: justify;">
<b><br /></b></div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Transilvanian</b>, bo o nich konkretnie mowa, to dość młoda kapela, jednak prężnie działająca, głównie na lokalnym poletku. Moment, w którym panowie uznali, że nie ma już odwrotu i decydują się na opanowanie świata, to rok 2010. Od tej pory zdążyli już nawet zagrać w Polsce trzy koncerty, na przełomie lutego i marca (Warszawa, Gdańsk i Kraków; z <b>The Pack</b> i lokalnymi supportami) 2012. Ja oczywiście poznałam zespół zupełnie przypadkowo, już po ich występach w naszym kraju, więc konfrontacja z wykonawcami na żywo nie była możliwa. Mam jednak nadzieję, że kiedyś ten stan rzeczy ulegnie zmianie. </div>
<div style="text-align: justify;">
No dobrze, ale z czym to się je i w ogóle co to za jedni? </div>
<div style="text-align: justify;">
Rosjanie proponują kompletnie odjechany crossover/thrash o formie, która z pewnością mile połechta ego wielu thrashowych maniaków. Nie jest to bezmyślna łupanka, nie brzmi tak jak każda inna przeciętna thrashowa kapela. Ma w sobie pierwiastek niezwykłości, jednak nie przyćmiewa on dobrze znanej i pokochanej przez miliony fanów na świecie szybkości czy mocy tej muzyki. Jest bezkompromisowo, dziko wręcz i momentami niepokojąco. Tak, jakbyśmy zmieszali <b>Slayera</b> - z jego szybkością i wściekłymi solówkami (oczywiście nie porównuję tu do Mistrzów, bo gdzież by tam!) z szaleństwem jakie serwują chociażby <b>Municipal Waste</b> (podobnie wyobrażam sobie koncerty) i doprawili to wszystko death'owym klimatem w stylu (nomen - omen) <b>Death </b>czy <b>Entombed</b>. </div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: left; margin-right: 1em; text-align: left;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://1.bp.blogspot.com/-jDi0xLEbayM/UJrAXHPrAjI/AAAAAAAAH-k/1Ca-KyzhI2c/s1600/December+Reaper+TRANSILVANIAN.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="320" src="http://1.bp.blogspot.com/-jDi0xLEbayM/UJrAXHPrAjI/AAAAAAAAH-k/1Ca-KyzhI2c/s320/December+Reaper+TRANSILVANIAN.jpg" width="219" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><br /></td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
Wokal wprawdzie jak na moje ucho momentami mało czytelny (przydają się liryki zamieszczone na <a href="http://transilvanian.bandcamp.com/">bandcamp</a>) i wyraźnie skręcający w "wyrzyganą" stylistykę, ale przyjemnie komponuje się z galopem, jaki serwują pozostali muzycy. Numery pędzą jeden po drugim, właściwie chwile odpoczynku to tylko te, kiedy akurat jeden utwór skończył się a drugi jeszcze nie zaczął. Ewentualnie intro. Czyli prawidłowo. Szczerze mówiąc nie jestem fanką EP, demówek i podobnych wydawnictw, które przecież w ogromnych ilościach i w wersjach darmowych krążą w sieci, ale ta konkretna, <i>December Reaper </i><b>Transilvanian</b>, zaintrygowała mnie nie tylko okładką ale i z zaskakującą częstością gościła na mojej playliście. Zdjęcia z koncertów sugerują, że chłopaki świetnie rozgrzewają publikę, doskonale sami się przy tym bawiąc. Potencjał w materiale jest, więc wierzę, że kiedy ponownie dotrą do Polski, skopią co najmniej kilkadziesiąt polskich tyłków.</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Jest coś szczególnego w tym skromnym, pięcioutworowym (w tym jeden cover, <b>S.O.D.</b> - <i>Kill Yourself</i>) tworze czwórki Rosjan, co każe mi polecić Wam ten zespół. To po prostu bardzo dobra kapela, z tak zwanymi "widokami na przyszłość", z wyczuciem łącząca thrash z wpływami deathowymi. Warto sprawdzić, więc sprawdzajcie: </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div>
<a href="http://transilvanian.bandcamp.com/">http://transilvanian.bandcamp.com/</a>
</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<a href="http://www.lastfm.pl/music/Transilvanian">http://www.lastfm.pl/music/Transilvanian</a>
</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<a href="https://www.facebook.com/TRANSILVANIAN.TRVN?fref=ts">https://www.facebook.com/TRANSILVANIAN.TRVN?fref=ts</a>
</div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
Zdjęcia pochodzą z oficjalnych kanałów zespołu. </div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
<div>
<br /></div>
TNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7452071157170352639.post-57741085339810256222012-10-24T00:23:00.003+02:002012-10-24T08:11:52.298+02:00Ile diabła w Diable? Ile kwasu w Kwasie? <div style="text-align: justify;">
Każdy z nas, maniaków muzyki, względnie - fanów, ma w swoim kalendarzu moment, kiedy wychodzi najbardziej oczekiwana przez niego płyta roku. W moim przypadku takim albumem był najnowszy krążek <b>Acid Drinkers</b> - <i>La Part Du Diable</i>, trzynastka w dorobku kapeli wśród w pełni autorskich longplayów, a piętnasty, jeśli liczyć <i>Fishdick</i> oraz <i>Fishdick Zwei </i>- wypełnione coverami. Rzecz wyczekiwana (od ostatniej płyty z premierowym, w pełni autorskim materiałem upłynęły już 4 lata), owiana mgiełką tajemnicy (niemal żadnych przecieków ze studia, enigmatyczne wiadomości pojawiały się jedynie na oficjalnym forum Acidów). Z lekkim drżeniem oczekiwałam dnia premiery - w końcu poprzednie albumy miały większą promocję, choćby w postaci raportów ze studia czy zdjęć. W przypadku<i> La Part Du Diable</i> - cisza. Zresztą - po premierze promocja także nie zachwyca, choć kilka recenzji na większych portalach już zdążyło się pojawić. Jako, że i ja dostałam swój egzemplarz tuż do premierze (z bonusami, warto dać zarobić kapeli bezpośrednio!) spieszę podzielić się wrażeniami. </div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-l5B00HnqHDU/UIcWG_zjsNI/AAAAAAAAH-M/545Vyoj_kbw/s1600/AD.JPG" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="171" src="http://3.bp.blogspot.com/-l5B00HnqHDU/UIcWG_zjsNI/AAAAAAAAH-M/545Vyoj_kbw/s640/AD.JPG" width="640" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Pierwsze, co rzuca się w oczy, to oczywiście okładka, a ta, od momentu ujawnienia, budziła we mnie niechęć. I kiedy wreszcie trzymam ją w rękach, mam nieodparte wrażenie, że panna, przedstawiona na okładce, to nie tyle legendarnie piękna słowianka (skojarzenie determinowane wiankiem i blond warkoczem), ale jedynie pozorna piękność, o silnych dłoniach, zdolnych przywalić nachalnemu absztyfikantowi. Rzecz jasna pod tą blond czupryną ukrywać się może zarówno słynna świtezianka, jak i południca, rusałka, nocnica czy inna nimfa. Każda z wymienionych, choć zewnętrznie piękna, wedle podań i legend ma niecne zamiary wobec ludzi - wybór takiej postaci koresponduje więc z tytułem płyty. A co ciekawe, wewnątrz okładki oraz w (dość ubogiej swoją drogą) książeczce z tekstami znajdujemy kolejne odsłony tej samej panny. Wydaje mi się, że nawet ciekawsze. W szczególności jestem zwolenniczką trójkolorowego rysunku z okładki książeczki. </div>
<br />
<div style="text-align: justify;">
Ale ponieważ nie ocenia się płyty po tym, jak wygląda (choć to miłe, gdy i strona wizualna zadowala zmysły)... </div>
<div style="text-align: justify;">
Acidzi serwują na początek bardzo mocny i bardzo acidowy otwieracz. <i>Kill The Gringo</i> to gwarancja młynu pod sceną! Wokale przypominają mi te znane z <i>Verses Of Steel, </i>ale całość brzmi zdecydowanie bardziej w stylu starszych płyt Acids. Jest mocno, bezkompromisowo, szybko, są blasty (Ślimak!!!). Jednym słowem - czad.<i> The Trick</i> to pierwszy z moich faworytów - pozornie nieskomplikowany, kopie od pierwszych sekund i zostawia pod czaszką motywy, które bujają i solówki, które z pełnym przytupem wgniatają w ziemię rozochoconego słuchacza. Galopada gitar i po prostu RE-WE-LA-CYJ-NY refren sprawiły, że już po kilku odsłuchaniach nuciłam w głowie i pod nosem zapamiętane frazy. 100% kwasu w kwasie! Singlowy <i>Old Sparky </i>dużo zyskał przy odsłuchu na domowym sprzęcie - i potwierdziły się skojarzenia z materiałem "versetowym". Choć nadal postrzegam ten numer za odrobinę nudny, to jednak refren wpada w ucho i nie da się ukryć, że będzie to koncertowy walec. No właśnie, ale już walec, a nie potańcówka na granicy wytrzymałości mięśni łydek. <i>On The Beautiful Bloody Danube </i>od początku skojarzył mi się z <i>Acidofilią </i>(bębny! brzmią mocarnie!), co bynajmniej nie jest ujmą. Jest jednak ciut szybciej, choć mniej "duszno". Fajny klimat, ale czegoś tu brak - może właśnie jest zbyt przestrzennie? Refren w porządku - zapada w pamięć i daje się zaśpiewać przy goleniu nóg. <i>Dance Semi-Macabre</i> to już działka Yankiela - słychać od razu, że będzie stonerowo, ciężko, walcowato w dobrym tego słowa znaczeniu. Acids znowu zwalniają, ale darcie Yankiego sprawia, że <i>Dance...</i> w ogóle się nie dłuży, a wręcz sprawia wrażenie muzycznej świeżynki, czegoś nowego. Właściwie wokalnie oparty na kilku dźwiękach, wprowadza niepokojący klimat, blisko powiązany z okładkową panienką. Trudno nie zwrócić uwagi na niesamowite gitary i niezwykle "rozbujaną" perkusję. Dobra rzecz!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: left;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-YsEglFftIvI/UIcVK85FAMI/AAAAAAAAH-E/bZAz-4AiSEk/s1600/po%C5%82udnica.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://2.bp.blogspot.com/-YsEglFftIvI/UIcVK85FAMI/AAAAAAAAH-E/bZAz-4AiSEk/s320/po%C5%82udnica.JPG" width="315" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
<i>V.O.O.W.</i> to chwila oddechu po miażdżących poprzednikach, zaczyna się na nieco panterową modłę. Zastanawia mnie tylko linia wokalu w tym numerze - jakoś do mnie nie przemawia, w przeciwieństwie do refrenu i miłych dla ucha solówek. No i czuć tutaj klimat <i>The State Of Mind Report</i>, co pewnie zdecydowało o tym, że nie przełączam, tylko za każdym razem słucham z przyjemnością. Kiedyś trzeba odpocząć od trząchania dynią. Dalej - kolejny z moich ulubionych, czyli <i>Bundy's DNA </i>opowiada historię seryjnego zabójcy, Teda Bundy'ego.Wielokrotne morderstwa, dokonywane przez tego miłego z wyglądu mężczyznę (znów kłania się motyw wilka w owczej skórze), przysporzyły mu sławy, podobnie jak dwukrotna ucieczka z rąk wymiaru sprawiedliwości. Dobry numer, okraszony mocnym tekstem, świetnie zaśpiewany, rewelacyjnie zagrany. Murowany młyn na koncertach. Utworem, który porusza do głębi, nie tylko ze względu na świetną wprost kompozycję i moc, z jaką zmiata słuchacza, ale i ze względu na historię, do której nawiązuje, jest <i>Andrew's Strategy</i>. Opowiada o dość świeżej sprawie, czyli tragedii, która miała miejsce w Oslo i na wyspie Utøya w Norwegii: Anders Breivik zastrzelił w zamachach, których dokonał 22 lipca 2011 roku, 77 osób. Historia, która wstrząsnęła tym spokojnym narodem jak i całą Europą, ma dzisiaj swój epilog w postaci odsiadki przez Breivika kary 21 lat więzienia z możliwością nieograniczonego przedłużania wyroku (najwyższy wymiar kary w Norwegii). I choć <i>Andrew's Strategy </i>przypomina kompozycje, które znalazły się na ostatnim krążku <a href="http://musihilation.blogspot.com/2012/10/pogogenny-nalesnik-flapjack-keep-your.html"><b>Flapjacka </b>- </a><i><a href="http://musihilation.blogspot.com/2012/10/pogogenny-nalesnik-flapjack-keep-your.html">Keep Your Heads Down</a> </i>(przypadek? ;>), to jest niewątpliwie jednym z lepszych numerów na płycie. Choć długi, nie dłuży się zanadto - nieco przygnębiający klimat pogłębiany przez "apatyczne" zagrywki może wręcz skłonić do refleksji. Zamykające utwór, dość... zaskakujące "<i>mniam, mniam</i>" przypomina, że mimo wszystko mamy do czynienia z Acidami, bo przecież: "<i>the monster's eating their dreams...</i>". </div>
<div style="text-align: justify;">
Chwile zadumy w <i>Andrew's Strategy </i>kończy definitywnie <i>The Payback </i>- drugi ze zdecydowanie najmocniejszych i najlepszych strzałów na <i>La Part Du Diable</i>. Mocno slayerowy, a jednocześnie mocno acidowy (tempa, wokale, gitary, bębny - full serwis, 100% Acid!). Po mocnym <i>The Payback</i> pora na <i>Broken Real Good</i>, który buja wprost niebywale. Świetny rytm, który ciągnie na parkiet niczym rozpalona partnerka. Znowu panterowo, miejscami motorheadowo, a główny riff nie chce wyjść z głowy. I znowu - kwaśne klimaty, aż miło. Na deser dostajemy, na dawną acidową modłę, walcowaty żarcik muzyczny - <i>Zombie Nation</i> w wykonaniu Yankiela. No bo przecież jeśli zombiaki - to tylko Wojciech. A jest to kolejny numer, który nie chce wyjść z głowy. Buja, zapada w pamięć, rozluźnia. Zdecydowanie lubię!</div>
<div style="text-align: justify;">
<i>La Part Du Diable</i> to zbiór autocytatów (kto wie - świadomych, czy nie), nawiązań do klasyki metalu i rocka. Mimo wszystko jest coś charakterystycznego dla tej płyty - nie jest ona szczególnie spójna jeśli chodzi o stylistykę, jednak jeśli zgłębić teksty, przewijają się wspólne motywy i nietrudno powiązać je z oprawą graficzną płyty. Może nie jest to arcydzieło, ale nie tego oczekiwałam - czekałam na łojenie w starym, acidowym stylu i to się udało. Przy okazji kilka niespodzianek, kilka nudnawych momentów, ale w ogólnej ocenie zdecydowanie jestem na TAK, a nawet bardziej. I już przebieram raciczkami na myśl o zbliżających się koncertach. Bo z pewnością warto sprawdzić ten materiał na żywo. <i>The Good, the Bad and the Diable</i> już się rozkręca!</div>
TNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-7452071157170352639.post-71520196632892452082012-10-17T18:18:00.001+02:002012-10-17T18:29:10.615+02:00Pogogenny naleśnik - Flapjack: Keep Your Heads Down<div style="text-align: justify;">
Zacznijmy od tego, że nigdy nie należałam do fanów<b> Flapjacka</b>. Owszem, zespół był mi więcej, niż znany: słuchany z wszelkich dostępnych nośników, widziany na żywo kilka razy. Świadomość składu i historii zespołu nie pozwalała mi pominąć go w moich muzycznych poszukiwaniach "swojego zespołu" za który można dać się pokroić. Niemniej, mimo wszystkich tych konfrontacji z naleśnikową nutą, nie mogłam się jakoś przekonać do tego, silnie połączonego z <b>Acid Drinkers</b>, tworu. Ostatnie lata wprawdzie nieco odmieniły moje upodobania, nieco poszerzając horyzonty, ale nadal nie byłam przekonana do Flapjacka. A argument, że powstał on z inicjatywy Ślimaka i Litzy z Acid, nie trafiał do mnie kompletnie. Jak się okazuje, do czasu.</div>
<table cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="float: right; margin-left: 1em; text-align: right;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://www.flapjack.pl/okladla_keep.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; margin-bottom: 1em; margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="298" src="http://www.flapjack.pl/okladla_keep.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;"><br /></td></tr>
</tbody></table>
<div style="text-align: justify;">
W wakacje ukazał się pierwszy od piętnastu (!) lat album Flapjack – <i>Keep Your Heads Down</i>. A ja, jako kompletnie pozbawiona oczekiwań względem tego materiału osoba, można by rzec, z zewnątrz, posłuchałam go swym niedoświadczonym i niczego nieświadomym uchem. Co wyłowiłam? Zaznaczę raz jeszcze, że dyskografia kapeli, chociaż gdzieś tam funkcjonująca w mojej świadomości muzycznej, nie jest mi najbliższą. Miałam świeże spojrzenie, laickie wręcz.
Po pierwsze na uszy rzuca się znakomita produkcja – materiał brzmi nowocześnie, a jednocześnie oldschoolowo – czyli: przyjemnie się tego słucha, rewelacyjnie brzmi, ale z drugiej strony ma się wrażenie, że jesteśmy co najmniej dekadę do tyłu – w zasadzie wtedy mogłaby powstać ta płyta, gdyby nie pewne sytuacje losowe i zawirowania w zespole. Jednak czwarty krążek Flapjacka ukazał się w 2012 roku (choć miało to mieć miejsce już dwa lata temu, a część kompozycji miała trafić na album <i>Verses of Steel</i> Acid Drinkers) i może to nawet lepiej. Kilka lat temu ten materiał nie ruszyłby mnie tak, jak teraz. Brzmi niesamowicie, mocarnie, po prostu nie może się nie podobać. Doskonale wyważone proporcje pomiędzy typowo rapcorowymi numerami a metalowym łojeniem i fragmentami wzbogaconymi o przyjemne dla ucha wokale. Tematycznie znajdujemy głównie teksty antykorporacyjne, przeciwko poddawaniu się mediom i ich wpływom – czyli blisko klimatów HC. I co ciekawe, po raz pierwszy wokale <b>Guzika </b>mnie nie drażnią. Co trzeba też oddać "naleśnikom", to świetny dobór numerów i ich kolejności – <i>Keep Your Heads Down</i> błyskawicznie się rozpędza, nie nudzi, zaskakuje i jest tak naładowany energią, że aż chce się skakać i – co najważniejsze – słuchać w kółko, a potem biec na koncert. Do moich faworytów należą otwierający płytę <i>Stand Up</i>, <i>Party Never Ends</i>, <i>False Flag Operation</i> (z motywem, który nie chce wyjść z głowy), <i>Dead End</i> (wokale!!!), świetny <i>In a Structure</i> z gościnnym udziałem <b>Hau</b>'a z <b>Dynamind</b>, <i>The Ballad Of Frankie Pots</i> – coś dla fanów gier komputerowych + znowu świetny refren, bardzo chwytliwy, <i>Nombre: Odio</i> – po prostu majstersztyk, słucham zawsze z przyjemnością a nogi same rwą się do dzikich pląsów, dodatkowo zaśpiewany po hiszpańsku, co dodaje utworowi egzotyki i skręca w klimaty "brujeriopodobne"; podobnie we <i>Feud</i> (znowu z Hau'em), przyjemne wytchnienie przynoszą <i>Blackmail </i>i <i>Quicksand</i>.</div>
<div style="text-align: justify;">
W zasadzie na płycie przeważają mocne strzały, trudno znaleźć tutaj cokolwiek, do czego można by się przyczepić. Najsłabszym utworem jest chyba <i>Black Leather Couch</i>, który – o ironio! - promował <i>Keep Your Heads Down</i>. Na płycie słychać też głos zmarłego gitarzysty Flapjack i Acid Drinkers, <b>Olassa</b>. Jego wokale i gitary wykorzystano w utworze <i>Reborn</i>. Być może nie jest to najlepszy utwór na płycie, ale fakt, że pojawiają się tam wokale Olassa, nadaje mu podniosły nastrój a tekst zyskuje nowe znaczenie.</div>
<div style="text-align: justify;">
Podsumowując - ta płyta przekonała mnie do Flapjacka, niepodzielnie króluje w słuchawkach od dłuższego czasu i dzielnie walczy o miano polskiej płyty roku. Żałuję, że trasa zespołu omija moje wielkie miasto, ale cóż poradzić - łódzka publiczność sama sobie na to zapracowała. Pozostaje liczyć na to, że kiedyś uda się usłyszeć te utwory na żywo. Bo na pewno warto, potencjał "pogogenny" jest w tym materiale ogromny!</div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
TNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7452071157170352639.post-5559996538310233412012-10-10T15:27:00.001+02:002012-10-10T15:27:30.066+02:00Katatonia – Dead End Kings<div style="text-align: justify;">
Prawie trzy lata minęły od premiery <i>Night Is The New Day</i> ostatniego longplaya Szwedów z zespołu <b>Katatonia</b>. To optymalny czas na wyczekiwanie na nowe dzieło i ostrzenie apetytu na nadchodzące progresywno–refleksyjne chwile z ich muzyką. </div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-bgyHpaJ9L7s/UHV3lh_MGcI/AAAAAAAAH9o/iAevK5nlYWY/s1600/katatonia.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://3.bp.blogspot.com/-bgyHpaJ9L7s/UHV3lh_MGcI/AAAAAAAAH9o/iAevK5nlYWY/s320/katatonia.jpg" width="320" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Zespół, który w latach 90. tworzył podwaliny doom metalu razem z <b>Anathemą </b>czy <b>Paradise Lost</b>, przeszedł poważną metamorfozę, która nota bene dotyczyła wszystkich wcześniej wymienionych. Katatonia początkowo dość ostro skręciła w stronę progres rocka i alternatywy, skupiając się na skomplikowanej warstwie muzycznej oraz tekstowej. Następnie Szwedzi skupili się bardziej na klimacie kompozycji, stawiając jeszcze wyżej poprzeczkę jeśli chodzi o wykonanie instrumentalne. Można powiedzieć, że to właśnie Katatonia dała podstawy depressive rocka jako wypadowej progresji i doom metalu.
Kombinowanie stylem muzycznym, poszukiwanie własnej drogi w muzyce bardzo się Katatonii opłaciło. Od roku 2000 kolejne albumy były coraz wyżej notowane na światowych listach przebojów, a sama Katatonia coraz częściej wieńczy największe muzyczne festiwale rockowe na świecie. Szwedzi często odwiedzają Polskę, ostatnimi czasy nawet każdego roku. W tym roku odwiedzą nas ponownie 17 listopada (klub Progresja, Warszawa) gdyż aktualnie są w trasie promującej ich najnowsze dziecko.
Jeśli już o płycie mowa, składa się na nią jedenaście kompozycji utrzymanych w przewidywalnym nurcie klimatycznego, czasem bardziej smutnego, a czasem dość agresywnego rocka z bardzo charakterystycznym, czystym wokalem <b>Jonasa Renkse</b>. </div>
<div style="text-align: justify;">
Płytę otwiera jeden z ciekawszych utworów w całej historii grupy <i>The Parting</i>, który stanowi idealne wprowadzenie w klimat całej płyty. Partie spokojne, refleksyjne, mieszają się tu z ciężkimi metalowymi motywami, a utwór kończy jeden z najbardziej melodyjnych momentów na płycie. Takie raptem 10-dźwiękowe smaczki gitarowe powtarzane kilka razy mnie osobiście zapadają najbardziej w pamięć.
Drugi utwór o dość długim i pesymistycznym tytule: <i>The One You Are Looking For Is Not Here </i>niesie ze sobą przewrotnie dawkę pozytywnych emocji, a to za sprawą pięknego wokalu towarzyszącego w wykonaniu <b>Silje Wergeland</b> z kultowej grupy <b>The Gathering</b>. Oczywiście optymizm mija, gdy zagłębimy się w tekst, który zwyczajowo, jeśli chodzi o Katatonię, traktuje o pustce i nicości w tym przypadku po stracie bliskiej osoby oraz tęsknocie za minionym „lepszym” czasem.
Grobowa atmosfera otacza również kolejny utwór <i>Hypnone</i>. Jest on bardzo wyrazisty jeśli chodzi o nowy styl Katatonii, a niewielkie domieszki muzyki elektronicznej dodają mu dodatkowo klimatu. Jest to bardzo ważny utwór na płycie, to w nim jest mowa o tytułowym „Królu ślepych zaułków” (ang. <i>Dead End King</i>).
Ciekawą zmianę klimatu zauważymy w utworze <i>Buildings</i>, który z marszu atakuje nas cięższym brzmieniem, choć tu również zmiana tempa nie stanowi problemu w odbiorze. Katatonia jest naprawdę jednym z niewielu zespołów, które w tak mistrzowski sposób potrafią w 4 – minutowym utworze zawrzeć kilka diametralnych zmian tempa.
Kolejny utwór, <i>Leech</i>, to całkowite wyhamowanie w kierunku klimatycznej, progresywnej muzyki, jaką Katatonia wykonuje z nie mniejszym zapałem. Tego typu utwory na płycie, wnoszą tak potrzebny balans w muzyce. Ciekawe zagrywki elektroniczne w wykonaniu <b>Andersa Nystroma</b> oraz subtelne partie solowe <b>Per’a Erikssona</b> dopełniają się wzajemnie i tworzą naprawdę bogatą kompozycję. Podobny klimat oferują kolejne utwory <i>Ambitions</i> i <i>Udno You</i>. Kolejny, <i>Lethean</i> przyspiesza nieco i prowadzi nas w rejony bardziej przypominające Katatonię z wcześniejszych wydań. Trochę żwawsze tempo i ciekawy poetycki tekst tworzą z tego kawałka idealny utwór koncertowy, na pewno się sprawdzi.
Zbliżając się do końca płyty czekają nas jeszcze <i>First Prayer </i>oraz <i>Dead Letters</i>, które pod względem jakości stawiam zaraz przy pierwszym utworze,<i> The Parting</i>. Swoją drogą płyta jest skonstruowana bardzo mądrze - zaczyna się i kończy najlepszymi utworami, przez co ma się ochotę słuchać w nieskończoność. </div>
<div style="text-align: justify;">
Siła tej muzyki tkwi właśnie w klimacie, jaki potrafi wywołać przy wielokrotnym słuchaniu. Wyraźne, czyste wokale zapadają bardzo szybko w pamięć a wspomniane wcześniej krótkie, proste ale niezwykle dobrze osadzone zagrywki gitarowe dodatkowo wzmacniają ten efekt. </div>
<div style="text-align: justify;">
Przypominam: Katatonia wystąpi już 17 listopada w warszawskiej Progresji, chyba mamy jeszcze jedno miejsce wolne ;). </div>
TNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7452071157170352639.post-86351842676083436132012-10-01T11:40:00.001+02:002012-10-01T11:40:25.108+02:00Nostalgicznie i magicznie - Soul Side Story Tomasza Budzyńskiego. <div style="text-align: justify;">
Tym razem, mili państwo, będzie o książce. Książce nietypowej, ale oczywiście z muzyką związanej. Bardzo blisko nawet. </div>
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-Gfiu-LinWDs/UGlksvLAtkI/AAAAAAAAH9Q/QVArXxdXPb0/s1600/sss.JPG" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="320" src="http://3.bp.blogspot.com/-Gfiu-LinWDs/UGlksvLAtkI/AAAAAAAAH9Q/QVArXxdXPb0/s320/sss.JPG" width="249" /></a></div>
<div style="text-align: justify;">
Przed wakacjami upolowałam w mojej ulubionej bibliotece <i>Soul Side Story</i> <b>Tomasza Budzyńskiego</b> – tak, tak, znanego Wam zapewne bardzo dobrze Budzego z <b>Armii</b>, <b>Trupiej Czaszki</b>, <b>2 TM 2,3</b>, etc.. Postać tyleż nietuzinkowa co specyficzna i z pewnością dla wielu kontrowersyjna. Spodziewałam się czegoś wyjątkowego, choć do fanatyków produkcji armijnych nigdy nie należałam. Zatem pozycję startową miałam wystarczająco zdrową. Nie spodziewałam się tego, co nastąpi podczas lektury. Może nie przeżyłam katharsis, ale... No właśnie. </div>
<div style="text-align: justify;">
Od pierwszych linijek, pierwszego rozdziału, zakochałam się w stylu Budzego. Rewelacyjny, nieco przypominający wieczorne bajanie, opowieść snutą z obszernymi anegdotami i drobnymi szczególikami, opisywanymi z niebywałą dbałością. Świat budowany tak pieczołowicie, a może raczej odbudowywany, przedstawiany oczami nie czterdziesto-, ale kilkulatka, świat pełen kolorów, zapachów, kształtów, jakby promieniejący i wypełniony magią. Takie są wspomnienia Tomasza Budzyńskiego z czasów dzieciństwa, takie są także te związane z początkami <b>Siekiery</b>, pierwszymi Jarocinami i Armią. Niesamowite wrażenie zrobił na mnie opis powstawania płyty <i>Legenda</i>, co miało miejsce gdzieś w mazurskiej głuszy. Zespół, wraz z przyjaciółmi, mieszkał w drewnianych chatach, chciałoby się rzec, że "na końcu świata". Czy przy trzaskającym ogniu na kominku, przy metrowych zaspach i w ciszy która w mieście jest nie do wyobrażenia, mógł powstać inny album? Album punkowy przecież jeszcze? Kiedy teraz słucham <i>Legendy</i>, mam wrażenie, że niewłaściwe jest słuchanie jej tutaj, wśród tłumu, w wielkim mieście. Powinnam siedzieć ze słuchawkami na uszach, gdzieś daleko na północnym wschodzie, na górce, z której nie widać nic poza lasem i polami.</div>
<div style="text-align: justify;">
Budzyński ujawnia się w <i>Soul Side Story</i> jako skromny, pełen pokory człowiek, z niebywałą wyobraźnią, potrafiący przyznać się do niewiedzy, błędów, braku umiejętności. Jednocześnie próżno szukać tutaj wyjaśnień dla kilku historii, które mogą nurtować fanów. Na przykład postać <b>Popcorna </b>(Dariusza Popowicza - gitarzysta <b>Acid Drinkers</b>, ex-Armia), który swego czasu pełnił w Armii rolę wiosłowego, po prostu znika. Owszem, jego obecność zostaje podkreślona w kilku momentach, pojawiają się słowa uznania dla jego dokonań na płycie <i>Duch</i>, ale kiedy drogi Popcorna i Armii rozchodzą się, temat zostaje zgrabnie zamieciony pod dywan barwnych słów i biegu wydarzeń. </div>
<div style="text-align: justify;">
Po <i>Soul Side Story</i> trudno się też spodziewać krytyki odnośnie najnowszych dokonań Armii. Pod koniec książki zresztą w ogóle styl Budzego staje się bardziej syntetyczny, nieco lakoniczny, jakby brakło mu już pięknych sformułowań i jakby nowsze czasy pozbawione były magii. A może właśnie takie są? Mimo wszystko Budzy zauważa spadek zainteresowania zespołem, widzi, że część publiczności odwróciła się od zespołu. Jednocześnie nie potrafi uderzyć się w piersi i powiedzieć – moja wina. Nie, to nasza wina, że nie rozumiemy. </div>
<div style="text-align: justify;">
Tym, co głównie wynotowywałam z książki, były nazwy zespołów, tytuły filmów i książek, którymi inspirował i inspiruje się Budzy. Całkiem spore zaplecze na czas, kiedy dopada człowieka nastrój "nie mam czego słuchać / nie mam co czytać / nie mam co oglądać". </div>
<div style="text-align: justify;">
Warto sięgnąć po Soul Side Story, warto mieć tę pozycję na półce. Najlepiej w twardej oprawie, bo zapewniam was, że raz przeczytana, zachęca do powrotów. Ja już tęsknię za egzemplarzem oddanym do biblioteki i chyba niedługo sprawię sobie własny. </div>
TNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.com0tag:blogger.com,1999:blog-7452071157170352639.post-59271400492392506282012-08-29T22:00:00.000+02:002012-08-29T23:13:37.061+02:0017 Brutal Assault - czyli klęska urodzaju<div style="text-align: justify;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-5mf39yewp44/UDfgTvc3HaI/AAAAAAAAAHs/8FQ_MYi6BhA/s912/DSC_5432.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://4.bp.blogspot.com/-5mf39yewp44/UDfgTvc3HaI/AAAAAAAAAHs/8FQ_MYi6BhA/s320/DSC_5432.jpg" width="320" /></a>Na Brutal Assault wybierałam się bezskutecznie od kilku lat. Zawsze coś stawało na przeszkodzie, a to ludzie, a to zobowiązania, a to - najczęściej - pieniądze. W tym roku nareszcie udało się kupić karnet i czekać z wypiekami na twarzy na owianą legendami imprezę. Po przeczytaniu chyba wszystkiego w internecie na temat czeskiego festiwalu odbywającego się w murach twierdzy Josefov, miałam taki mętlik w głowie, że już sama nie wiedziałam, czy dobrze robię, że się tam wybieram. Na forach straszą kradzieżami, radzą zabrać ze sobą równowartość 500 zł (inni zaś mówią, że wystarczy stówka i można "jakoś przebidować"), wróżą złą pogodę i ogólnie łatwo się zniechęcić. Ale postanowiłam być twarda, bo miał to być mój pierwszy festiwal metalowy poza Polską. Opłaciło się! Kiedy już nadszedł ten moment, kiedy w pośpiechu przepakowywałam plecak po Woodstocku a przed Brutalem, wszelkie obawy wyparowały.<br />
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Do Jaromera zajechaliśmy około południa 8 sierpnia, a pole namiotowe, w miejscu, gdzie zamierzaliśmy się rozbić, już było niesamowicie zapchane. Oczywiście dalej były miejsca, ale "nasze" było strategiczne. Wszędzie blisko - do toitoi'ów, kranów i na teren koncertów. Jedynym, co oddzielało nas od bramy wejściowej, była górka, którą tworzył wielki wał wokół twierdzy. Tak zwana górka trzeźwości. Nie wyobrażam sobie spaceru pod lub z niej w stanie powyżej wskazującego.</div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="http://3.bp.blogspot.com/-Iz4VzIdLxvk/UD5ydmDx3MI/AAAAAAAAH70/HUNt19ogQ_s/s1600/ba2012+025.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="179" src="http://3.bp.blogspot.com/-Iz4VzIdLxvk/UD5ydmDx3MI/AAAAAAAAH70/HUNt19ogQ_s/s320/ba2012+025.jpg" width="320" /></a>Może i zaczynanie od minusów zakrawa na malkontenctwo, ale myślę, że warto o tym wspomnieć. Najgorzej wspominać będę pierwszy dzień, czyli warm-up party day, kiedy to spędziłam 3 godziny w kolejce po... stempelek na bilecie. Tylko tak zatwierdzony bilet dawał prawo do odbioru opaski na nadgarstek, smyczy z programem imprezy, oraz kilkunastostronicowej książeczki z opisem kapel i festiwalu. Ewidentnie organizacja w tym miejscu zawiodła. Jedyne okienka, w których po kolejkach nie było śladu, to te, do których podchodzili właściciele zarezerwowanych online, lub kupionych w ticketpro biletów (odpowiednio droższych). Cała reszta (czyli kilkaset osób, może około tysiąca lub więcej) stała w kolejce kilka godzin - rekordziści nawet 8- do jednego (!!!) okienka. Smutny warm-up, jak na moje. </div>
<div style="text-align: justify;">
Innym minusem był brak koszy na śmieci. A jeśli już były, to niezwykle mało, rozstawione w ogromnych odległościach od siebie, na dodatek często przepełnione. Miło, że organizatorzy zatroszczyli się o środowisko proponując wytrzymałe, plastikowe kufle wielokrotnego użytku, w tym wszystkim zapomnieli chyba, że festiwalowicze generują też inne odpady. Na nie nie było już miejsca. </div>
<div style="text-align: right;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
To chyba tyle z minusów, przejdźmy do muzyki. Jako, że warm-up party odpuściliśmy gremialnie, nie będę pisała o środowych koncertach. Doszły mnie jednak słuchy, że <b>Anaal Nathrakh</b> zagrali bardzo dobry koncert. Możliwe. Ja poznawałam okolicę i sąsiadów z pola. </div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-QN37HZTacdY/UDfk6_lxr6I/AAAAAAAAAPQ/dpXK3wg_QJM/s912/DSC_5615.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://2.bp.blogspot.com/-QN37HZTacdY/UDfk6_lxr6I/AAAAAAAAAPQ/dpXK3wg_QJM/s320/DSC_5615.jpg" width="320" /></a>Dla mnie rozpoczęciem festiwalu był koncert <b>Toxic Holocaust</b>, w czwartkowe popołudnie. Nie spodziewałam się, że thrashowa kapela może wypaść tak dobrze praktycznie w pełnym słońcu. Tłum szalał, zespół dawał z siebie wszystko. Dobre, thrashowe łojenie pierwszej wody.<br />
Tak wczesne godziny koncertów (np. 11:00, TH akurat grali o 13:10) były dla mnie na początku czymś trudnym go ogarnięcia, ale szybko przywykłam, cóż, te 80 kapel musi jakoś zmieścić się z koncertami w trzech dniach, prawda? </div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Arkonę </b>zobaczyłam w sumie przez przypadek - nie planowałam, ale ponieważ grali tuż po Toxic Holocaust, trudno było nie usłyszeć / zobaczyć. Mój hiszpański przyjaciel, ciepło określił Arkonę mianem "agressive tree music". </div>
<div style="text-align: justify;">
Spodobał mi się występ <b>General Surgery</b> - być może ze względu na widowiskowy image, a może dlatego, że było to pierwsze cięższe łojenie tego dnia.</div>
<div style="text-align: justify;">
Plany koncertowe sobie, a festiwal sobie.. W ten sposób, w czwartek dotarłam dopiero na <b>Ministry</b>. Chciałam porównać wrażenia z Woodstocku z brutalowymi. No cóż. Było słabo. Spodziewałam się podobnej magii, jak w Kostrzynie, jednak występ był nijaki. Mimo to potrzeba wyszalenia się zwyciężyła i udało się odrobinę zakręcić nóżką. </div>
<div style="text-align: justify;">
Podobnie jak Arkona, również <b>Dimmu Borgir </b>nie należało do moich festiwalowych priorytetów. Mimo to, zobaczyłam sporą część koncertu. I choć muza już od dawna mnie nie kręci, to przyznać muszę, że był to świetny, bardzo profesjonalny koncert, z godną oprawą, dobrze nagłośniony. Fani byli wpiekłowzięci. </div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="http://1.bp.blogspot.com/-Boaz6vqLQnU/UD5zcvHDrPI/AAAAAAAAH78/XdQEXUqtofw/s1600/ba2012+028.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="240" src="http://1.bp.blogspot.com/-Boaz6vqLQnU/UD5zcvHDrPI/AAAAAAAAH78/XdQEXUqtofw/s320/ba2012+028.jpg" width="320" /></a>Zespołem, na który bardzo czekałam było <b>Sick Of It All.</b> Koncerty w Polsce (w tym w Łodzi, sic!) przeszły mi koło nosa, więc nie mogłam odpuścić tego na BA. I to był kolejny dobry wybór tego dnia! Świetny, energetyczny koncert, jak to zawsze na koncertach HC - dużo skakania i niesamowicie pozytywna energia płynąca ze sceny. Byłam oczarowana i chciałam jeszcze. Po SOIA nastąpiło rozluźnienie w postaci <b>Samael</b>, kolejnej wielkiej kapeli, którą zamierzałam zobaczyć z ciekawości, nie z miłości. No cóż - tutaj panowie akustycy zawodowo schrzanili nagłośnienie. Nie dało się tego słuchać - w pierwszym utworze w ogóle nie było słychać wokalu - bo albo za dużo było basu albo gitary. Czułam się, jakbym była na próbie, a nie koncercie Samaela, w myśl zasady "kto głośniej". Zdegustowani, opuściliśmy twierdzę, pozwalając innym bawić się przy <b>Nile </b>(podobnież słabo) i <b>Arcturus</b>. </div>
<div style="text-align: justify;">
<b>Warbringer </b>rozpoczął w mojej rozpisce koncerty piątkowe. O 12:40 zaczęły się tany pod sceną i thrashowa rozwałka. Bardzo dobry koncert, chociaż pod sceną, jak na brutalowe standardy, nawet o tej porze, nieco pustawo. Niemniej - cieszę się, że wreszcie zobaczyłam chłopaków na żywo. Następni na liście byli oczywiście <b>Suicidal Angels</b>. Tutaj nie było przebacz, po Warbringer miałam jeszcze rezerwy energetyczne, więc cały koncert (bez ostatnich 5 minut) szalałam pod sceną. Było doskonale! Set - marzenie, świetna atmosfera, kontakt z publiką, sound należyty. Żal, że musiałam ewakuować się pod koniec, bo panowie przywalili aż miło. Do "jagermeistera" wróciłam na <b>Municipal Waste</b>. WOW! Jeśli wydawało mi się dotąd, że widziałam szaleństwo na i pod sceną, to zwątpiłam podczas sztuki "municipali"! Fanówa nakręcała się już od dwóch dni (co chwilę słyszałam krzyczane "Municipal Waste is gonna fuck you up!" ;D ) więc i mnie się udzieliło. Koncert, choć obserwowany z dystansu (cóż, pierwszy prysznic od paru dni i to prysznic za dychę, nie mógł tak łatwo pójść na marne) podobał mi się szalenie, a headbanging okazał się po raz kolejny znakomitym sposobem na błyskawiczne suszenie czupryny. <b>MUNICIPAL WASTE IS GONNA FUCK YOU UP!</b> Zapraszamy do Polski! </div>
<div style="text-align: justify;">
<a href="http://2.bp.blogspot.com/-5mbXXBCpChw/UDft4PziyCI/AAAAAAAAAhs/RYHgCxo6J1k/s912/DSC_6787.jpg" imageanchor="1" style="clear: right; float: right; margin-bottom: 1em; margin-left: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://2.bp.blogspot.com/-5mbXXBCpChw/UDft4PziyCI/AAAAAAAAAhs/RYHgCxo6J1k/s320/DSC_6787.jpg" width="320" /></a>W sobotę, ostatni dzień, zaczęłam od <b>Be'Lakor</b>. Nie planowałam, ale zobaczyłam i... no cóż, delikatnie mówiąc, nie przypadli mi do gustu. Na pewno nie po tym, jak dzień wcześniej szalałam na thrashowych kapelach. Gdybym jeszcze miała krzesełko i mogła spokojnie posłuchać koncertu... Ale ponieważ takowego nie miałam, czekałam tylko na <b>Aborted</b>. Przymulona przeziębieniem, odebrałam ich pozytywnie, ale jakoś bez wzwodu. </div>
<div style="text-align: left;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
Na pewno jednym z lepszych koncertów tego dnia była <b>Kylesa</b>. Niesamowity, klimatyczny koncert. Stałam jak oczarowana i nie mogłam napatrzeć się na wokalistkę/gitarzystkę, Laurę. Piękna kobieta z kawałem głosu. Klękajcie narody, Kylesa jest wielka! Sporym rozczarowaniem natomiast było dla mnie <b>Immolation</b>. Wytrzymałam naprzeciwko sceny niewiele, może 2 kawałki. Ciężko słucha się czegoś takiego na festiwalu. Wydaje mi się, że to zdecydowanie klubowy zespół. Szkoda, liczyłam na dobry gig. Taki dali panowie z <b>Six Feet Under</b>. Mocno, bezkompromisowo, z przytupem i energią. Wow, chyba ponownie zakochałam się w SFU. </div>
<div style="text-align: justify;">
Podobne wrażenie zrobili na mnie <b>Agnostic Front</b> - druga kapela HC, której koncert opuściłam w Łodzi w przeciągu ostatniego roku. Tym razem nie dałam za wygraną i podreptałam pod scenę, by razem z resztą tłumu skandować <i>"Gotta gotta gotta go!</i>". Żałuję, że stan zdrowia nie pozwolił mi na zabawę pod sceną, no ale siła wyższa. </div>
<div style="text-align: justify;">
Tym, na co wielu uczestników festiwalu czekało najbardziej, był koncert <b>Immortal</b>. Cóż, widziałam. Choć to już nie moje klimaty, chociaż uśmiech sam wypełzał na usta na widok specyficznej choreografii panów Abbatha i Demonaza i chociaż w pewnym momencie dałam za wygraną i uciekłam do tawerny. Widziałam i nigdy nie zapomnę tego widoku.</div>
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<a href="http://4.bp.blogspot.com/-FdMszeR755A/UDfuM_DjhwI/AAAAAAAAAio/t-ipC79D04g/s912/DSC_6842.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" height="213" src="http://4.bp.blogspot.com/-FdMszeR755A/UDfuM_DjhwI/AAAAAAAAAio/t-ipC79D04g/s320/DSC_6842.jpg" width="320" /></a></div>
Festiwal, wbrew moim planom, zakończyłam koncertem <b>Moonspell</b>. Wbrew planom nie dlatego, że nie chciałam ich oglądać, ale dlatego, że po <b>Virus</b>, którzy mieli grać tego dnia, wedle planu, ostatni, wystąpić miał jeszcze Sodom... I wystąpił. Niestety, bez TNT pod sceną. Wstrzymajcie się jednak z miotaniem pomidorami - gdybym była pełni zdrowia, nic nie powstrzymałoby mnie przed warowaniem pod sceną po 2:00 w nocy. Ale choroba pokonała mnie i na dobranoc zaśpiewał dla mnie Fernando Ribeiro z Moonspell. A set był cudowny, choć dla mnie mogliby grać wyłącznie utwory z <i>Wolfheart</i>. Ale i tak było cudownie. Spełnienie marzeń, że tak powiem górnolotnie. </div>
<div style="text-align: justify;">
Zdecydowanie Brutal Assault zagości teraz na stałe w moim kalendarzu. Chociażby dlatego, ze trzeba kiedyś w końcu zrealizować ambitny plan zobaczenia wszystkich kapel, które by się chciało - przez trzy dni, w jednym miejscu. W tym roku niestety się nie udało, ale na swoje usprawiedliwienie mam jedynie chorobę. Obiecuję sobie, że w przyszłym roku zaliczę co najmniej program obowiązkowy. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
Podsumowując, Brutal to świetna impreza, niemal doskonale zorganizowana, rewelacyjnie umiejscowiona. Skupisko ludzi różnych narodowości, zjednoczonych przez muzykę i wspólne mieszkanie na polu namiotowym (niektórym jednak nie przeszkadzało to w okradaniu sąsiadów). Co roku imponujący line-up, gwarantowane występy światowych gwiazd ciężkiej muzy oraz sympatyczne miasteczko - Jaromer. </div>
<div style="text-align: justify;">
<table align="center" cellpadding="0" cellspacing="0" class="tr-caption-container" style="margin-left: auto; margin-right: auto; text-align: center;"><tbody>
<tr><td style="text-align: center;"><a href="http://4.bp.blogspot.com/-5NKYVGpbdwE/UDfdBLtKY_I/AAAAAAAAAB8/Wo4DvGVeIVY/s912/DSC_5250.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: auto; margin-right: auto;"><img border="0" height="213" src="http://4.bp.blogspot.com/-5NKYVGpbdwE/UDfdBLtKY_I/AAAAAAAAAB8/Wo4DvGVeIVY/s320/DSC_5250.jpg" width="320" /></a></td></tr>
<tr><td class="tr-caption" style="text-align: center;">W kolejce po stempelek ;)</td></tr>
</tbody></table>
Krótko mówiąc - polecam ten festiwal każdemu, kto chce zobaczyć dużo zespołów, w krótkim czasie, w niesamowitych okolicznościach przyrody i architektury. I przede wszystkim - kocha muzykę. Ja za rok będę na pewno. </div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: left;">
<br /></div>
</div>
<div style="text-align: justify;">
<div style="text-align: left;">
<span style="font-size: x-small;"><b>zdjęcia: TNT, Krzysztof </b><i style="font-weight: bold;">Piro</i><b> Podpirko </b>(więcej tutaj: </span><a href="https://picasaweb.google.com/114987905774958751886/BrutalAssault2012">KLIK</a>! <span style="font-size: x-small;">)</span></div>
</div>
TNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.com3tag:blogger.com,1999:blog-7452071157170352639.post-61428515334389552372012-08-18T19:57:00.000+02:002012-08-18T20:21:41.969+02:00XVIII Przystanek Woodstock - okiem, uchem i... stopą TNT<div style="text-align: justify;">
Tak jak obiecaliśmy, wracamy w sierpniu. Przed Wami pierwsza z festiwalowych relacji – w miarę krótko i w miarę zwięźle o tegorocznym Woodstocku. </div>
<div style="text-align: justify;">
<br /></div>
<div style="text-align: justify;">
XVIII edycję <b>Przystanku Woodstock</b> zaczęłam 31.07, od wyjazdu, tradycyjnie już, pociągiem woodstockowym, do Kostrzyna. Podróż piętrusem z wesołym towarzystwem festiwalowiczów jest tym, co właściwie rozpoczyna imprezę, jeszcze przed pierwszym gwizdkiem z wielkiej sceny. Nie trzeba tego tłumaczyć nikomu, kto choć raz jechał w ten sposób na Woodstock.
Pierwsze dwa dni to cykl przedwoodstockowych imprez, między innymi na <b>Akademii Sztuk Przepięknych</b>, czy w <b>Pokojowej Wiosce Kriszny</b>, lub rozgrzewka przedwoodstockowa w gronie znajomych (i nieznajomych). Wraz z oficjalnym rozpoczęciem Przystanku Woodstock zaczynają się dylematy – co zobaczyć, a co odpuścić? Żeby zobaczyć i uczestniczyć we wszystkim, co jest do wyboru, należałoby co najmniej się rozdwoić. Można też odpuścić całkowicie. Ale czy ma to sens? Woodstock jest raz w roku, trzeba więc korzystać – a jest w czym wybierać: Woodstock to od wielu lat już nie tylko koncerty, ale i warsztaty, lekcje gry, śpiewu, gry aktorskiej, czy kabaretu, warsztaty filmowe, zajęcia z psychologami i socjologami, zabawy z rzemiosłami i spotkania z ludźmi świata kultury, sztuki, nauki, sportu. Bogata oferta festiwalu zawiera też pokazy filmowe, sztukmistrzowskie, a także przedstawia różne alternatywne spojrzenia na świat – zapoznanie się z religiami i kulturami z całkiem bliska. Feeria barw i bodźców jest niezwykła. Dlatego każdy, kto ma choć odrobinę otwartą głowę, powinien zawitać na kostrzyńskie pole, by posmakować piękna tej imprezy.
</div>
<div style="text-align: justify;">
Tegoroczna edycja wystartowała w czwartek, 2.08.. Ci, którzy zjawili się w Kostrzynie wcześniej, mogli już od środy bawić się na koncertach w Pokojowej Wiosce Kriszny, gdzie jak zwykle zawitało, przez cały czas trwania Przystanku, sporo kapel z klimatów roots/reagge/ska/punk. W tym roku była okazja, by usłyszeć tam i zobaczyć na żywo m.in.: <b>Dubska</b>, <b>Bednarka</b>, <b>Plagiat 199</b>, <b>Zmazę</b>, <b>Leniwca</b>, <b>Farben Lehre</b>, <b>Bas Tajpan</b>, czy, tradycyjnie już, <b>GaGa/Zielone Żabki</b>. </div>
<div style="text-align: justify;">
Koncerty na Dużej Scenie, oraz na Scenie Folkowej, zwanej potocznie "Małą", wystartowały wraz z rozpoczęciem Przystanku, w czwartkowe popołudnie. Rozpoczęli <b>Vavamuffin</b>, po nich <b>ThePetebox</b>, <b>Carrantuohill</b> z gośćmi z <b>Fanfare Ciocarlia</b> (wspomnę o nich jeszcze dalej), a następnie <b>Happysad</b>. Koncertem, na który tego dnia czekałam najbardziej, był bez wątpienia dziewiczy występ <b>Hardcore Superstar</b> na polskiej ziemi. Panowie, którym od kilku lat gorąco kibicuję, przyjechali do nas po raz pierwszy właśnie na Przystanek Woodstock! Uważam, że to doskonały pomysł, aby taki właśnie kształt miała ich pierwsza wizyta u nas! Zobaczyli, że woodstockowicze bawią się przy ich muzyce, że są w tym kraju także ludzie, którzy znają, lubią i cenią ich twórczość. Oczywiście wyskakałam pod sceną cały koncert, wraz z moją handmade koszulką, wykonaną specjalnie na tę okazję. Zdarłam gardło śpiewając wraz z Jocke każde słowo. Niezwykle energetyczny koncert, taki, jakiego spodziewałam się po tych skandynawskich świrach. Świetna, rock'n'rollowa atmosfera. Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić, to set, który nie zaprezentował pełni możliwości zespołu. Miło, że pojawiło się kilka staroci, rozumiem, że zespół, mając po raz pierwszy kontakt z polską (w większości) publiką, chciał pokazać się z różnych stron, ale wolałabym, gdyby w secie dominowały albumy <i>Beg For It / Split Your Lip</i>, z naciskiem na ten pierwszy. No cóż, tak czy owak, hitów typu <i>We Don't Celebrate Sundays</i> czy <i>Last Call For Alcohol</i> nie zabrakło. I koncert należy zaliczyć do wyjątkowo udanych i wybitnie męczących - ale wyłącznie kondycyjnie. Cieszę się, że chłopaki w końcu pokazali się u nas no i mam nadzieję, że wrócą niedługo na koncert klubowy!</div>
<div style="text-align: justify;">
Kolejnym gwoździem programu czwartkowego było <b>Ministry</b>, które obserwowałam już z bezpieczniejszej odległości. Bardzo dobry, jak zwykle na Woodstocku, rewelacyjnie nagłośniony koncert, set, wobec którego trudno mieć zastrzeżenia. Cóż, jeśli ominęliście ten występ na Woodstocku, to jedyne co mogę powiedzieć, to: 'przykro mi'. Bo to była demonstracja tego, co może zrobić Ministry na wielkiej, woodstockowej scenie. A może wiele. Podobało mi się. </div>
<div style="text-align: justify;">
Tego dnia wystąpili jeszcze <b>Damian <i>Jr Gong</i> Marley</b>, <b>AntiFlag </b>i <b>The Quemists</b>. Dźwięki tych ostatnich przypadły mi do gustu, jednak już spod namiotu - upalny dzień na Woodstocku potrafi zmęczyć nawet najtwardszych. Na Scenie Folkowej tego dnia furrorę zrobili <b>Ja mmm chyba ściebie</b>, o których słyszałam same pochlebne opinie. Cóż, w tym samym czasie na dużej scenie szaleli HCSS - trzeba mieć priorytety. </div>
<div style="text-align: justify;">
Początek koncertów piątkowych upłynął pod znakiem <b>Deriglasoffa </b>i błota. <b>The Analogs</b> podziwiałam z wysokości wzgórza ASP - niemniej moje ucho wyłowiło kilka przebojów, które rozruszały woodstockową publikę. Wiem, że wiele osób czekało na ten koncert i chyba się nie zawiodło. Godny odnotowania był występ <b>Piotra Bukartyka</b> czy <b>Poparzonych Kawą Trzy</b>. Tym jednak, co naprawdę mnie rozruszało, był koncert <b>Machine Head</b>, już po zmroku. Nie ukrywam, że bardzo czekałam, żeby w końcu zobaczyć ich na żywo. Obawiałam się, że usłyszę niemal same, rozwlekłe dla mnie nieco, nowości, ale set obfitował w starocie, kamienie milowe z historii kapeli. Nie zabrakło więc <i>Imperium</i>, <i>Halo</i>, <i>Davidian</i>, pojawiły się także <i>Old </i>czy <i>Beautiful Mourning</i>. Nie ma sensu pisać o tym, jak wspaniale był ten koncert zrealizowany czy oświetlony, bo jest to już swego rodzaju woodstockowy standard. Niemniej - warto było być pod dużą sceną tego wieczoru. Piękny koncert, po którym czekała mnie natychmiastowa zmiana klimatu. Na Małej Scenie (Folkowej) wystapili <i>Fanfare Ciocarlia</i>, orkiestra z Rumunii, którą zapewne większość z czytających kojarzy jedynie jako wykonawców słynnego <i>Asfalt Tango</i> z filmu <i>Sztuka Spadania</i> Tomka Bagińskiego. Ale nie tylko - słynna jest także ich wersja motywu z filmu o Bondzie, <i>Dr. No</i>, o wiele mówiącym tytule, <i>007</i>. Obydwa utwory rzecz jasna pojawiły się podczas kostrzyńskiego występu. Rewelacyjny, naładowany pozytywnymi emocjami koncert, podczas którego trudno było ustać w miejscu (podziwiam tych, którzy jak wmurowani obserwowali scenę). Doskonałość wykonania szła w parze z ogromną dawką energii, która płynęła wprost do publiczności. Jestem zachwycona i oczarowana. I nie żałuję, że w związku z tym koncertem odpuściłam<b> Asian Dub Foundation</b>. Bo było magicznie tego wieczoru na wzgórzu ASP. </div>
<div style="text-align: right;">
</div>
<div style="text-align: justify;">
<div class="separator" style="clear: both; text-align: center;">
<iframe allowfullscreen='allowfullscreen' webkitallowfullscreen='webkitallowfullscreen' mozallowfullscreen='mozallowfullscreen' width='320' height='266' src='https://www.youtube.com/embed/8R6lEytvMLo?feature=player_embedded' frameborder='0'></iframe></div>
Magicznie i niesamowicie było jeszcze później, ponownie pod dużą sceną. Laureaci Złotego Bączka, <b>Luxtorpeda</b>, zagrali godzien siebie koncert. Cóż to jest za torpeda, z tej kapeli. Cóż za słuszna i adekwatna nazwa, swoją drogą! Set był miksem obydwu albumów, które do tej pory zespół nagrał (a podobno i materiał na trzecią już się robi - trochę to przerażające!). Jednak to, co działo się podczas kontaktu kapeli z publiką, jest czymś, czego nie da się opisać. Wyjątkowa nić porozumienia, która tego dnia była niemal namacalna, szczególny rodzaj prądu, który unosił się w powietrzu. Czuć było, że słowa, które padają, które są śpiewane przez kilkanaście, jeśli nie kilkadziesiąt tysięcy gardeł, mają niesamowitą wagę i wartość. Że ludzie, którzy je śpiewają, wiedzą, co one znaczą. I że szczerze w nie wierzą. Niezwykle wzruszający moment podczas <i>Za Wolność</i>, kiedy Litza nakazał zgasić wszystkie światła na Woodstocku. I... faktycznie wszystko zgasło na chwilę. Łzy wzruszenia i uśmiech od ucha do ucha z radości z muzyki, która otaczała nas zewsząd i w każdym wymiarze. Takie rzeczy tylko na Woodstocku. </div>
<div style="text-align: justify;">
Dzień i noc zakończył niemiecki <b>Shantel </b>- bujanie, które przyjemnie ukołysało wielu woodstockowiczów do snu, a innym... porwało nogi do tańca. Znów. Zdecydowanie dobre zakończenie drugiego dnia Woodstocku, szczególnie po pełnym werwy koncercie Fanfare Ciocarlia. </div>
<div style="text-align: justify;">
Ostatni dzień na Woodstocku jest zwykle najsmutniejszy - świadomość, że nazajutrz spakujemy manatki, złożymy namioty i pojedziemy zatłoczonymi pociągami do domów, kładzie się cieniem na woodstockowym, spalonym słońcem, polu. Ale póki czas, póki jeszcze tam jesteśmy - chłoniemy ten klimat wszystkimi porami ciała. I o to chodzi! Na dużej scenie pojawili się tego dnia: <b>Hope</b>, <b>Eris Is My Homegirl</b>, <b>Plan</b>, <b>Dubioza Kolektiv</b>, <b>Elektryczne Gitary</b>, <b>In Extremo</b>, <b>The Darkness</b>, <b>Sabaton</b> i <b>My Riot</b>. Jednak tym, co jako pierwsze zdobyło moje serce i pełne oraz świadome uczestnictwo pod sceną, był pierwszy koncert <b>Kabanosa </b>na Przystanku Woodstock! Wiadomość, że panowie zagrają na scenie folkowej, była dla mnie niezwykle miłą niespodzianką i czekałam bardzo na sobotnie popołudnie, by poszaleć przy dźwiękach kiełbasy. Prawdziwy rock'n'roll tego koncertu nastąpił w momencie porzucenia przeze mnie jakiegokolwiek obuwia, na rzecz radosnego taplania się stopami w błocie (tego dnia miała miejsce największa chyba ulewa, a więc było w czym brodzić). Koncert, jak to zwykle u Kabanosa - bardzo zły! Tragiczny, wręcz jeden z najgorszych, na jakich byłam. Set do bani, muzycy jacyś koślawi, Zenek biegał z "kamerą na kiju", brudne włosy wchodziły mu do oczu, a publika jak zwykle łyknęła to jak młode żurawie. Cóż mogę więcej powiedzieć, aby nie przesłodzić? Złoty Bąk za małą scenę dla Kabana!</div>
<div style="text-align: justify;">
<b>The Darkness</b>, choć oglądane ze sporego dystansu, wzbudziło we mnie z początku mieszane uczucia. Wyraźne fałsze i zadyszka wokalisty, lekko mnie przeraziły. Ale za chwilę spojrzałam na scenę i zdałam sobie sprawę, że ten facet jednocześnie: gra na gitarze, śpiewa (i to rzeczy niełatwe wokalnie!), biega po scenie, skacze i co tylko. Ok, szacunek, to jest poziom, który nie każdy byłby w stanie ogarnąć nawet w fazie teoretycznej. On to ogarnia i idzie mu - szczerze mówiąc - zajebiście. Popieram kandydaturę tej kapeli jeśli chodzi o Złotego Bączka. Chcę to zobaczyć jeszcze raz. I to z bliska. </div>
<div style="text-align: justify;">
Koncertem, na który z pewnością wielu woodstockowiczów bardzo czekało (co dało się zauważyć po charakterystycznym outficie) był <b>Sabaton</b>. Kapela, która uderza w czułe miejsce Polaków, ma u nas rzesze fanów, choć do mnie, szczerze mówiąc, twórczość zespołu nie przemawia. Mimo to trzeba im oddać, że koncert był po prostu imponujący. Fakt, że postanowili nakręcić na Woodstocku swoje DVD, z pewnością zjedna im kolejnych zwolenników. Szwedzi ewidentnie wiedzą, jak rozruszać polską publiczność, wykorzystują to w nienachalny sposób i to co robią, robią w pełni profesjonalnie. Bardzo dobry koncert, ale wciąż - fanką nie byłam i wspaniałość widowiska tego nie zmieniła. </div>
<div style="text-align: justify;">
Ostatnim koncertem, który wspominam, jest <b>My Riot</b>. Glaca jak zwykle profesjonalnie, emocjonalnie i niezwykle żywiołowo, do tego z gośćmi, nieco sentymentalnie, ale zawsze mocno i do przodu. Podziwiam. Uosobienie jednocześnie showmaństwa i charyzmy. A przy tym muzycznie moc jak z silników ferrari. </div>
<div style="text-align: justify;">
To by było na tyle, jeśli chodzi o muzyczne wspomnienia z XVIII. Przystanku Woodstock. Poza tym, mogłabym rozpisać się o innowacjach na polu namiotowym, o postępie, który dokonał się przez rok, co się zmieniło na lepsze czy gorsze, ale wtedy długość tego tekstu chyba w ogóle przekroczyłaby normy wszelakie, w tym dobrego smaku i możliwości czytelnicze większości internautów. Toteż poprzestanę na tym, o czym najchętniej tutaj czytacie, czyli na muzyce. Było bardzo dobrze, bardzo zróżnicowanie, woodstockowo i klimatycznie. Były momenty powagi, były momenty radości i smutku. Było wszystko to, czego oczekujemy od Owsiaka i Przystanku Woodstock - szczerość, przyjaźń, dobra muzyka, rock'n'roll i - co ważne - rewelacyjna pogoda! Do zobaczenia za rok!<br />
<br />
<br /></div>
TNThttp://www.blogger.com/profile/03718079321671950352noreply@blogger.com4